sobota, 30 maja 2015

XVI

~~terroru kapitolańskich władców dobiegnie koniec~~

-Enobaria? Ty żyjesz?- zdziwiłam się strasznie, czekając na odpowiedź ze strony mentorki. Ona o dziwo nic nie powiedziała. Jej twarz była kamienna. Zaczęłam się bać. Czy to możliwe, żeby Enobaria przeszła na stronę Kapitolu? Na przykładzie Fena  boleśnie przekonałam się, że teraz wszystko jest możliwe. Przełknęłam ślinę. 
I wtedy też, zwyciężczyni Igrzysk, zupełnie niespodziewanie złapała mnie za rękę, by po chwili mocno, matczynie mnie przytulić. Nie wiedziałam, co powiedzieć. Moja matka nigdy nie czyniła takich gestów. Po wszystkim, co zrobił jej Snow nie umiała już okazywać emocji. A już szczególnie tych związanych z miłością. Pod tym względem była jak zwiędła roślina.
- Boże, o to samo mogłabym zapytać was!- odsunęła mnie od siebie, by zobaczyć, czy wszystko ze mną w porządku. Chyba dopiero wtedy zdała sobie sprawę, jak dziwny był jej gest w stosunku do mnie i Bove'a.- Wiecie, trochę się do was przyzwyczaiłam...- usprawiedliwiała się, choć dosyć nieudolnie, Uśmiechnęłam się serdecznie, czego nie robiłam od dobrych kilku dni.
- Ale, co ty tu robisz, do diabła?- zapytałam dalej w szoku w całej tej sytuacji. Nie znałam odpowiedzi na tyle pytań, które pchały mi się na myśl, że w sumie nawet nie wiedziałam, o co zapytać.
- Chodźcie- powiedziała tylko, pokazując gestem ręki, byśmy szli za nią razem z Bove'em. Ludzie wokół niej rozstąpili się natychmiastowo, co dało mi do zrozumienia, że najwyraźniej jest ona czymś w rodzaju ich...szefowej? Nie wiem, jak to inaczej ująć.
Mój brat spojrzał na mnie niepewnie, tak, jakby chciał powiedzieć coś w stylu: Spieprzajmy stąd, Anee, póki możemy. Nigdy nie lubił ani nie ufał Enobarii. Co wydaje się dość dziwne, biorąc pod uwagę to, że ostatnio odnalazł bratnią duszę w Jeeve.
Zachęciłam go uśmiechem, by szedł za nami. Chyba to go jednak nie przekonało, ale cóż mógł zrobić w tej sytuacji.
- Jesteście w Dwójce- zaczęła Enobaria, a ja zaczęłam przeglądać  teren wokół nas. Prawie nic nie zostało z nowoczesnych budowli. Błoto sięgało tu prawie do kostek.- Gdy rozpętało się to całe piekło, zebrałam najbardziej zaufanych ludzi i pod osłoną nocy uciekliśmy. Najpierw byliśmy w Trójce, która na samym początku była czymś w rodzaju Azylu. Potem jednak Trójka upadła, a my, zdecydowaliśmy się na nie stawianie się po żadnej ze stron. Staliśmy się grupą najemników, która pomagała każdemu, kto tego potrzebował. Przeprowadzaliśmy ludzi przez inne dystrykty, załatwialiśmy broń, wiesz, jak to najemnicy. I w końcu trafiliśmy tu.
W historii Enobarii jedno bardzo mnie zdziwiło. Mówiła to tak, jakby wszystko działo się na przestrzeni miesięcy. A przecież to wszystko nie mogło trwać dłużej niż tydzień.
- Chwila, jak to? Ile to wszystko już trwa?- usłyszałam za sobą głos mojego brata. On chyba miał takie same odczucia co ja.
- W sensie, kiedy zaczęła się wojna? Sześć tygodni temu- odpowiedziała, a ja poczułam się, jakby na wnętrzności spadł mi syzyfowy kamień.
Jak to możliwe? Przecież to wszystko... Śmierć Volta... nie możliwe, żeby rozgrywało się to w takiej dużej rozpiętości czasowej! Dałabym temu góra osiem dni! Nie miałam pojęcia, jak to mogło się stać. Czyżbym źle obliczyła czas na Arenie? Mało było prawdopodobne, bym pomyliła się z obliczeniami aż tyle, a nawet jeśli, Igrzyska na pewno by tyle nie trwały. Po takim czasie zwycięzca już przed rozpadem Areny zostałby odkryty, a ja leżałabym martwa gdzieś w tych gruzach.
- Nie rozumiem... to wszystko...Arena.... ucieczka.... to nie trwa więcej niż osiem dni!- zaprotestowałam, uznając odpowiedź Enobarii za głupi żart.
- Wiecie, kilka dni po waszym wejściu na Arenę, w sumie kilkanaście, w spadochronie chciałam cię poinformować o czymś, o czym w sumie sama nie wiedziałam przed rozpoczęciem się Igrzysk, a mianowicie, że czas u was trwał krócej niż u nas. To były triki zastosowane przez organizatorów, by całe show trwało dłużej. Większa zabawa. Chciałam wam powiedzieć, ale było to surowo zabronione. Potem wybuchła wojna i każdy przestał się przejmować Areną. A ja miałam szansę coś zrobić dopiero, gdy Arena już się zawaliła.
Straciłam sześć tygodni mojego życia. Pięknie. Zastanawiam się tylko, co mogło być ekscytującego, w patrzeniu na nas tygodniami jak jemy, pijemy i śpimy? Ale to przecież Kapitol. Oni pewnie obstawiali nawet nasz czas snu w zakładach.
Spoglądałam na boki. Wszystko dalej tonęło w oceanie błota, z którym mieszały się zawalone budynki. Te tylko po części zawalone były zamieszkane. Było tu też wiele namiotów złożonych z kilku wbitych w ziemię desek obłożonych skórami, blachami i wszystkim czego można było użyć jako dach, co nie zmieniło się w pył w trakcie, jak sądzę bombardowań. Ale mimo to, ludzi było tu bardzo wielu i nawet nie wyglądali na osłabionych, Większość była w dobrze wyposażonych strojach wojskowych, ale czemu się tu dziwić. To przecież najbogatszy dystrykt. To, co mnie rozczuliło to widok niektórych dzieci, już w pełni w rynsztunku bojowym.
- A co teraz tu robicie?- zapytałam, ciekawa, co przygnało Enobarię w ten rejon.
- I tu się zaczyna ta mniej ciekawa część tej historii- zaczęła moja mentorka, a ja westchnęłam przeciągle. Ile to takich części historii ja usłyszałam w moim życiu? Za dużo.- Wiecie, on kilku dni nasz dystrykt jest kompletnie odcięty od świata zewnętrznego. Nie wiemy nic co się tam dzieje i nie możemy wyjść. W sumie nie tyle co nie możemy co nie chcemy. Nie wiemy, co się dzieje na zewnątrz. Wysyłaliśmy już kretów, ale żaden z nich nie wrócił. A nie chcemy wypuszczać się na zewnątrz, bo są podejrzenia, że pod bramami mogą stać agresorzy, lub teren może być zaminowany, a nasze siły, mimo iż dobrze uzbrojone, są niewielkie. Mamy dostęp jedynie do wolnych terenów Jedynki, na których stała Arena, ale to za mało. Chcieliśmy wejść bezpośrednio do Jedynki, by zawrzeć z nimi sojusz, ale oni odłączyli się barierą pociskową. Chyba tchórze nie chcą się mieszać.
- Zachowujesz się trochę, jakbyś tu rządziła- zauważyłam, patrząc znacząco na Enobarie, a ona zaśmiała się tym swoim gardłowym śmiechem, ukazując przy tym zęby godne krokodyla.
- Bo niestety tak jest. Okazało się, że przywódcą Dwójki była starsza pani, która dostała niedawno zawału przez to wszystko, a jako, że jestem zwyciężczynią Igrzysk z Dwójki, wszyscy zdecydowali, że nikt inny nie nadaje się tak jak ja by im przewodniczyć. Chociaż dalej traktuję to zadanie, jako zlecenie najemnika i jeśli ktoś zaproponuje mi więcej niż to, zniknę w kilka sekund.
Wywinęłam teatralnie oczami. Cała Enobaria. Mimo całej sympatii musiałam jej przyznać, że była straszną materialistką. I nie lubiła ryzykować swoim cennym życiem dla nieśmiertelnych wartości. Z resztą, same nieśmiertelne wartości były dla niej czystą głupotą. Gdy trzeba chronić własny tyłek, takie wartości rzeczywiście nie pomagały...
- A więc jesteście tu zamknięci?- zapytałam.
- Od jakiegoś czasu. Ale ostatnio wysłałam kilku moich ludzi by szukali w miejscach, do których mamy dostęp, wokół jedynki jakichś zabłąkanych grup.- odparła.- Ale nic się nie martw. Postaraj się trochę uspokoić i odpocząć. Patrząc na ciebie, myślę, że bardzo by ci się to przydało.

Posłuchałam rady Enobarii i zrobiłam sobie chwilową przerwę. Chociaż najpierw poszliśmy z Bove'em i kilkorgiem ludzi Enobarii po Sage i Jeeve, i niestety po drodze spadło na nas brzemię wytłumaczenia tej całej sytuacji.
Minął tydzień. Cały tydzień odcięci od świata. Wysyłaliśmy liczniejsze lub mniej liczne grupy kretów poza dystrykt, ale nikt nie wracał. Żaden dystrykt nie odpowiadał na wiadomości, ani nie odbierał fal dźwiękowych, które do niego wysyłaliśmy. Zaczynałam się niepokoić, że może zostaliśmy tylko my. Oddawałam się pracy. Uspokajało mnie to. Odbudowywałam budowle i pomagałam w magazynach z bronią. Czasem odwiedzałam Bove'a i Sage, którzy pracowali w szpitalach, opatrując rannych lub zajmując się chorymi. Jeeve również poszła swoją drogą i prowadziła szkolenia walki dla mniej przystosowanych do wojny żołnierzy. Każdy po prostu robił wszystko, żeby nie zwariować.
Za to ja i tak czasem miałam wrażenie, że odchodzę od zmysłów. W Dwójce nieznośne uczucie obecności Volta nasilało się. To był jego dystrykt i ludzie byli tu tacy podobni. Temperamentni, charakterni, że widziałam go w każdym z nich. Zastanawiałam się, czy chodził kiedyś tymi ulicami, czy był kiedyś w Pałacu Sprawiedliwości? Wszędzie czułam jego zapach. To było tak, jakby jego duch podążał za mną. W nocy miałam koszmary. Widziałam znów tę noc, w którą umarł. Winiłam się za to, że go nie uratowałam. Zdawało mi się, że tylko Bove widzi mój ukryty wewnątrz ból. Nie chciał jednak mnie drażnić, poruszając ten temat, więc tylko patrzył na mnie z niepokojem. Cały czas rozpamiętywałam te jego słowa przy murze Dwójki. Kochałaś go? Ile to razy odpowiadałam sobie jasno i zwięźle: NIE. Ale teraz, ku mojemu zaskoczeniu, nie jestem już taka pewna. Nie chciałam się też wypierać tego, że coś do niego czuję. Nie chciałam zachowywać się jak moja matka. Czasem miałam wrażenie, że Kosogłos nie znała miłości. A nawet znała, to w ogóle go nie okazywała. Ani razu nie usłyszałam od niej, że mnie kocha. Bove też. I może...może ja też nie potrafię powiedzieć wprost, że kogoś kocham?
Na codzień pracowałam w magazynie z bronią. Naprawiałam, segregowałam. Moją współpracowniczką była chuda, siwa pięćdziesięciolatka- Solene, która była praczką i zajmowała się poplamionymi mundurami. Z Solene pod względem pracy dogadać się było łatwo, jednak nie była ona idealna do rozmów, a mnie w tym depresyjnym stanie mogłaby wręcz dobić, cały czas mówiąc o śmierci i postapokaliptycznym świecie, jakim stała się Dwójka, bo zapewne na zewnątrz nikt nie przeżył.
Szłyśmy właśnie w stronę magazynu, zbudowanego z silnych kamiennych pali, które chyba dawniej były slupami wysokiego napięcia i dziwnej, pomarańczowej plandeki z plecakami wypchanymi mundurami i bronią tych, których wykończyły rany zadane w potyczkach jeszcze przed tym całym odcięciem, kiedy mijałyśmy pewien dom. Od razu przykuł moją uwagę. Był szary, nowocześnie zbudowany z wielkimi oknami z grubego szkła. Od razu zauważyłam, że prawie w ogóle nie ucierpiał po zbombardowaniu.
- Czyj to dom?- zapytałam z ciekawości Solene. Ona przez chwilę przestała mówić o tym, jak to niedługo przez Enobarię zaczniemy zabijać się nawzajem i przyjrzała się domowi.
- Trashów. Powinnaś była znać ich syna, chyba był z tobą na Igrzyskach. Nazywał się Volt, z tego co pamiętam.
Poczułam się, jakbym zapadła się w sobie. To jest dom Volta. O Boże! Nogi zaczęły robić mi się jak z waty, a plecak ciążyć mi na plecach. Czułam jak łzy napływają mi do oczu. Nie, nie rozpłaczę się, pomyślałam, po czym postarałam się uspokoić samą siebie.
- Jego rodzice pracują przy rozdawaniu żywności. Podobno jego matka jest załamana, bo nie wiadomo co się z tym chłopakiem stało po rozwaleniu Areny- dodała Solene, a mnie zaczęło palić poczucie winy. Ja wiedziałam co stało się z Voltem.
Nie wiedziałam po co to robię, ale zdjęłam z pleców plecak, rzucając go na trochę już mniej obłoconą ziemię i pobiegłam w kierunku punktu kontrolnego. Chciałam ich zobaczyć.
Gdy doszłam do punktu kontrolnego znajdującego się w małej, metalowej półotwartej budce zauważyłam tam trzy osoby. Nie musiałam długo myśleć nad tym, który z dwóch mężczyzn w pokoju jest ojcem Volta. Ich twarze były takie podobne. Zauważyłam, że na twarzy rodziców Trasha nie lśni ten sam wnerwiający uśmieszek, jak ten, który reprezentował zazwyczaj Volt. Jego ojciec był wysokim, tęgim mężczyzną o rockowo przystrzyżonej, siwiejącej, ciemnej brodzie, za to matka była jego kompletnym przeciwieństwem. Niska, filigranowa blondynka o dużych oczach. Jego oczach.
Od razu poczułam, że źle zrobiłam, przychodząc tutaj, do nich. Nie mogłam patrzeć na żal w oczach tych ludzi, gdy oczekiwali jakichś znaków od syna z punktu kontroli. Ale przecież on im go nigdy nie da. Boże, jaka byłam głupia, myśląc, że widok ich pomoże mi się uporać z jego śmiercią.
Muszę im powiedzieć. Nie mogą żyć cały czas w tej nadziei, że może Volt gdzieś tam jest, gdzieś tam się ukrywa.
Z ciężkimi nogami podeszłam do rodziców Volta, choć nie wiedziałam, jak się nazywają.
- Dzień dobry- wydukałam.- Ja...słyszałam, że są państwo rodzicami Volta...
Starsze małżeństwo jakby natychmiast wyrwało się z transu.
- Tak...- odpowiedział ojciec Volta, ale nie dano mu dokończyć, bo przerwała mu jego żona, pełnych histerii głosem.
- Wiesz cos o nim? Czy on żyje?
I nagle się zawiesiłam. Nie miałam najmniejszego pojęcia, co mam im powiedzieć, kiedy patrzyłam w ich pełne nadziei oczy. Tak, to był mój najgorszy pomysł, by tu przyjść.
Z moich ust, mimowolnie wystrzeliło kilka słów.
- Wiem tylko, że udało mu się zbiec z Areny. Widziałam, jak uciekał. Nic więcej nie wiem...- odparłam, zanim zdążyłam ugryźć się w język.
Na ustach małżeństwa zagościły uśmiechy szczęścia i wzruszenia, a ja nie słyszałam już dalej, co do mnie mówią.
To było złe. To co zrobiłam było bardzo złe. Oszukałam ich. Teraz nie da się już tego odkręcić i do końca życia będą żyć płonną nadzieją, że ich syn żyje. Co ja najlepszego narobiłam.
Wtedy poczułam na swoim ramieniu czyjąś rękę. Odwróciłam się momentalnie. To była Enobaria. Zdziwiło mnie to nieco, bo ostatnio widziałam ją kilka dni temu.
-Anee jesteś mi potrzebna. Teraz- powiedziała, po czym złapała mnie za rękaw i pociągnęła do namiotu dowódcy, w którym znajdowali się już Sage, Bove, Jeeve, dwóch doradców wojennych Enobarii i trzech jej zaufanych ludzi.
- No i co się niby dzieje?- zapytałam zdenerwowana władczym tonem Enobarii.
- To- Sage wskazała na projektor wiszący nad nami, na którym wibrowały dziwne, zielone fale.- Ktoś próbuje się z nami połączyć.
- Odbierzcie-odpowiedziałam coraz bardziej zaciekawiona sytuacja. Czyżby jakiś dystrykt odpowiedział?
- Czekaliśmy na ciebie z tym- odparła Enobaria.- odbieraj- rozkazała swojemu człowiekowi siedzącym przy różnych klawiszach.
gdy już to zrobił, naszym oczom ukazała się do kamerowana do pasa, krępa murzynka, o miłym spojrzeniu.
- Witaj ludu Panem- zaczęła.- Myślę, że każdy dystrykt, który to teraz ogląda, jest odcięty od świata i muszę was przeprosić, ale niestety to nasza wina. Postanowiliśmy sami zgnieść Kapitol i teraz, gdy odtwarzacie tę wiadomość, wojna jest już skończona, a Kapitolu już nie ma. Kim jesteśmy? Jesteśmy waszymi wybawcami. Nie pochodzimy z Panem. Pochodzimy z zupełnie innego kontynentu, który uważaliście za wymarły. Jednak teraz to my weźmiemy pieczę nad państwem Panem. Zniesiemy Igrzyska Głodowe, zarządzimy wolne wybory demokratyczne, zniesiemy podział na dystrykty i biedę. Na znak naszej dobroczynności, teraz, granice waszych dystryktów znów połączą się ze światem wokół was, a wszyscy, których wysłaliście na zwiady do was wrócą. Jedyne co chcemy uzyskać od was, jako akt dobrej woli, to ośmiu reprezentantów z każdego dystryktu, którzy zasiądą w nowym, sprawiedliwym rządzie tego państwa. Przybądźcie do nas, a terroru kapitolańskich władców dobiegnie koniec.
Po tych słowach cały ekran wygasł, a ja potrafiłam wydusić z siebie jedynie:
- O cholera.

--*--

Chciałam się jeszcze wyrobić do końca maja i się udało. A tak w ogóle, to jeszcze nie koniec. Niestety, pomęczycie się jeszcze ze mną przez minimum 10 rozdziałów ;) 

5 komentarzy:

  1. Udało ci się! Rozdział jest świetny! Tak strasznie brakuje mi Volta, że aż nie masz pojęcia. :'(
    Priori, nie przesadzaj! Nie męczymy się z tobą ;* Mam nadzieję, że szybciutko napiszesz kolejny rozdział.
    Pozdrawiam! ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. świetny rozdział!
    pisz szybciutko nowy bo oszaleje! :)
    kocham to :)
    http://art-of-killing.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. O kurde.
    Ale się porobiło.. z innego kontynentu?
    Kurde szybko pisz następny!

    OdpowiedzUsuń
  4. Wszystko wyobrażałam sobie inaczej.
    Z powodu braku przekonania do Enobarii, myślałam, że okaże się być jednak wrogiem.
    Po drugie, nie sądziłam, że Anee i ekipa Enobarii tak szybko i bezproblemowo odnajdzie Sage i Jeeve.
    Aż w końcu, zupełnie nie spodziewałam się końcówki.
    I bardzo dobrze! Potrafisz zaskakiwać czytelnika.

    A dziesięć rozdziałów to mało: chyba że szykujesz coś dla nas w zanadrzu.
    Pozdrawiam, http://w-popiolach-igrzysk.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  5. uhuhu ^^
    Ja nadal wierzę że Volt żyję...
    Końcówka, megaa :D

    OdpowiedzUsuń