~~Pragnął mojego wybaczenia~~
Siedziałam w namiocie Enobarii zaciskając ręce w pięści. Nawet nie wiedziałam, o co jestem zła. Ale byłam wściekła. Oddychałam głęboko i mocno. Każdy widział moje wzburzenie. Chyba zaczynali się bać mnie w tym stanie, po tym, jak zmasakrowałam Deena. Nic mnie to nie obchodziło. Znów mimowolnie włączyłam w sobie tryb Bogini wojny. Mama opowiadała mi, że dawno, dawno temu ludzie takową czcili. Aretena? Afena? Pamiętam, że jej imię zaczynało się jakoś na A. To w sumie trochę przygnębiające. Dawniej była wielką boginią, a teraz prawie nikt nie pamięta jej imienia. Zapomnienie przychodzi dla wszystkich. Nawet dla Bogów.
Minęła chyba już czwarta godzina pobytu w tym okropnym namiocie, kolorem przypominającym wymiociny. Wszystko, co powiedziała nam wcześniej kobieta z nagrania się sprawdziło. W ciągu pierwszej godziny wróciło już dwunastu naszych zwiadowców, a teraz mieliśmy już prawie wszystkich z powrotem. Szybko nawiązaliśmy też łączność z naszymi dawnymi wojennymi sojusznikami- Czwórką, Siódemką i Ósemką. Enobaria rozmawiała z nimi w słuchawkach przez jakąś maszynę. Pewnie byłabym bardziej zorientowana w sytuacji wokół mnie, gdybym chociaż trochę jej słuchała.
Tylko...po co?
Mój umysł cały czas był zajmowany myślą o Panem. Kolejna wojna. Wszystkie dystrykty podkładały karku, by obalić Kapitol. Wszyscy mieszkańcy ryzykowali życie. I tylko po to, żeby na koniec okazało się, że w kolejce do władczej pałeczki wyprzedzili nas jacyś obcy? Co oni sobie w ogóle wyobrażali? Niech siedzą tam, gdzie ich miejsce. Snow mimo iż był bezlitosnym dyktatorem, nie planował nic, poza Panem. Nie widział szerzej, na szczęście dla innych kontynentów. Ale, w sumie, to czy ktokolwiek myślał, że poza Panem jest coś jeszcze? Może i Snow o tym nie wiedział? Całe życie myślałam, że zostaliśmy tylko my. Jako jedyne przetrwałe postapokaliptyczne państwo. A jednak nie.
Ze wszystkiego co działo się wokoło byłam pewna jedynie tego, że nikt niczego nie jest pewien. Mimo bardzo przekonującego filmiku, wiedzieliśmy, że nie można ufać temu w stu procentach. Snow też często nagrywał takie filmy. I nie sprawiało to, że ktokolwiek mu ufał.
To, co rozgrywało się wokół mnie było po prostu niedorzeczne. I śmieszne. Enobaria jak szalona mówiła coś szybko do małego, zniszczonego mikrofonu. Jej spece od tych wszystkich maszynerii byli w takim szoku, że wyglądali jakby pierwszy raz w życiu widzieli sprzęt, który obsługiwali. Sage i kilku innych zaufanych ludzi Enobarii po raz kolejny oglądali film z Kapitolu, próbując dociec czegoś nowego. Bove chodził jak narwany po całym namiocie, wszystkim ze zbyt dużym entuzjazmem ogłaszając to, co już wiedzą, a Cordia z tą swoją zarozumiałą miną, jak gdyby nigdy nic grała w lotki tuż nad głową Sage. A ja, jak pacjentka jakiegoś szpitala dla normalnych inaczej siedziałam niczym posąg na krześle, wpatrując się w obraz przede mną (czytaj: w brudną ścianę).
- Mamy to!- odezwała się w końcu Enobaria.
- Ale niby co?- zapytałam, zdziwiona.
- Ugodę- odparła, a moje spojrzenie utwierdziło ją w przekonaniu, że musi tłumaczyć dalej.-Jako, że z naszych sojuszników, to my znajdujemy się najbliżej Kapitolu, wraz z przywódcami Czwórki, Siódemki i Ósemki zdecydowaliśmy, że za dwa dni główni przewodniczący tych dystryktów ze swoimi ludźmi zabiorą się do nas ostatnim pozostałym im poduszkowcem.Co oznacza, że za dwa dni czeka nas wielka narada, w sprawie tego, co mamy dalej począć.
Wzruszyłam ramionami znudzona jej wypowiedzią.
- Aha.- bąknęłam bez przekonania i wróciłam do ekscytującego wpatrywania się w ścianę.
Dwa dni minęły dużo szybciej, niż mogłabym się tego spodziewać. Zdążyłam otrząsnąć się z szoku i przemyśleć sobie wszystko. Naradę, sytuację. Nie sprawiło to jednak, że czułam się lepiej. Mój humor cały czas wołał o pomstę do nieba.
Teraz więcej czasu spędzałam z Bove'em. Głównie z dwóch powodów. Po pierwsze: zaczęłam zauważać, że ostatnio naprawdę mało ze sobą rozmawiamy i przebywamy. I wcale nie usprawiedliwia mnie to, że przez ten czas zdołaliśmy wziąć udział w Głodowych Igrzyskach, przeżyć polowanie na nas Kapitolu oraz przejść w trakcie wojny aż do Dwójki. Bove nie wydawał się jednak obrażony moim brakiem czasu, co tak naprawdę nie dziwiło mnie wcale. Bove nie potrafił gniewać się na ludzi. Drugim powodem mojego przypływu siostrzanej miłości było to, że po prostu miałam dość spędzania czasu z Solene. Teraz jej paplanina o tym, że wszyscy zginiemy wezbrała na sile minimum dwukrotnie. I tak, jak wcześniej udawało mi się przy tym nie wybuchnąć, tak teraz nie było na to najmniejszej szansy.
- Jest jakaś nawiedzona. Nie rozumiem jej. Wszędzie widzi tylko śmierć- wyżalałam się kiedyś Bove'owi po ciężkim dniu spędzonym ze staruszką w magazynie broni.
- Nie dziw się jej. Niedawno dowiedziałem się, że w Rebelii Kosogłosa straciła męża, brata i syna, a w tej wojnie umarł jej kolejny syn i została sama- odparł spokojnym, ale zarazem cichym i smutnym głosem.
Czułam się strasznie, słysząc to. Teraz wszystko stało się dla mnie jasne.
Kolejnego ranka leżeliśmy razem z Bove'em oraz Sage na chyba jedynym obrośniętym trawą kawałku Dwójki, mówiąc, co byśmy zrobili, gdyby nagranie okazało się prawdą i bylibyśmy wreszcie wolni.
- Ja...ja myślę, że zostałbym opiekunem w domu dziecka, albo kucharzem. Ale takim prawdziwym, nie takim, co to po prostu wrzuca do gara wszystko, co mu przyniosą. Nie takim, jak w Trzynastce- powiedział Bove rozmarzonym tonem. Wcale nie zdziwił mnie takowy dobór ambicji brata. Uwielbiał małe dzieci, więc byłoby dla niego idealne zajmować się nimi na co dzień. Lubił też gotować, więc gastronomia też była oczywistym wyborem, choć w Trzynastce nie miał zbytniego pola do popisu. W końcu, żeby gotować, trzeba najpierw mieć jedzenie.
- A ja wyjadę. Byle dalej od Panem. I założę rodzinę. Z daleka od tego wszystkiego. Będę miała kochającego męża i trójkę dzieci. Najlepiej samych chłopców- odparła na to Sage.
Zanim ja powiedziałam czego chcę, musiałam pomyśleć dwa razy i ugryźć się w język, żeby nie powiedzieć czegoś w stylu: Będę próbowała odnaleźć Volta. Choć podejrzewałam, że Bove i tak wiedział, że to jako pierwsze wpadło mi na myśl. Ale on nie żyje, głupia. Zgasiłam własną nadzieję w zarodku.
- A ja będę walczyć- powiedziałam pewnie.
- Gdzie?- zapytali jednocześnie moi kompani.
- Tam, gdzie będzie trzeba- odparłam.- Świat bez konfliktów nigdy nie będzie istniał, trzeba więc kogoś, kto te konflikty rozwiąze.
- W sumie masz racje- odpowiedział Bove.- Ale nie wiem, czy walka to dobry sposób na rozwiązywanie konfliktów.
Wzruszyłam ramionami. Każdy ma swój punkt widzenia. Ja nie jestem pacyfistką. Zbyt wiele złego stało się w moim życiu, bym była w stanie nią być. Jednak Bove...Bove był pacyfistą, choć szczerze mówiąc, nie miałam zielonego pojęcia, jak to robił. Ale Bove zawsze był lepszym człowiekiem ode mnie. Miał miękkie serce i twardą dupę, jak mówi przysłowie. Ja byłam jego kompletną przeciwnością. Kiedy chciałam, miałam serce z kamienia, ale moje cztery litery na tym nie cierpiały.
Nagle usłyszeliśmy czyjeś kroki. Naszym oczom ukazała się wspinająca się po skarpie Jeeve.
- Enobaria woła was na dół. Przyjechali i zdecydowała, że nie mamy dużo czasu i naradę zorganizujemy już jutro. A dziś macie iść tam ich przywitać jako jej prawe ręce.- zakomunikowała. Nie wyglądała na zbyt zadowoloną z faktu, że musiała się tu wspinać, by przekazać nam te informacje.
Zanim zdążyliśmy wstać, już zniknęła.
- Ciekawe jacy są?- zapytał Bove, gdy schodziliśmy w stronę centrum. A daleka majaczyły już kształty poduszkowca.
- Jezuuu... Bove, a jacy mogą być przywódcy dystryktów? Zdecydowani, silni, mądrzy- zaczęłam, ale nie chciało mi się wymieniać dalej.
Po chwili byliśmy już prze Enobarii.
Spojrzałam na trzy grupy, które przyjechały do nas poduszkowcem.
Pierwszą byli na pewno ci z Siódemki. Wyglądali jakby właśnie wyszli z lasu. W rękach trzymali siekiery, które chyba zastępowały im prawdziwą broń. Nawet dłonie kobiet były wielkie, przeorane bliznami i szorstkie. Przewodniczył im wysoki na dwa metry mężczyzna o ciemnej karnacji. Miał czarne jak heban włosy i poskręcaną brodę. Toporne rysy twarzy odzwierciedlały wygląd mieszkańców Siódemki, tak samo jak zmęczone, wodniste oczy.
Kolejne grupa musiała być z Ósemki. Odznaczała się na tle wszystkich dookoła wyjątkowo dobrym ubiorem. Kolorowe, delikatne materiały okalały ich filigranowe sylwetki. Wszyscy byli niscy i chudzi. Ich skóry były blade, a uszy dziwnie spiczaste. Ich szefową była najmniejsza z nich wszystkich, sięgająca może metra pięćdziesiąt, chudziutka blondynka z tatuażem przypominającym etniczne wzory wspinającym się po całej prawej ręce.
Gdy spojrzałam na grupę z Dwójki, prawie zemdlałam. Niemożliwe.... niemożliwe. Po prostu nie! Na czele grupy, reprezentacyjnie stały dwie osoby. Jedną z nich widziałam tylko na zdjęciach. Mama wiele razy wspominała Go z tęsknotą w głosie. Wysoki, postawny blondyn. Zupełnie jak na zdjęciach. Powód zdrady Fena.
Finnick Odair.
Obok niego za to stał ten, kogo miało już nigdy w moim życiu nie być. I nie będzie. Nawet nie spojrzał w moją stronę. Jak to? Czemu? Nic mnie to nie obchodzi. Również miałam zamiar nie zaszczycić towarzysza przyjaciela mojej mamy jednym spojrzeniem.
Przywódcy dystryktów zbliżyli się do Enobarii. Jako pierwsza podeszła do niej wytatuowana kobieta z Ósemki.
- Witaj, Enobario- przywitała się, ściskając dłoń Enobarii.- Moi ludzie są bardzo ciekawi, co do twojego planu działania w tej niecodziennej sytuacji.
- Witaj, Falezjo- odparła Enobaria.- Mam nadzieję, że wszystko pójdzie po naszej myśli i nasze dystrykty dojdą do porozumienia.
- Oczywiście- odparła Falezja, ale nie podobał mi się jej ton.
Nie skupiałam się jednak na tym. Wszelkimi siłami starałam się nie spoglądać na grupę z Czwórki, mimo iż moje serce zdawało się wyrywać z piersi, tylko po to, by tam spojrzeć.
Następnie podszedł wysoki mężczyzna z Siódemki.
- Vincencie- przywitała się z mężczyzną Enobaria.
- Enobario- odparł.- Chcę, żebyś wiedziała, że mój dystrykt ma dość wojen i żeby uniknąć kolejnej zgodzi się na wszystkie twoje plany.
Enobaria w odpowiedzi uśmiechnęła się tylko i skinęła głową.
Na koniec zbliżył się do nas Finnick. Za późno jednak zobaczyłam, że pseudomartwy zwycięzca nie zbliża się do Enobarii. Zbliża się mnie.
- Katniss- powiedział szeptem, jednak ja zdołałam to usłyszeć.
- Ja...ja nie jestem Katniss. Nazywam się Anee, jestem jej córką- odparłam, na co Odair westchnął i złapał moją twarz w dłonie. Czułam się trochę dziwnie.
- Ależ wiem. Ale masz jej oczy. Masz jej płomień- odrzekł.- Enobario, mam nadzieję, że nie będziesz miała nic przeciwko, jeśli porwę małą Głoskółkę na chwilę?
- Ależ skąd.
To wszystko wydawało mi się dziwne. Taki wylew uczuciowości od kompletnie obcej mi osoby. Nie powinno tak być. I jeszcze ON przyjechał razem z Czwórką. Nie sądziłam, że w ogóle przeżył.
Nie chciałam iść nigdzie z Finnickiem. Wiedziałam, że był przyjacielem mojej matki z Rebelii, ale...ale jakoś mu nie ufałam. Wcześniej razem z Fenem uważaliśmy go za bohatera. Umarł za przekonania. Za wolność. Teraz jednak okazało się, że była to tylko iluzja i że jest zwykłym tchórzem. Tchórzem, który sfingował swoją śmierć. To żałosne. I pomyśleć, że on kiedyś wygrał Igrzyska, jako najmłodszy zwycięzca. Ale trzeba przyznać, że nieźle to wszystko zaplanował. Jako jedyny zwycięzca przeżył Rebelię.
- Jesteś taka podobna do matki- zaczął, gdy szliśmy jedną z zabłoconych, bocznych dróżek. Nieco zdziwiłam się tą uwagą. Zawsze mi mówiono, że jestem podobna do ojca. Choć czasem miałam wrażenie, że mówią tak tylko ze względu na to, że ani trochę nie przypominałam mamy. Wizualnie nie byłam bardzo podobna do Peety. Jedyne, co mnie z nim zewnętrznie łączyło to moje blond włosy i kości policzkowe.
- Wszyscy mówią mi, że przypominam ojca- odparłam.
Finnick parsknął śmiechem, po czym przyjrzał mi się uważnie.
- Mają rację- powiedział po chwili.- Twoja matka byłaby z ciebie dumna, wiesz?
- Myli się pan. Moja matka nigdy nie była ze mnie dumna. Była niespełna rozumu- warknęłam tak zawzięcie jak potrafiłam. Jedyną osobą, która kiedykolwiek była ze mnie dumna był mój ojciec. Nigdy matka. Ona nawet nigdy mnie nie przytuliła.
- To ty się mylisz, dziecino. Znałem Katniss zanim jeszcze padła jej psychika. Ona...ona naprawdę potrafiła coś czuć. Nie zawsze była maszyną- odpowiedział, co nie sprawiło jednak, że wierzyłam jego słowom.- I nie mów mi na pan. Po prostu Finnnick.
- Teraz zastanawiam się, czy ty nie jesteś maszyną- burknęłam w jego stronę.
- Co?
- To, co słyszysz, Finnick. Sfingowałeś własną śmierć. Wszyscy uważali cię za zmarłego bohatera, a ty tak naprawdę byłeś samolubnym draniem. Patrzyłeś jak twoi "przyjaciele" umierają. Jak umierają moi rodzice, wszyscy twoi wojenni kompani, jak twoja żona wpada w jeszcze większy obłęd, jak twój syn przez to wszystko schodzi na złą stronę i nie zrobiłeś nic. Siedziałeś sobie bezpiecznie ukryty, dopóki nie poczułeś, że możesz się wydostać.
- Nic nie rozumiesz. Jesteś jeszcze taka młoda. Nic nie rozumiesz- odparł jakby sam do siebie Finnick.- Tam, w kanałach Kapitolu zwycięstwo Snowa było już pewne. Katniss wiedziała, że wszyscy zwycięzcy zginą. To ona kazała mi to zrobić. Kazała mi przysiąc, że przeżyję. Wiedziała, że chociaż jeden zwycięzca musi przeżyć. Chciała, żebym to był ja. Żebym mógł się tobą zająć. Tobą i twoim bratem, gdy ona umrze. Ona wiedziała, że rządy Snowa i tak nie potrwają już długo, i że tylko zwycięzca będzie w stanie pociągnąć lud panem dalej. Myślisz, że nie chciałem wrócić? Że nie bolało mnie, kiedy widziałem, jak Annie dopada szaleństwo? Jak Fen wpada w obłęd jak jego matka? Nawet nie wiesz, jak zabolało mnie to, gdy próbował cię zabić i przejść na stronę Kapitolu. Ale obiecałem twojej matce, że dociągnę tę wojnę do końca i to miałem zamiar zrobić.
Stałam, wpatrując się w zwycięzce Siedemdziesiątych Igrzysk jak głupia. Do moich oczu zaczęły napływać łzy. Nie chciałam mu wierzyć. Chciałam go obwiniać. Chciałam, żeby cierpiał jak ja. Nie zauważyłam przy tym, że on cierpi bardziej niż ja.
- To ja wysłałem ci tę kartkę przed Igrzyskami. Zawsze trzeba spodziewać się niespodziewanego. Anee, ja nigdy nie chciałem cię zranić, ani urazić. Musiałem to zrobić. Obiecałem to twojej matce- powiedział błagalnym tonem. On pragnął mojego wybaczenia. Pragnął wybaczenia mojej matki, ale wiedział, że nie ma już szansy go zyskać. Błagał więc o moje przebaczenie. Tej, która ucierpiała na tym wszystkim najwięcej.
- Ja...ja ci nie wierzę- jęknęłam, po czym odwróciłam się na pięcie i uciekłam w kierunku mojego namiotu.
Chciałam zatamować potok łez, ale nie byłam w stanie. Płynęły niczym dwie rzeki przez moje policzki. Jestem z kamienia, jestem z kamienia- powtarzałam sobie, by nie rozlecieć się na kawałki. Nagle gwałtownie stanęłam. Nie, nie jestem z kamienia. Nie jestem moją matką! Nie blokowałam już łez. Płakałam i przez Finnicka i przez jego kompana. Łzy były czymś, co oznaczało, że jeszcze jestem w środku. Że jestem w stanie coś czuć, w przeciwieństwie do mojej matki. Łzy były czymś, co łączyło mnie z moim człowieczeństwem, już i tak powoli konającym.
Weszłam do namiotu i usiadłam na pryczy. I płakałam dalej. I dalej. Bo nie jestem taka jak moja matka. Ja coś czuję.
- Czemu płaczesz?- usłyszałam za sobą głos, którego tak bardzo nie chciałam usłyszeć. Ale usłyszałam. Stał przede mną. Połowa jego twarzy była pokryta świeżymi bliznami po nowym oparzeniu co w połączeniu z tatuażami wyglądało jeszcze gorzej. Ale mnie to nie przeszkadzało.
Gwałtownie wstałam.
- Ty- warknęłam, a łzy naleciały mi do ust.- Czego chcesz?
- Przyszedłem cię odwiedzić- odpowiedział Volt.
- Po tym, jak nawet nie zaszczyciłeś mnie wcześniej spojrzeniem?- zapytałam wściekle.
- Myślałem, że tak będzie lepiej...
- To może jednak nie myśl, co?- burknęłam w jego stronę. Ta wściekłość również oznaczała, że dalej nie jestem jak moja matka.- Powinieneś nie żyć. Przecież spłonąłeś w tej szopie!
- Co?- zdziwił się Volt.- Kto ci to powiedział?
- Bove.
- A więc to był jego plan!
- Jaki plan- wściekłość zaczynała ustępować miejsca ciekawości. Nie miałam zielonego pojęcia, o co w tym wszystkim chodzi.
- W noc, w którą się rozeszliśmy, gdy płonął ogień, przyszedł Bove. Zabrał ciebie, ale później wrócił po mnie, żeby mnie rozkuć. Powiedział jednak, że mam odejść. Że ty nie chcesz mnie widzieć i że lepiej będzie dla nas obojga, jeżeli odejdę.
- Co?- tym razem to ja byłam w szoku. Do oczu napłynęły mi łzy.- Ja... chwilami miałam wrażenie, że umieram. Usychałam niczym roślina bez wody. Ty... powiedzieli mi, że ty spłonąłeś! Jak Bove mógł mi coś takiego zrobić. Przecież widział, jak cierpiałam!
- Cie...cierpiałaś?- zapytał.
- Nie. To znaczy tak- odparłam, po czym odwróciłam się do niego plecami.- Nie ma o czym gadać. Lepiej już idź.
- Nie, właśnie jest o czym gadać, Anee.
- Powiedziałam, nie.
Chciałam zrobić krok do przodu, samej wyjść z namiotu, ale Volt chwycił mnie za nadgarstek i pociągnął do siebie. Zanim zorientowałam się, co się dzieje, nasze wargi już się zetknęły. Przez chwilę chciałam się wyrwać, ale nie byłam w stanie tego sobie zrobić i zamiast tego odwzajemniłam pocałunek.
Gdy Volt poczuł, że chcę tego samego przycisnął mnie mocniej do siebie. Jedna połowa jego twarzy była szorstka w dotyku, ale nie przeszkadzało mi to. Jego usta były ciepłe, jakby przechodziła przez nie fala elektryczności.
Złapał mnie za pośladki a ja owinęłam się nogami wokół jego pasa. Już raz go straciłam, teraz więc niczego już nie będę sobie żałować. Tej nocy oboje w pełni się sobie oddaliśmy.
Mojej matce byłoby wstyd za mnie. Ale nic mnie to nie obchodzi.
- A ja będę walczyć- powiedziałam pewnie.
- Gdzie?- zapytali jednocześnie moi kompani.
- Tam, gdzie będzie trzeba- odparłam.- Świat bez konfliktów nigdy nie będzie istniał, trzeba więc kogoś, kto te konflikty rozwiąze.
- W sumie masz racje- odpowiedział Bove.- Ale nie wiem, czy walka to dobry sposób na rozwiązywanie konfliktów.
Wzruszyłam ramionami. Każdy ma swój punkt widzenia. Ja nie jestem pacyfistką. Zbyt wiele złego stało się w moim życiu, bym była w stanie nią być. Jednak Bove...Bove był pacyfistą, choć szczerze mówiąc, nie miałam zielonego pojęcia, jak to robił. Ale Bove zawsze był lepszym człowiekiem ode mnie. Miał miękkie serce i twardą dupę, jak mówi przysłowie. Ja byłam jego kompletną przeciwnością. Kiedy chciałam, miałam serce z kamienia, ale moje cztery litery na tym nie cierpiały.
Nagle usłyszeliśmy czyjeś kroki. Naszym oczom ukazała się wspinająca się po skarpie Jeeve.
- Enobaria woła was na dół. Przyjechali i zdecydowała, że nie mamy dużo czasu i naradę zorganizujemy już jutro. A dziś macie iść tam ich przywitać jako jej prawe ręce.- zakomunikowała. Nie wyglądała na zbyt zadowoloną z faktu, że musiała się tu wspinać, by przekazać nam te informacje.
Zanim zdążyliśmy wstać, już zniknęła.
- Ciekawe jacy są?- zapytał Bove, gdy schodziliśmy w stronę centrum. A daleka majaczyły już kształty poduszkowca.
- Jezuuu... Bove, a jacy mogą być przywódcy dystryktów? Zdecydowani, silni, mądrzy- zaczęłam, ale nie chciało mi się wymieniać dalej.
Po chwili byliśmy już prze Enobarii.
Spojrzałam na trzy grupy, które przyjechały do nas poduszkowcem.
Pierwszą byli na pewno ci z Siódemki. Wyglądali jakby właśnie wyszli z lasu. W rękach trzymali siekiery, które chyba zastępowały im prawdziwą broń. Nawet dłonie kobiet były wielkie, przeorane bliznami i szorstkie. Przewodniczył im wysoki na dwa metry mężczyzna o ciemnej karnacji. Miał czarne jak heban włosy i poskręcaną brodę. Toporne rysy twarzy odzwierciedlały wygląd mieszkańców Siódemki, tak samo jak zmęczone, wodniste oczy.
Kolejne grupa musiała być z Ósemki. Odznaczała się na tle wszystkich dookoła wyjątkowo dobrym ubiorem. Kolorowe, delikatne materiały okalały ich filigranowe sylwetki. Wszyscy byli niscy i chudzi. Ich skóry były blade, a uszy dziwnie spiczaste. Ich szefową była najmniejsza z nich wszystkich, sięgająca może metra pięćdziesiąt, chudziutka blondynka z tatuażem przypominającym etniczne wzory wspinającym się po całej prawej ręce.
Gdy spojrzałam na grupę z Dwójki, prawie zemdlałam. Niemożliwe.... niemożliwe. Po prostu nie! Na czele grupy, reprezentacyjnie stały dwie osoby. Jedną z nich widziałam tylko na zdjęciach. Mama wiele razy wspominała Go z tęsknotą w głosie. Wysoki, postawny blondyn. Zupełnie jak na zdjęciach. Powód zdrady Fena.
Finnick Odair.
Obok niego za to stał ten, kogo miało już nigdy w moim życiu nie być. I nie będzie. Nawet nie spojrzał w moją stronę. Jak to? Czemu? Nic mnie to nie obchodzi. Również miałam zamiar nie zaszczycić towarzysza przyjaciela mojej mamy jednym spojrzeniem.
Przywódcy dystryktów zbliżyli się do Enobarii. Jako pierwsza podeszła do niej wytatuowana kobieta z Ósemki.
- Witaj, Enobario- przywitała się, ściskając dłoń Enobarii.- Moi ludzie są bardzo ciekawi, co do twojego planu działania w tej niecodziennej sytuacji.
- Witaj, Falezjo- odparła Enobaria.- Mam nadzieję, że wszystko pójdzie po naszej myśli i nasze dystrykty dojdą do porozumienia.
- Oczywiście- odparła Falezja, ale nie podobał mi się jej ton.
Nie skupiałam się jednak na tym. Wszelkimi siłami starałam się nie spoglądać na grupę z Czwórki, mimo iż moje serce zdawało się wyrywać z piersi, tylko po to, by tam spojrzeć.
Następnie podszedł wysoki mężczyzna z Siódemki.
- Vincencie- przywitała się z mężczyzną Enobaria.
- Enobario- odparł.- Chcę, żebyś wiedziała, że mój dystrykt ma dość wojen i żeby uniknąć kolejnej zgodzi się na wszystkie twoje plany.
Enobaria w odpowiedzi uśmiechnęła się tylko i skinęła głową.
Na koniec zbliżył się do nas Finnick. Za późno jednak zobaczyłam, że pseudomartwy zwycięzca nie zbliża się do Enobarii. Zbliża się mnie.
- Katniss- powiedział szeptem, jednak ja zdołałam to usłyszeć.
- Ja...ja nie jestem Katniss. Nazywam się Anee, jestem jej córką- odparłam, na co Odair westchnął i złapał moją twarz w dłonie. Czułam się trochę dziwnie.
- Ależ wiem. Ale masz jej oczy. Masz jej płomień- odrzekł.- Enobario, mam nadzieję, że nie będziesz miała nic przeciwko, jeśli porwę małą Głoskółkę na chwilę?
- Ależ skąd.
To wszystko wydawało mi się dziwne. Taki wylew uczuciowości od kompletnie obcej mi osoby. Nie powinno tak być. I jeszcze ON przyjechał razem z Czwórką. Nie sądziłam, że w ogóle przeżył.
Nie chciałam iść nigdzie z Finnickiem. Wiedziałam, że był przyjacielem mojej matki z Rebelii, ale...ale jakoś mu nie ufałam. Wcześniej razem z Fenem uważaliśmy go za bohatera. Umarł za przekonania. Za wolność. Teraz jednak okazało się, że była to tylko iluzja i że jest zwykłym tchórzem. Tchórzem, który sfingował swoją śmierć. To żałosne. I pomyśleć, że on kiedyś wygrał Igrzyska, jako najmłodszy zwycięzca. Ale trzeba przyznać, że nieźle to wszystko zaplanował. Jako jedyny zwycięzca przeżył Rebelię.
- Jesteś taka podobna do matki- zaczął, gdy szliśmy jedną z zabłoconych, bocznych dróżek. Nieco zdziwiłam się tą uwagą. Zawsze mi mówiono, że jestem podobna do ojca. Choć czasem miałam wrażenie, że mówią tak tylko ze względu na to, że ani trochę nie przypominałam mamy. Wizualnie nie byłam bardzo podobna do Peety. Jedyne, co mnie z nim zewnętrznie łączyło to moje blond włosy i kości policzkowe.
- Wszyscy mówią mi, że przypominam ojca- odparłam.
Finnick parsknął śmiechem, po czym przyjrzał mi się uważnie.
- Mają rację- powiedział po chwili.- Twoja matka byłaby z ciebie dumna, wiesz?
- Myli się pan. Moja matka nigdy nie była ze mnie dumna. Była niespełna rozumu- warknęłam tak zawzięcie jak potrafiłam. Jedyną osobą, która kiedykolwiek była ze mnie dumna był mój ojciec. Nigdy matka. Ona nawet nigdy mnie nie przytuliła.
- To ty się mylisz, dziecino. Znałem Katniss zanim jeszcze padła jej psychika. Ona...ona naprawdę potrafiła coś czuć. Nie zawsze była maszyną- odpowiedział, co nie sprawiło jednak, że wierzyłam jego słowom.- I nie mów mi na pan. Po prostu Finnnick.
- Teraz zastanawiam się, czy ty nie jesteś maszyną- burknęłam w jego stronę.
- Co?
- To, co słyszysz, Finnick. Sfingowałeś własną śmierć. Wszyscy uważali cię za zmarłego bohatera, a ty tak naprawdę byłeś samolubnym draniem. Patrzyłeś jak twoi "przyjaciele" umierają. Jak umierają moi rodzice, wszyscy twoi wojenni kompani, jak twoja żona wpada w jeszcze większy obłęd, jak twój syn przez to wszystko schodzi na złą stronę i nie zrobiłeś nic. Siedziałeś sobie bezpiecznie ukryty, dopóki nie poczułeś, że możesz się wydostać.
- Nic nie rozumiesz. Jesteś jeszcze taka młoda. Nic nie rozumiesz- odparł jakby sam do siebie Finnick.- Tam, w kanałach Kapitolu zwycięstwo Snowa było już pewne. Katniss wiedziała, że wszyscy zwycięzcy zginą. To ona kazała mi to zrobić. Kazała mi przysiąc, że przeżyję. Wiedziała, że chociaż jeden zwycięzca musi przeżyć. Chciała, żebym to był ja. Żebym mógł się tobą zająć. Tobą i twoim bratem, gdy ona umrze. Ona wiedziała, że rządy Snowa i tak nie potrwają już długo, i że tylko zwycięzca będzie w stanie pociągnąć lud panem dalej. Myślisz, że nie chciałem wrócić? Że nie bolało mnie, kiedy widziałem, jak Annie dopada szaleństwo? Jak Fen wpada w obłęd jak jego matka? Nawet nie wiesz, jak zabolało mnie to, gdy próbował cię zabić i przejść na stronę Kapitolu. Ale obiecałem twojej matce, że dociągnę tę wojnę do końca i to miałem zamiar zrobić.
Stałam, wpatrując się w zwycięzce Siedemdziesiątych Igrzysk jak głupia. Do moich oczu zaczęły napływać łzy. Nie chciałam mu wierzyć. Chciałam go obwiniać. Chciałam, żeby cierpiał jak ja. Nie zauważyłam przy tym, że on cierpi bardziej niż ja.
- To ja wysłałem ci tę kartkę przed Igrzyskami. Zawsze trzeba spodziewać się niespodziewanego. Anee, ja nigdy nie chciałem cię zranić, ani urazić. Musiałem to zrobić. Obiecałem to twojej matce- powiedział błagalnym tonem. On pragnął mojego wybaczenia. Pragnął wybaczenia mojej matki, ale wiedział, że nie ma już szansy go zyskać. Błagał więc o moje przebaczenie. Tej, która ucierpiała na tym wszystkim najwięcej.
- Ja...ja ci nie wierzę- jęknęłam, po czym odwróciłam się na pięcie i uciekłam w kierunku mojego namiotu.
Chciałam zatamować potok łez, ale nie byłam w stanie. Płynęły niczym dwie rzeki przez moje policzki. Jestem z kamienia, jestem z kamienia- powtarzałam sobie, by nie rozlecieć się na kawałki. Nagle gwałtownie stanęłam. Nie, nie jestem z kamienia. Nie jestem moją matką! Nie blokowałam już łez. Płakałam i przez Finnicka i przez jego kompana. Łzy były czymś, co oznaczało, że jeszcze jestem w środku. Że jestem w stanie coś czuć, w przeciwieństwie do mojej matki. Łzy były czymś, co łączyło mnie z moim człowieczeństwem, już i tak powoli konającym.
Weszłam do namiotu i usiadłam na pryczy. I płakałam dalej. I dalej. Bo nie jestem taka jak moja matka. Ja coś czuję.
- Czemu płaczesz?- usłyszałam za sobą głos, którego tak bardzo nie chciałam usłyszeć. Ale usłyszałam. Stał przede mną. Połowa jego twarzy była pokryta świeżymi bliznami po nowym oparzeniu co w połączeniu z tatuażami wyglądało jeszcze gorzej. Ale mnie to nie przeszkadzało.
Gwałtownie wstałam.
- Ty- warknęłam, a łzy naleciały mi do ust.- Czego chcesz?
- Przyszedłem cię odwiedzić- odpowiedział Volt.
- Po tym, jak nawet nie zaszczyciłeś mnie wcześniej spojrzeniem?- zapytałam wściekle.
- Myślałem, że tak będzie lepiej...
- To może jednak nie myśl, co?- burknęłam w jego stronę. Ta wściekłość również oznaczała, że dalej nie jestem jak moja matka.- Powinieneś nie żyć. Przecież spłonąłeś w tej szopie!
- Co?- zdziwił się Volt.- Kto ci to powiedział?
- Bove.
- A więc to był jego plan!
- Jaki plan- wściekłość zaczynała ustępować miejsca ciekawości. Nie miałam zielonego pojęcia, o co w tym wszystkim chodzi.
- W noc, w którą się rozeszliśmy, gdy płonął ogień, przyszedł Bove. Zabrał ciebie, ale później wrócił po mnie, żeby mnie rozkuć. Powiedział jednak, że mam odejść. Że ty nie chcesz mnie widzieć i że lepiej będzie dla nas obojga, jeżeli odejdę.
- Co?- tym razem to ja byłam w szoku. Do oczu napłynęły mi łzy.- Ja... chwilami miałam wrażenie, że umieram. Usychałam niczym roślina bez wody. Ty... powiedzieli mi, że ty spłonąłeś! Jak Bove mógł mi coś takiego zrobić. Przecież widział, jak cierpiałam!
- Cie...cierpiałaś?- zapytał.
- Nie. To znaczy tak- odparłam, po czym odwróciłam się do niego plecami.- Nie ma o czym gadać. Lepiej już idź.
- Nie, właśnie jest o czym gadać, Anee.
- Powiedziałam, nie.
Chciałam zrobić krok do przodu, samej wyjść z namiotu, ale Volt chwycił mnie za nadgarstek i pociągnął do siebie. Zanim zorientowałam się, co się dzieje, nasze wargi już się zetknęły. Przez chwilę chciałam się wyrwać, ale nie byłam w stanie tego sobie zrobić i zamiast tego odwzajemniłam pocałunek.
Gdy Volt poczuł, że chcę tego samego przycisnął mnie mocniej do siebie. Jedna połowa jego twarzy była szorstka w dotyku, ale nie przeszkadzało mi to. Jego usta były ciepłe, jakby przechodziła przez nie fala elektryczności.
Złapał mnie za pośladki a ja owinęłam się nogami wokół jego pasa. Już raz go straciłam, teraz więc niczego już nie będę sobie żałować. Tej nocy oboje w pełni się sobie oddaliśmy.
Mojej matce byłoby wstyd za mnie. Ale nic mnie to nie obchodzi.
--*--
Pewnie się cieszycie, co? Po prawie roku tworzenia tego bloga, w końcu doszło do zbliżenia. Haha, ja mimo iż wiedziałam dokładnie kiedy to się stanie, też na to czekałam. No i macie. Ale to wcale nie oznacza, że to happy end. Oj, podejrzewam, że jeśli ktoś liczy na happy love story w tym opowiadaniu, to jeszcze wiele razy będzie mnie chciał zabić.
Cóż, niedawno minęły moje czternaste urodziny i o taki prezent dla was przygotowałam ;)
Podrawiam,
Priori
ŁA TA FAK!!!!!
OdpowiedzUsuńRozdział cudoo! Volt wrócił <3 Finnick, błagam więcej wątków z jego udziałem <3 :***
Czekam na next :D
Ten komentarz został usunięty przez autora.
UsuńOch, tak, Finnicka teraz będzie sporo ;)
UsuńCzternaste urodziny. Piszesz naprawdę świetnie, aż dziw, że osiągasz coś takiego w tak młodziutkim wieku! Wszystkiego najpiękniejszego z tej okazji i gratuluję talentu, kochana! ;*
OdpowiedzUsuńFabuła wciąga mnie niemiłosiernie i bardzo żałuję, że nie ma innego sposobu na przeczytanie kolejnego rozdziału, aniżeli czekać. :(
Poważnie pożałowałam Finnicka. Jakoś od zawsze go lubiłam i jego niedola i głęboka nadzieja na wybaczenie, wkradła się do mojego serca i ścisnęła je z niewyobrażalną mocą. Mam nadzieję, że Anee w końcu przyjmie jego skruchę. :))
Tak się cieszę, że Volt żyje i powrócił. Ale ty pewnie doskonale o tym wiesz. ;) Ostatnia scena po prostu mnie zauroczyła. Spodziewałam się, że on nie pozwoli Anee odejść bez pocałunku. Ale kolejny krok był dla mnie całkowitym zaskoczeniem!
Czekam na kolejny rozdział. Jestem ciekawa rozwoju narady i jej konsekwencji.
Ściskam mocno! ;*
Innocence
Też lubię Finnicka, i gdy czytałam Kosogłosa, to po jego śmierci płakałam dwa dni. To w sumie mój ulubieniec, więc jego wątek będzie bardziej rozwinięty.
UsuńRozdziały teraz mogę ci z ręką na sercu obiecać częściej. Teraz już wcale się nie uczę, a niedługo wakacje, wiec mam więcej czasu dla mojego bloga ;)
Co do kolejnego kroku, to niestety losy Volta i Anee nie potoczą się dalej dobrze, więc chciałam to zrobić już teraz. Wiesz, wojna i te sprawy. Miłość jest wtedy bardziej spontaniczna ;)
Okej, Priori. To nie to, że jakiś hejt czy coś, ale Ty jesteś nienormalna. Centralnie. Kocham Cię za to co zrobiłaś w tym rozdziale, ale jesteś nienormalna <3 No cóż, mówią, że normalność jest nudna to masz farta xd Nie no, rozdział świetny, takie wątki Pretty Little Liars, bo tam też wszyscy co nie żyją żyją xd Rozdział świetny, zarąbiście się składa, że Finnick wrócił, bo to mój ulubiony bohater ever. A Volt? Cóż, cieszę się, że wrócił, bo bez niego to opowiadanie było takie.. Nie chcę powiedzieć "puste" bo to by oznaczało, że słabe było, a to nie prawda, ale brakowało w nim jakiegoś elementu.
OdpowiedzUsuńOczywiście, czekam na next, bo chcę wiedzieć, co się wydarzy na tej naradzie i wgl to trochę przerażające, że jesteś w moim wieku i już tak świetnie piszesz xd Nic, tylko pogratulować talentu :*
Buziak ! <3
~~ Livi
PPL nie oglądam, aczkolwiek słyszałam o tym serialu.
UsuńNieco się cykałam przed wprowadzeniem obu nieżyjących postaci na raz. Finnicka miałam zaplanowanego już dawno, że pojawi się w tym rozdziale, ale Volt to spontan. Obejrzałam wyniki ankiety i doszłam do wniosku, że powinnam go wprowadzić. Nie na długo, ale zawsze.
Dzięki, nie gniewam się. Szalony Kapelusznik kiedyś powiedział, że tylko wariaci są coś warci ;*
W takim razie życzę Ci spełnienia wszystkich marzeń! I weny. :P
OdpowiedzUsuńNie spodziewałam się takiego obrotu spraw. Mam nadzieję (tak mi teraz przyszło na myśl), że po tym wszystkim Volt przejdzie operację i będzie miał cerę gładką jak pupcia niemowlaka.
Bove taki odważny. Aż dziw, że Anee nie zorientowała się, że wrócił na ratunek.
Końcówki nie muszę chyba komentować. Och i ach! Po prostu.
Teraz jeszcze bardziej czekam na dalszy rozwój akcji.
A i Ci z siódemki to prawdziwi drwale :P. Taka typowa uroda. Z kolei nie wyobrażałam sobie mieszkańców ósemki takich drobniutkich.
Mamy dużo bohaterów, ale coś czuję, że najwięcej uwagi poświęcisz dla Volta i Anee, ewentualnie Finnicka.
Przepraszam za błędy, ale te telefony teraz takie kreatywne w przekręcaniu słów...
Pozdrawiam, www.w-popiolach-igrzysk.blogspot.com
Od początku czytam Twojego bloga, ale teraz oświeciło mnie, żeby skomentować ;) A tak na serio, to jakoś do tej pory w dziwny sposób nie odczuwałam takiej potrzeby. W każdym razie do rzeczy.
OdpowiedzUsuńJako miłośniczka słowa pisanego muszę Ci powiedzieć, że blog jest po prostu świetny. Historia wciąga i z każdym rozdziałem chce się więcej i więcej. To rzadkie :) Dlatego też proszę o kolejną część w miarę szybko(tak, z natury jestem niecierpliwa). Łatwo utożsamić się z bohaterami, każdy z nich reprezentuje odmienne poglądy, tak jak i my sami. Uwielbiam to odniesienie do czytelnika.
Tak czytam rozdział, końcowy wpis i...doznaje szoku! 14 urodziny? Taka młoda, a tak zdolna. Rozwijaj się dalej! Życzę Ci wszystkiego najlepszego i mnóstwo weny.
Pozdrawiam, Vivenn :)
O kurde.
OdpowiedzUsuńnie spodziewałam się, że ozywisz Finnicka, ale to świetnie, bo uwielbiałam go w kosoglosie i byłam załamana jak zginął :(
Aaa aaaaa Volt <3 <3
musiał żyć, wiedziałam
On i Anee, boże najlepsi :") nie niszcz ich miłości!!!!
znajdę cie!!!!!!!!
Czekam na następny <3