~~On by się do tego nie posunął.~~
Fen wychylił swoją rozczochraną czuprynę zza urwiska.
- Anee! Myslelismy, że nas zostawiłas...i chyba dużo się nie mylilismy- zauważył. Spojrzałam na niego. Starałam spojrzeć mu w oczy, żeby zobaczyć, czy jest w nich cos podejrzanego, ale z tego co udało mi się zauważyć, jego intencje były czyste.
- Wciągnij mnie, to ci wszystko wytłumaczę!- wrzasnęłam, nie będąc pewna, czy gdy powiem to normalnym tonem, to mnie usłyszy.
Chłopak wywinął teatralnie oczami, po czym szturchnął mojego brata w ramię i podszedł do liny. Razem zaczęli z mozolem wciągać mnie na górę, a ja zastanawiałam się, czy przytyłam, bo nieźle się przy tym namęczyli. Gdy wciągnęli mnie na powierzchnię od razu padłam na ziemię. Brzuch bolał mnie od liny, która sciskała mi go sciskała.
-No to może teraz nam się wytłumaczysz?- zapytał z pretensją w głosie Fen. Coraz częsciej zauważałam jego dupkowatą stronę.
- No...miałam zamiar założyć z wami sojusz i w ogóle, ale wtedy napatoczył się Volt, który się na mnie uwziął i dlatego nie chciałam ryzykować waszym życiem, dopóki go nie wykończę.- Odpowiedziałam. W oczach Bove'a widziałam zrozumienie, jednak w spojrzeniu Fena było cos nie tak. Jakby...jakby się mnie bał. Zresztą, miał się czego bać. Dobrze wiedział, że gdyby wywiązała się pomiędzy nami walka, to ja bym wygrała. Dlatego własnie się bał, że nie jestem z nimi w sojuszu. Nie dlatego, że bał sie o mnie. Dlatego, bo bał się o siebie. Że mogłabym ich, albo jego napasć i zabić. To był zwykły tchórz. Brzydziłam się go, tak bardzo, jak kiedys go kochałam. Po przyjacielsku oczywiscie. Przynajmniej mam nadzieję, że tylko do tego oboje się umywalismy.
- Niech ci będzie- westchnął Fen, ale wiedziałam, że po raz kolejny robi to tylko ze względu na własny tyłek.
Bove z usmiechem podał mi rękę, pomagając wstać. W jego usmiechu widziałam prawdziwą uciechę. Czyli miałam rację. Bove dalej nie zdawał sobie do końca sprawy z tego, co się tu dzieje. Dalej nie rozumiał, że to nie jest zwykła gra w podchody, w którą bawilismy się w dzieciństwie, w której jedyną karą za przegraną była satysfakcja przeciwników. Tu, ceną przegranej, była smierć. A najgorsze było to, że mój brat dalej nie zdawał sobie sprawy, że nadejdzie czas, kiedy będzie musiał zabić też mnie i Fena, chyba, że ktos zrobi to przed nim, co było prawdopodobne.
Z letargu wyrwał mnie strzał armatni. Super, ktos umarł. Zawsze jednego przeciwnika mniej.
Bove zaprowadził mnie do ich prowizorycznego obozu, znajdującego się pod jedną z półek skalnych. Fen wymyslił mechanizm, dzięki któremu o każdej porze mogli palić ognisko, bo przytłumiało on dym. Mięli również koc i kilka mniej przydatnych drobiazgów. Zaczęłam czuć się głupio, że moim jedynym dobytkiem stała się lina.
Smętnie usiadłam przy ognisku, długiąc w suchej ziemi palcem. Nie wiedziałam, czy dobrym ruchem jest zatrzymać się znów przy bracie. Z jednej strony, sojusz to cos, czego w tym wypadku mi brakowało, bo nie miałam nic, prócz liny, która na dużo mi się nie zda. Z drugiej jednak, nie miałam teraz obaw o Volta. Bałam się Fena. Ten psychopata w moim towarzystwie mógłby poczuć się niebezpiecznie i na przykład... próbować zabić mnie przez sen, tak, bym nie mogła się bronić. Tak, teraz jestem pewna, że to w stu procentach w jego stylu. Czy chciałam, czy nie, mój umysł mechanicznie porównał go do Volta. Nie znałam Volta, ale wiedziałam, że on by się do tego nie posunął. Gdyby chciał mnie zabić, zrobiłby to patrząc mi prosto w oczy, a nie zabijając, kiedy nie byłabym tego swiadoma.
To wszystko mnie przerastało. Dużo prosciej byłoby, gdybym trafiła tu, bez żadnych znajomych mi osób. Łatwiej byłoby mi ich zabić. Ostatnimi czasu, w ogóle zauważyłam, że o zabijaniu mówię z taką rutyną, jakby było to wynoszenie smieci, albo mycie naczyń. Staję się potworem? Jesli tak, to chyba nawet lepiej dla mnie.
Po chwili usłyszalam, jak ktos dosiada się obok mnie. To Bove. Fen przed chwilą wyszedł, przeszukiwać teren. Przez chwile wpatrywalismy się w siebie w głuchej ciszy, aż w końcu głos zabrał Bove.
-Cos cię trapi, prawda?- zapytał. Tak, on pierwszy zawsze zauważał, gdy działo się ze mną cos złego.
- Nie...to znaczy tak- odpowiedziałam, plącząc się we własnych słowach.- Wiesz... chodzi o Fena. Zmienił się.
- Zmienił się? No nie wiem, wydaje mi się, że po prostu próbuje przetrwać, tak jak my, a u niego to wymagało zmiany- jego spokojny głos koił moje zszargane nerwy, jednak jego odpowiedź nie wydawała mi się zbyt zadowalająca.
- Naprawdę tego nie widzisz?- zapytałam, upewniając się, czy aby dobrze usłyszałam.
-Wiesz, An, wydaje mi się, że trochę przesadzasz. Przez to wszystko zaczynasz dostawać paranoi.
Ledwo Bove to powiedział, a wokół nas zaczęły dziać się dziwne rzeczy. Wszystko zaczęło się trząsć, jakby arena była kulką ze sniegiem, którą można potrząsnąć, by sztuczny snieg znów zaczął w niej padać. Po chwili ze stalaktytów zaczął sypać się piach. Były niestabilne. Arena trząsła się coraz bardziej, a ja byłam już prawie pewna, że to nie może być chory wymysł organizatorów. Byłam przerażona. Czyżby ta cała budowla zaczęła się walić? Bove rozglądał się nerwowo wokoło, chyba tez nie wiedział o co w tym chodzi? Kolejny konkurs typu 'Ratuj się kto może?'. Ostatecznie utwierdziłam się jednak w przekonaniu, że to nie sprawka organizatorów, kiedy zauważylismy z Bove'em dziwny ruch po przeciwnej stronie od Rogu. Na początku bylismy pewni, że to kolejny trybut, uciekający w popłochy przed trzęsieniem, jednak po chwili okazało się, że jest to dużo większe od zwykłego człowieka. Czujnie wpatrywałam się w powoli przybliżający się ruch i dopiero po chwili z przerażeniem odkryłam, co ten ruch powoduje.
- O cholera, Bove, krawędzie Areny się skurczają!- wrzasnęłam, po czym złapałam brata za rękaw i nie słuchając sprzeciwów ruszyłam razem z nim do ucieczki.
To krawędzie Areny, tak, jakby ktos chciał nas zmiażdżyć. Nie myslałam, po prostu biegłam, ciągnąc za sobą brata. I tak nie wymysliłabym nic sensownego. Bo co mogłabym wymyslić w takiej sytuacji? Czyżby sestem Areny wymknął się organizatorom spod kontroli? Dużo bym się nie zdziwiła, w końcu robią Igrzyska po raz pierwszy od siedemnastu lat, więc dla nowych naukowców, którzy tworzyli Arene były to jeszcze dziewicze stepy.
Nierówny grunt sprawiał, że co chwila musiałam wyginać stopy pod dziwymi kątami, by sie nie wywrócić. Do tego musiałam biec zygzakiem, bo niektóre stalaktyty i stalagnaty nie dawały się inaczej ominąć. Po chwili ten cały chaos nabrał wielkosci armagedonu. Stalaktyty i kamienie zaczęły spadać ze sklepienia jaskini. Całe przejscie było jak jeden, wielki, pieprzony tor przeszkód. Wszystko się waliło. Następnie do wszechobecnego kataklizmu doszły jeszcze wystrzały armatnie, strzelające, jak szalone. Bynajmniej nie oznaczały smierci trybutów, bo przez kilka metrów biegu usłyszałam ich ze trzydziesci.
I wtedy wielki trzask rozlał się echem po całej Arenie. Potem słyszałam krzyki. Nie wiedziałam, co się dzieje. Zewsząd zaczęli na nas napierać ludzie. Z jednej strony zwykli mieszkańczy dystryktów, a z drugiej Strażnicy Pokoju. Zorpętała się walka. Nie widziałam wokoło żadnych innych trybutów oprócz Bove'a. Nie ptarzyłam na to, ktogo przebijam maczetą, chciałam po prostu znaleźć bezpieczne miejsce. Uciec stąd.
W koncu udało mi się wybiec z tłumu. Ruszyłam biegiem w stronę, gdzie nie było już ludzi. Do Rogu Obfitosci. Z przerażeniem odkryłam jednak, że nie ma już za mną Bove'a. Własnie chciałam się po niego wrócić, kiedy ktos złapał mnie za kostkę i pociągnął na ziemię.
Odwróciłam się na plecy i spojrzałam na agresora. Nawet się nie zdziwiłam. Oczywistym było, że to on. Fen.
Usiadł na mnie okrakiem, przykliszczając moje ręce do ziemi kolanami. W rękach miał maczetę.
- Cóż to za ironia, jesli zginiesz z własnej broni co?- zapytał drwiąco.
- Czemu?- zdąrzyłam tylko z siebie wykrztusić.
- Czemu? To wszystko twoja wina. Kosogłosa. To przez twoją matkę całe życie musiałem spędzić u boku psychicznie chorej kobiety. Gdyby nie użyła persfazji wobec mojego ojca, przyłączyłby się on do Snowa i żylibysmy inaczej. Miałbym ojca, nie musiałbym codziennie patrzeć na ten odrażający Trzynasty dystrykt!
- Ty oszalałes! To, żeby przyłączyć się do mojej matki było samodzielną decyzją twojego ojca i moja matka do niczego go nie namawiała!
Tymi słowami rozdrażaniłam Fena aż za bardzo. Podniósł maczetę i wyraźnie chciał wbić mi ją w serce, kiedy nagle usłyszałam głuchy trzask i Fen opadł na ziemię. Nad nim stał Volt, z pałką bejsbolową w ręku, a za nim oniemiały Bove.
Volt nie dał mi nawet przeanalizować tej całej sytuacji. Złapał mnie za nadragstek i pociągnął na nogi.
- Idziemy!- rozkazał, a mój umysł chyba się przegrzał. Już nic z tego nie rozumiałam.
- Dokąd?
- Stąd jest wyjscie- odpowiedział.- Tam- wskazał palcem na zbliżającą się krawędź Areny. Rzeczywiscie, w jednym miejscu była pęknięta i przedostawało się przez nią swiatło.
O nic więcej nie pytałam. Bieglismy we trójkę ramię w ramię. Po chwili dobieglismy do przejscia. Najpierw przesliznął się przez nie Volt, później Bove, a na końcu ja. Poczułam powiew swierzego powietrza na skórze.
Znajdowałam się poza Areną. Okazało się, że wokół Areny, wszędzie były jedynie dziewicze tereny łąk i lasów. Świerze powietrze delikatnie drażniło moje nozdrza. Było tu tak pięknie.
- Powierzchnia...- szepnęła do siebie.
- No już się tak nie podniecaj, musimy stąd isć- zgasił mój zapał Volt, a ja dopiero teraz uswiadomiłam sobie, że w ogóle nie orientuję się, co się wokół mnie zdarzyło.
- O nie, nigdzie się nie ruszymy, póki nie wytłumaczysz mi, czemu to zrobiłes?!- odpowiedziałam, celując palcem w jego klatę. Volt w zamian za moje wsciekłe spojrzenie spojrzał na mnie, jak na małą dziewczynkę, co jeszcze bardziej mnie zdenerwowało.
- Bo inaczej bys sobie nie poradziła- odpowiedział, a we mnie krew się zagotowała. Otwierałam już usta, by nakrzyczeć na chłopaka, kiedy usłyszelismy z boku damski głos.
- Ej, gołąbeczki, tak się składa, że wszyscy potrzebujemy pomocy. Zrobimy więc tak, wy mnie przyjmiecie do tego waszego kółka uciekinierów, a ja powiem wam, co tu się dzieje- wtrąciła się Jeeve, trybutka z czwórki, zjawiając sie jak z nikąd, ze skrzyżowanymi na piersiach rękoma.
- Niech ci będzie- westchnął Fen, ale wiedziałam, że po raz kolejny robi to tylko ze względu na własny tyłek.
Bove z usmiechem podał mi rękę, pomagając wstać. W jego usmiechu widziałam prawdziwą uciechę. Czyli miałam rację. Bove dalej nie zdawał sobie do końca sprawy z tego, co się tu dzieje. Dalej nie rozumiał, że to nie jest zwykła gra w podchody, w którą bawilismy się w dzieciństwie, w której jedyną karą za przegraną była satysfakcja przeciwników. Tu, ceną przegranej, była smierć. A najgorsze było to, że mój brat dalej nie zdawał sobie sprawy, że nadejdzie czas, kiedy będzie musiał zabić też mnie i Fena, chyba, że ktos zrobi to przed nim, co było prawdopodobne.
Z letargu wyrwał mnie strzał armatni. Super, ktos umarł. Zawsze jednego przeciwnika mniej.
Bove zaprowadził mnie do ich prowizorycznego obozu, znajdującego się pod jedną z półek skalnych. Fen wymyslił mechanizm, dzięki któremu o każdej porze mogli palić ognisko, bo przytłumiało on dym. Mięli również koc i kilka mniej przydatnych drobiazgów. Zaczęłam czuć się głupio, że moim jedynym dobytkiem stała się lina.
Smętnie usiadłam przy ognisku, długiąc w suchej ziemi palcem. Nie wiedziałam, czy dobrym ruchem jest zatrzymać się znów przy bracie. Z jednej strony, sojusz to cos, czego w tym wypadku mi brakowało, bo nie miałam nic, prócz liny, która na dużo mi się nie zda. Z drugiej jednak, nie miałam teraz obaw o Volta. Bałam się Fena. Ten psychopata w moim towarzystwie mógłby poczuć się niebezpiecznie i na przykład... próbować zabić mnie przez sen, tak, bym nie mogła się bronić. Tak, teraz jestem pewna, że to w stu procentach w jego stylu. Czy chciałam, czy nie, mój umysł mechanicznie porównał go do Volta. Nie znałam Volta, ale wiedziałam, że on by się do tego nie posunął. Gdyby chciał mnie zabić, zrobiłby to patrząc mi prosto w oczy, a nie zabijając, kiedy nie byłabym tego swiadoma.
To wszystko mnie przerastało. Dużo prosciej byłoby, gdybym trafiła tu, bez żadnych znajomych mi osób. Łatwiej byłoby mi ich zabić. Ostatnimi czasu, w ogóle zauważyłam, że o zabijaniu mówię z taką rutyną, jakby było to wynoszenie smieci, albo mycie naczyń. Staję się potworem? Jesli tak, to chyba nawet lepiej dla mnie.
Po chwili usłyszalam, jak ktos dosiada się obok mnie. To Bove. Fen przed chwilą wyszedł, przeszukiwać teren. Przez chwile wpatrywalismy się w siebie w głuchej ciszy, aż w końcu głos zabrał Bove.
-Cos cię trapi, prawda?- zapytał. Tak, on pierwszy zawsze zauważał, gdy działo się ze mną cos złego.
- Nie...to znaczy tak- odpowiedziałam, plącząc się we własnych słowach.- Wiesz... chodzi o Fena. Zmienił się.
- Zmienił się? No nie wiem, wydaje mi się, że po prostu próbuje przetrwać, tak jak my, a u niego to wymagało zmiany- jego spokojny głos koił moje zszargane nerwy, jednak jego odpowiedź nie wydawała mi się zbyt zadowalająca.
- Naprawdę tego nie widzisz?- zapytałam, upewniając się, czy aby dobrze usłyszałam.
-Wiesz, An, wydaje mi się, że trochę przesadzasz. Przez to wszystko zaczynasz dostawać paranoi.
Ledwo Bove to powiedział, a wokół nas zaczęły dziać się dziwne rzeczy. Wszystko zaczęło się trząsć, jakby arena była kulką ze sniegiem, którą można potrząsnąć, by sztuczny snieg znów zaczął w niej padać. Po chwili ze stalaktytów zaczął sypać się piach. Były niestabilne. Arena trząsła się coraz bardziej, a ja byłam już prawie pewna, że to nie może być chory wymysł organizatorów. Byłam przerażona. Czyżby ta cała budowla zaczęła się walić? Bove rozglądał się nerwowo wokoło, chyba tez nie wiedział o co w tym chodzi? Kolejny konkurs typu 'Ratuj się kto może?'. Ostatecznie utwierdziłam się jednak w przekonaniu, że to nie sprawka organizatorów, kiedy zauważylismy z Bove'em dziwny ruch po przeciwnej stronie od Rogu. Na początku bylismy pewni, że to kolejny trybut, uciekający w popłochy przed trzęsieniem, jednak po chwili okazało się, że jest to dużo większe od zwykłego człowieka. Czujnie wpatrywałam się w powoli przybliżający się ruch i dopiero po chwili z przerażeniem odkryłam, co ten ruch powoduje.
- O cholera, Bove, krawędzie Areny się skurczają!- wrzasnęłam, po czym złapałam brata za rękaw i nie słuchając sprzeciwów ruszyłam razem z nim do ucieczki.
To krawędzie Areny, tak, jakby ktos chciał nas zmiażdżyć. Nie myslałam, po prostu biegłam, ciągnąc za sobą brata. I tak nie wymysliłabym nic sensownego. Bo co mogłabym wymyslić w takiej sytuacji? Czyżby sestem Areny wymknął się organizatorom spod kontroli? Dużo bym się nie zdziwiła, w końcu robią Igrzyska po raz pierwszy od siedemnastu lat, więc dla nowych naukowców, którzy tworzyli Arene były to jeszcze dziewicze stepy.
Nierówny grunt sprawiał, że co chwila musiałam wyginać stopy pod dziwymi kątami, by sie nie wywrócić. Do tego musiałam biec zygzakiem, bo niektóre stalaktyty i stalagnaty nie dawały się inaczej ominąć. Po chwili ten cały chaos nabrał wielkosci armagedonu. Stalaktyty i kamienie zaczęły spadać ze sklepienia jaskini. Całe przejscie było jak jeden, wielki, pieprzony tor przeszkód. Wszystko się waliło. Następnie do wszechobecnego kataklizmu doszły jeszcze wystrzały armatnie, strzelające, jak szalone. Bynajmniej nie oznaczały smierci trybutów, bo przez kilka metrów biegu usłyszałam ich ze trzydziesci.
I wtedy wielki trzask rozlał się echem po całej Arenie. Potem słyszałam krzyki. Nie wiedziałam, co się dzieje. Zewsząd zaczęli na nas napierać ludzie. Z jednej strony zwykli mieszkańczy dystryktów, a z drugiej Strażnicy Pokoju. Zorpętała się walka. Nie widziałam wokoło żadnych innych trybutów oprócz Bove'a. Nie ptarzyłam na to, ktogo przebijam maczetą, chciałam po prostu znaleźć bezpieczne miejsce. Uciec stąd.
W koncu udało mi się wybiec z tłumu. Ruszyłam biegiem w stronę, gdzie nie było już ludzi. Do Rogu Obfitosci. Z przerażeniem odkryłam jednak, że nie ma już za mną Bove'a. Własnie chciałam się po niego wrócić, kiedy ktos złapał mnie za kostkę i pociągnął na ziemię.
Odwróciłam się na plecy i spojrzałam na agresora. Nawet się nie zdziwiłam. Oczywistym było, że to on. Fen.
Usiadł na mnie okrakiem, przykliszczając moje ręce do ziemi kolanami. W rękach miał maczetę.
- Cóż to za ironia, jesli zginiesz z własnej broni co?- zapytał drwiąco.
- Czemu?- zdąrzyłam tylko z siebie wykrztusić.
- Czemu? To wszystko twoja wina. Kosogłosa. To przez twoją matkę całe życie musiałem spędzić u boku psychicznie chorej kobiety. Gdyby nie użyła persfazji wobec mojego ojca, przyłączyłby się on do Snowa i żylibysmy inaczej. Miałbym ojca, nie musiałbym codziennie patrzeć na ten odrażający Trzynasty dystrykt!
- Ty oszalałes! To, żeby przyłączyć się do mojej matki było samodzielną decyzją twojego ojca i moja matka do niczego go nie namawiała!
Tymi słowami rozdrażaniłam Fena aż za bardzo. Podniósł maczetę i wyraźnie chciał wbić mi ją w serce, kiedy nagle usłyszałam głuchy trzask i Fen opadł na ziemię. Nad nim stał Volt, z pałką bejsbolową w ręku, a za nim oniemiały Bove.
Volt nie dał mi nawet przeanalizować tej całej sytuacji. Złapał mnie za nadragstek i pociągnął na nogi.
- Idziemy!- rozkazał, a mój umysł chyba się przegrzał. Już nic z tego nie rozumiałam.
- Dokąd?
- Stąd jest wyjscie- odpowiedział.- Tam- wskazał palcem na zbliżającą się krawędź Areny. Rzeczywiscie, w jednym miejscu była pęknięta i przedostawało się przez nią swiatło.
O nic więcej nie pytałam. Bieglismy we trójkę ramię w ramię. Po chwili dobieglismy do przejscia. Najpierw przesliznął się przez nie Volt, później Bove, a na końcu ja. Poczułam powiew swierzego powietrza na skórze.
Znajdowałam się poza Areną. Okazało się, że wokół Areny, wszędzie były jedynie dziewicze tereny łąk i lasów. Świerze powietrze delikatnie drażniło moje nozdrza. Było tu tak pięknie.
- Powierzchnia...- szepnęła do siebie.
- No już się tak nie podniecaj, musimy stąd isć- zgasił mój zapał Volt, a ja dopiero teraz uswiadomiłam sobie, że w ogóle nie orientuję się, co się wokół mnie zdarzyło.
- O nie, nigdzie się nie ruszymy, póki nie wytłumaczysz mi, czemu to zrobiłes?!- odpowiedziałam, celując palcem w jego klatę. Volt w zamian za moje wsciekłe spojrzenie spojrzał na mnie, jak na małą dziewczynkę, co jeszcze bardziej mnie zdenerwowało.
- Bo inaczej bys sobie nie poradziła- odpowiedział, a we mnie krew się zagotowała. Otwierałam już usta, by nakrzyczeć na chłopaka, kiedy usłyszelismy z boku damski głos.
- Ej, gołąbeczki, tak się składa, że wszyscy potrzebujemy pomocy. Zrobimy więc tak, wy mnie przyjmiecie do tego waszego kółka uciekinierów, a ja powiem wam, co tu się dzieje- wtrąciła się Jeeve, trybutka z czwórki, zjawiając sie jak z nikąd, ze skrzyżowanymi na piersiach rękoma.
--*--
Trolololo kochani!
Kompletna zmiana planów, na którą wpadłam tak spontanicznie, że sama nie wiem, czy dobrze, że zaufałam swojej intucji i użyłam tego pomysłu w tym opowiadaniu. Pewnie spodziewaliscie się zwykłych Igrzysk i powiem, że ja też się spodziewałam, że to będzie zwykły fanfik o Igrzyskach, jakich pełno w necie. Ale wiecie? Zaczęło mnie to męczyć i postanowiłam cos zmienić. I zmieniłam, tak więc, oceniajcie, czy zrobiłam dobrze :)
Pierwsza!
OdpowiedzUsuń"Drzewo wisielców" w tle brzmiało cicho, gdy niebieskie oczy niskiej brunetki przesuwały się z zawrotną prędkością, chłonąc każde słowo napisane na szarym, prawie czarnym tle. Biała czcionka nie kłamała, naprawdę potrafi przenieść w inny świat.
Czułam jakbym biegła, potykając się o kamienie, wraz z Anee, z Voltem i z Bovem. Ciche " Are you..?" utwierdzały mnie w przekonaniu, że to nie fikcja.
Że to jest po prostu talent.
Pokroję, uduszę, zabiję, ukatrupię, zmaltretuję, pobiję!
OdpowiedzUsuńW takim momencie!?
Really?!
Mam focha :D
Super rozdział :3
Pozdrawiam
Ru By
ferro-igni-dramione.blogspot.com
Genialne xD Jak na to wpadłaś?
OdpowiedzUsuńChyba nikt nie spodziewał się takiego obrotu akcji.
OdpowiedzUsuńWszystkie moje nadzieje związane z Fenem legły w gruzach. A szkoda, bo lubię aktora, który jest przedstawiony jako ten bohater.
Myślałam, że Organizatorzy chcieli zmniejszyć przestrzeń areny, aby wszyscy Trybuci znaleźli się w jednym miejscu i po to, by rozpoczęła się krwawa jatka.
Nie wiem, czy pisałaś rozdział na telefonie, czy w pośpiechu, jednak jest sporo błędów, typu: awersja literek w zdaniu, brak polskich znaków, powtórzenia niektórych słów, czy nawet błędy ortograficzne. W wolnej chwili zerknij na tekst jeszcze raz. W każdym razie, jeśli chciałaś, by wpis jak najszybciej dostał się w nasze ręce, to bardzo dobrze, bo byłam ciekawa dalszych losów Anee. Nie zawiodłam się. Meritum treści jest jak najbardziej na plus. Czekam na kolejną część.
Pozdrawiam, http://w-popiolach-igrzysk.blogspot.com/
No nie powiem, nie spodziewałam się w ogóle, ale i tak jest świetnie! No wiesz, myślałam, że to będą zwykłe igrzyska, a tu nagle BOOM! Fajnie, bardzo fajnie. Uważam, że masz wielki talent i pisz dalej, będę czekać, bo ten blog jest super! Życzę weny!
OdpowiedzUsuńCo
OdpowiedzUsuńco
co
co
co
jestem w takim szoku ze nie mogę
jestes genialna serio coooo
a) Fen jest psycholem? Co.
b) Volt jest dobry co? Ps kocham go
c) jupi Bove żyje
d) co
e) kocham cie serio tylko zastanawia mnie skąd ci ludzie się wzięli skoro to jakaś łąka dookoła ukryte położenie areny a tu ludzie XD
f) a jednak rewolucja
boże wow
ale świetne :d
OdpowiedzUsuńNie spodziewałam się takiej zmiany Ale to dobrze !
Ochhh piękne , ciekawe co teraz będzie się dziać
i wytłumacz co się dzieje z areną ! ------------------------------------- Może ze strony organizatorów ?
Kc więcej :D
Czemu Fen.. czemu?? Ja go uwielbiałam, mimo że kłócili się to on powinien ich uratować z areny a nie Volt!!! Uratuj Fena!! Proszę... błagam.. :c
OdpowiedzUsuńHm czyżby akcja jak w Niezgodnej? :D
OdpowiedzUsuńI zapraszam do mnie! http://theselectionmirandahalley.blogspot.com/?m=1 :)
UsuńTeraz to mnie zaskoczyłaś. Czyżby arena się rozpadła na dobre? Już myślałam, że jednak to organizatorzy igrzysk takie coś wymyślili, a jednak. Fen był okropny, jak mogł chcieć zabić Anee. Wrrr. Ale Volt się wyrabia. Cudny <3 Jak ja go kocham :D
OdpowiedzUsuńWeny :)
Kochany Robaczku! ♥
OdpowiedzUsuńWłaśnie zostałeś nominowany do "Liebster Blog Award"! Szczegóły tutaj: http://i-lost-my-life-to-fandoms.blogspot.com/2015/01/liebster-blog-award.html
Baw się dobrze!
Bardzo fajnie piszesz. Historia wciąga i nie można się od niej oderwać. Czekam na ciąg dalszy. Obserwuje i w wolnej chwili zapraszam do mnie - dopiero zaczynam, ale będzie u mnie bardziej pikantnie:)
OdpowiedzUsuńFantazyjna
mysli-bez-cenzury.blogspot.com
skąd imię Anee?
OdpowiedzUsuńcałkiem niezła historia. ;)