piątek, 12 grudnia 2014

VII

 ~~Panie prezydencie, rozpieszcza mnie pan~~

Siedziałam na ławce przed cylindrem, który miał mnie wnieść na Arenę. Byłam przerażona. Nie mogłam nawet logicznie myśleć. Za chwilę to się zacznie. Była przy mnie Ellene, ale co ona mogła zrobić? Byłam zmęczona, całą noc nie spałam. Z jednej strony dręczyła mnie perspektywa dzisiejszego rozpoczęcia Igrzysk, a z drugiej słowa Volta. Nie miałam zielonego pojęcia jak mam je zinterpretować i on to chyba widział i wykorzystał przeciwko mnie. Schowałam twarz w dłoniach. nie czułam się na siłach, by cokolwiek powiedzieć. Możliwe, że dzisiaj zginę. Ze strasu poobgryzałam wszystkie paznokcie, aż do krwi. Serce biło mi zdecydowanie za szybko. Byłam ubrana w luźny, czarny kombinezon przepasany paskiem w kolorze złotym. Na domiar złego, taki ubiór nie mógł mi powiedzieć nic o Arenie. Czyli innymi słowy nie wiedziałam nic.
Po chwili automatyczne drzwi otworzyły się i weszła do nich dwójka Strażników Pokoju. To już czas. Wstałam z krzesła, a Ellene złapała mnie za rękę. 
- Będzie dobrze, mała, poradzisz sobie- powiedziała, a jej oczy zeszkliły się.- Przecież jesteś najlepsza, nie?
Uśmiechnęłam się, a przynajmniej próbowałam, bo żołądek ścisnął mi się tak mocno, że nie byłam pewna, czy zaraz nie zniknie. Po chwili poczułam jednak, jak Ellene wkłada mi coś w dłoń. Spojrzałam na nią, i już wiedziałam, co chciała mi przekazać. Mam to schować i otworzyć dopiero, gdy będę bezpieczna. O ile na Arenie to w ogóle możliwe. Posłałam jej nieme podziękowanie i weszłam do cylindra. Plastikowa komora zaczęła się podnosić, a ja poczułam, jak moje życie mnie opuszcza. 
Po chwili wszystko stało się ciemniejsze. Stałam już na tarczy trybutów. Rozejrzałam się wokół. Arena okazała się być gigantyczną jaskinią. Nie była to jednak zwykła jaskinia. Była tak duża, że nie było widać jej końca i tak wysoka, że ledwo widziałam sufit. Podłoże zbudowane było z małych wysepek podzielonych przez wielką przepaść. Połączone były chwiejnymi drewnianymi płotami. Ale Arena nie składała się jedynie z wysepek. W oddali widać było mniejsze jaskinie, małe przejścia, wzgórza i wijący się strumyk. Było tu wiele miejsc, w których można było się schować, jednak żadnych drzew, a to z góry eliminowało moją umiejętność wspinania się.  Trzy wysepki na lewo ode mnie znajdował się Róg Obfitości. Wszyscy trybuci byli rozsiani na tarczach na osobnych wysepkach. Starałam się odszukać Bove'a, Fena i Evangeline. Bove i Evangeline znajdowali się cztery tarcze ode mnie w prawo i przyglądali się niepewnie zegarowi, a Fen był tuż obok mnie. Nie wyglądał normalnie. Był zaspany i tak jakby... naćpany. Zacisnęłam mocno oczy, co za kretyn może się odurzać tuż przed starciem na Arenie. No tak, odkąd pamiętam, Fen do normalnych nigdy nie należał. Zegar odliczał sekundy do rozpoczęcia rzezi. Zamknęłam na chwilę oczy i odliczałam razem z nim. dziesięć, dziewięć, osiem, siedem, sześć, pięć, cztery, trzy, dwa, jeden. Głośny dźwięk ogłosił rozpoczęcie Igrzysk.
Momentalnie zeskoczyła z tarczy i zaczęłam jak szalona biec w stronę mostku. Wbiegłam na most, nie czując się ani trochę pewnie. był niestabilny i strasznie się bujał, ale wiedziałam, że nie mogę zwolnić tempa. Tym szybciej dotrę do Rogu Obfitości tym szybciej będę mogła z niego uciec i tym mniej znajdę na swej drodze przeszkód. Przekraczałam ostatni most. Przy Rogu była już dwójka trybutów. Walczyli. Wszędzie słyszałam krzyk i tupot ludzkich stóp. W końcu dobiegłam do wysepki, na której znajdował się Róg. Jeszcze dwójka trybutów w tym samym czasie co ja tu dotarła. Usłyszałam pierwszy wystrzał z Armaty. Jeden z trybutów, którego widziałam gdy walczył padł martwy. Przeskoczyłam przez jego ciało i wskoczyłam do rogu. Szybko się rozejrzałam. Zauważyłam maczety i pas z pochwami. Szybko po nie sięgnęłam, jednak wtedy usłyszałam jakiś szelest. Odwróciłam się w ostatnim momencie by topór chłopaka z szóstki mnie nie zabił. Wyciągnęłam maczetę i skrzyżowałam z jego toporem.  Na moje szczęście, chłopak wywrócił się o jakąś włócznię i topór wypadł mu z rąk. Stałam nad nim mając jego życie w rękach. Odwróciłam wzrok, żeby nie wiedzieć tego, co zrobię i wbiłam chłopakowi maczetę w serce. Gong znów zabił. Nie miałam innego wyjścia, możliwe, że gdybym go teraz nie zabiła, on za kilka dni zabiłby mnie. Tłumaczyłam sobie moją zbrodnię, ale i tak sumienie zżerało mnie od środka. Nie czekałam jednak długo. Widziałam, jak trybuci z jedynki zbliżają się do wejścia do Rogu. Szybko i byle jak założyłam pas i wsadziłam w niego cztery maczety i pognałam do wyjścia. Biegnąc do jednego z mostów chwyciłam jeden z niebieskich plecaków. Mogły znaleźć się tam jakieś potrzebne do przetrwania rzeczy. 
Nagle jednak poczułam straszliwy ból w dolnej partii nóg i upadłam na ziemię. Spojrzałam pod nogi. Do kostek uwiązaną miałam linę, przewodzącą prąd. Krzyczałam, gdy prąd przechodził przez moje ciało. Czułam, jak pali mi się skóra. Usłyszałam jak ktoś się do mnie zbliża. To był chłopak z jedynki. Chyba Deen. 
- Myślałem, że będzie trudniej- przyznał i podszedł bliżej do mnie, bawiąc się scyzorykiem nad moją głową. To chyba koniec. Nagle coś się jednak stało. Jakiś kamień uderzył Deena w głowę. Chłopak osunął się na ziemię jęcząc, a w tym czasie pojawiła się obok mnie Sage i zaczęła przecinać linę u moich stóp.
- Sage!- ucieszyłam się, ale nadal czułam w sobie bolesne wyładowania energetyczne.- Dziękuję.
- Nie dziękuj, tylko uciekaj- poleciła mi dziewczyna, gdy lina została już do końca przecięta, a ja z prędkością błyskawicy wstałam na równe nogi.
- A co z tobą?- krzyknęłam, choć wiedziałam, ze nie powinnam stać teraz bez ruchu.
- Dam sobie radę, mam sojusz, biegnij głupia!- krzyknęła oddalając się w inną stronę, a ja rzuciłam się do najbliższego mostu. Gdy jednak postawiłam jedną stopę na spróchniałych deskach, zauważyłam kątem oka coś przerażającego. Dziewczyna z czwórki rzuciła się na małą Evangeline. Karciłam się w duchu za tę decyzję, ale ruszyłam na pomoc Eve. Biegłam ile sił w nogach, patrząc, jak dziewczyna obezwładnia małą, usłyszałam kolejny dźwięk gongu z przerażeniem spoglądając na Evangeline. Nie spuszczałam z niej wzroku. Gdy byłam już metr od dziewczyny, usłyszałam jej krzyk. Nie mogłam jednak zobaczyć co się z nią stało, bo dziewczyna z czwórki zakryła ją plecami. Podbiegłam do dziewczyny i mocno popchnęłam ją na ziemię. Trybutka z czwórki jednak nie zaatakowała lecz spojrzała na mnie mściwie i pobiegła do reszty swoich zawodowców. Klęknęłam przy Evaneline. Była na wskroś przebita trójzębem. Z jej buzi lała się krew. Umierała.
- Będzie dobrze- powtarzałam, ale sama w to nie wierzyłam i przeklinałam samą siebie za to, że nie udało mi się jej ochronić. Po sekundzie oczy Evangeline stały się puste, a ja usłyszałam kolejny strzał z armaty. Opuściłam ciało Evangeline i pobiegłam w stronę mostu. Tym razem się już nie cofnę. Biegłam w stronę małego, ciasnego przejścia, bo widziałam, że nikt inny tam nie idzie. Usłyszałam, jak nóż, muska moje włosy. Nie spojrzałam nawet za siebie by sprawdzić, kto próbował mnie zabić. I tak byłam pewna, że to Volt. Przecież obiecał mi śmierć. Na szczęście nie słyszałam za sobą kroków, co oznaczało, że mnie nie goni. Rzuciłam się na ziemię, w celu dostania się do przejścia w akompaniamencie kolejnego armatniego wystrzału.  wpełzłam do środka i zaczęłam czołgać się do przodu. Nieco przeszkadzał mi plecak, ale nie miałam zamiaru go zostawiać. 
Czołgałam się, zaciskając mocno zęby by iść dalej. Nie dość, że dogryzało mi okropne zmęczenie tamtym biegiem, to jeszcze cały czas nie mogłam się pogodzić z tym co się tam stało. Ze śmiercią Evangeline i tym, że stałam się morderczynią. To tak, jakbym wykonywała każdy ruch, który Snow ma zapisany na swojej liście życzeń wobec mnie. Ale nie spełnię ostatniego z nich. Nie zginę tu. Co to to nie. Myślałam również o Sage i Bove. Zastanawiałam się, czy żyją. Czy wystrzały armatnie nie były oznakami ich śmierci? Czy mają już czyjeś życie na swoim sumieniu? Ciekawa byłam również tego, czy Bove mnie szuka. Miałam być jego sojuszniczką, ale tak się nie stało. Zawiodłam. A Fen? Pewnie już nie żyje. Wątpię, żeby mógł się bronić, będąc tak na haju. Zastanawiałam się tylko, kto był tak głup, żeby mu to dać. Głupi, albo wyjątkowo mądry.
W końcu wyszłam z ciasnego tunelu. Okazało się, że za prawie niewidocznym ciasnym przejściem znajduje się półka skalna, na której teraz się znajdowałam. Naprzeciwko tunelu znajdował się malutki wodospad, a na ścianie, prowadzącej do małej wysepki na poziome Rogu Obfitości znajdowało się tyle wydrążeń, że spokojnie mogłabym się tam wspiąć w razie niebezpieczeństwa. Jednak byłam tu stosunkowo bezpieczna, bo mojej kryjówki nie było widać z dołu. Chyba, że ktoś odnalazłby przejście, ale pewnie i tak mało kto zdecydowałby się na wejście do niego. Nie wiadomo przecież, czy to nie żaden ślepy zaułek.
Usiadłam w pozycji embrionalnej w kącie półki i zaczęłam liczyć wystrzały. Siedem. Tyle póki co naliczyłam, a to oznacza, że zostało jeszcze dwudziestu jeden trybutów. To bardzo dużo. Jest więc szansa, że Bove i Sage żyją. Jest duża szansa. 
Sięgnęłam po plecak i zaczęłam oglądać jego zawartość. Pierwsze co wymacałam (było tu bardzo ciemno, a nie chciałam ryzykować rozpalaniem ogniska, zresztą, nawet nie miałam z czego) to zapałki. Pięknie, ciekawe tylko kiedy je użyję, skoro tu nawet nie ma z czego rozpalić ogniska. Kolejna zdobycz, lina. To się już bardziej może przyznać. Kto wie, czy nie będę musiała schodzić niżej. Następnie suchary, dwie małe butelki z wodą, scyzoryk i ocieplana kamizelka. Na samym dole znalazłam jeszcze coś. Wyciągnęłam z plecaka małe pudełeczko. Papierosy. Zaśmiałam się pod nosem. 
- Fajki? Naprawdę? Panie prezydencie, rozpieszcza mnie pan- powiedziałam, bo byłam pewna, że jestem nagrywana. W końcu tutaj wszędzie są kamery. Z impetem odłożyłam fajki na podłogę. Ostatnie co udało mi się wyłowić z plecaka to chyba był gaz pieprzowy. Wywróciłam plecak do góry nogami, by się upewnić, że na pewno niczego nie przeoczyłam. Byłam zła. Podłoga była tu bardzo twarda, a ja nie dostałam nawet małego kocyka. Każdego ranka będę przez to obolała. Miałam dziwne wrażenie, że ten plecak Snow przygotował specjalnie dla mnie, ale przecież to jakies urojenia. Każdy mógłby go wziąć. 
Nagle przypomniałam sobie o małym prezencie od Ellene, który wręczyła mi przed wejściem na Arenę. Wyciągnęłam go z kieszeni kombinezonu. Brożka z kosogłosem. Zacisnęłam mocno usta. Prędzej zginę niż to na siebie założę. Przedmiot tych wszystkich cierpień, który sprawił, że umarła moja matka. Zacisnęłam mocno dłoń na brożce i wyrzuciłam ją daleko przed siebie w przepaść. 
W tym momencie poczułam przeszywający ból w nodze. Podniosłam nogawkę kombinezonu. Moje kostki wyglądały strasznie. Całe były sino-czerwone od wyładowań energetycznych, nie mówiąc już o tym jak bolały. Delikatnie drgały. Wsadziłam nogi pod wodospad i położyłam się na półce skalnej. Dalej bolały, ale już nie aż tak. 
W tej pozycji przeleżałam dobre kilka godzin. Nie wiedziałam czy jest już dzień czy noc. Cała Arena była oświetlona tylko pochodniami rozstawionymi gdzieniegdzie, ale nie było widać nieba, nie mogłam więc tego określić. Doznałam jednak olśnienia, kiedy na suficie pokazała się flaga Panem i zaczął grać hymn narodowy. Zaraz dowiem się, kto zginął.

 --*--

Dobrze, jest już Arena. Nie wiem, czy się wam podoba, mam nadzieję, bo mnie wcale. Ten rozdział wyszedł dosć krótki, ale teraz wszystkie takie będą. Wydaje mi się, że wszystko jest jakies takie chaotyczne. Mam jednak nadzieję, że chociaż trochę wam się spodoba. W następnym rozdziale metryczka z trybutami się pomniejszy o siódemkę. Zostawiam was w niepewnosci i mam nadzieję, że mi za to wybaczycie,
Pozdrawiam,
Priori :)

8 komentarzy:

  1. Rozdział mega. W sumie jeden z lepszych. Chaotycznie musi być, w końcu to są Igrzyska Głodowe. I musi się wiele dziać. Uwielbiam akcję, a więc czytałam na jednym dechu. Chyba w minutę zdążyłam cały przeczytać XDD Szkoda, że taki krótki. Mogłaś wstawić jeszcze jakąś ciekawa sytuację, ale to nic. Pozostaje mi czekać na kolejny rozdział z niecierpliwością. Coś czuję, że Bove nie żyje, a Fen ma się pewnie nieźle. I to jeszcze na haju.. Nieźle to wymyśliłaś. Ciekawe kto go tak urządził. :) Sage uwielbiam. Proszę cię nie zabijaj jej za szybko. <3. Czekam na starcie z Voltem. No i jestem zaskoczona, że Anee ma już na sumieniu jednego Trybuta. Myślałam, że go oszczędzi, a jednak zabiła.
    Życzę weny i czekam na nowy rozdział :*

    OdpowiedzUsuń
  2. super rozdział i fajny pomysł na arenę , życzę weny

    OdpowiedzUsuń
  3. Supi <3 Musi być chaotycznie, no bo heloł, to są Igrzyska ! Tu się musi coś dziać nie do końca ogarniętego ! No i czekam na następny rozdział, no i chcę wiedzieć, kto zginął, no i jestem trochę zła na Cb, że uśmierciłaś Evangeline, no ale w sumie bez tego, było by zupełnie inaczej, a tak jest fajnie, więc Ci wybaczam xd Super rozdział, życzę weny przy następnym <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Arena jest świetna co Ci się nie podoba! Serio genialny pomysł. Co do akcji musi być chaotyczna bo to są igrzyska gdzie chodzi o to żeby się zabijać. Czemu wyrzuciła broszke :( ogólnie mi się bardzo podoba. Czekam na więcej i weny!

    OdpowiedzUsuń
  5. Zgadzam się z poprzedniczkami - na arenie musi być chaotycznie. Rozdział bardzo mi się podoba. Nie sądziłam, że tak szybko zabijesz Eve. Ciekawy pomysł na wygląd areny. Czekam na kolejny rozdział i na spotkanie z Voltem ;)
    Pozdrawiam,
    Sparks ;*

    OdpowiedzUsuń
  6. Bardzo fajny pomysł. Jaskinia.
    Nie zawiodłam się, jest dużo akcji i jest dramaturgia. Skoro zabiłaś Eve, to jesteś tak nieprzewidywalna, że boję się, kto znajdzie się w poległej siódemce. Oby Bove i Fen przeżyli.
    Wyłapałam kilka błędów, może wkradły się z pośpiechu. W wolnej chwili możesz przejrzeć wpis jeszcze raz. Np: "Momentalnie zeskoczyła z tarczy i zaczęłam jak szalona biec w stronę mostku" - zgubiłaś literkę :) Albo "Biegnąc do jednego z mostów chwyciłam jeden z niebieskich plecaków" - błąd powtórzeniowy, możesz zastąpić wyraz jeden innym zwrotem, typu "biegnąc do wybranego z mostów..."
    Mimo to, wpis wciągający, także takie błędy są jak kropla w morzu :)
    Pozdrawiam, http://w-popiolach-igrzysk.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń