~~On musiał mieć w tym dzisiejszym zachowaniu jakis cel~~
Na niebie zaczęły rozświetlać się twarze trybutów. Najpierw trybutka z piątki, to oznacza, że nikt z zawodowców nie zginął. Nie ucieszyło mnie to specjalnie. Trybut z szóstki, oboje trybuci z dziewiątki, trybut z jedenastki i Evangeline, trzynastka. Kamień spadł mi z serca. To znaczy, że Bove żyje. Mój oddech momentalnie się uspokoił. Nie musiałam się już bać, a już przynajmniej dopóki nie usłyszę drugiego wystrzału z armaty. Oparłam się głową o skałę. Nic mu nie jest, nic mu nie jest...powtarzałam jak mantrę. To było dla mnie jak litania. Wiedziałam, że jego bezpieczeństwo, nie dość, że jest względne, to jeszcze tak cholernie ulotne. Wiedziałam, ale pomimo tego trwałam w tym kłamstwie, bo wiedziałam, że jeśli wrócę do rzeczywistości, rozsypie się na kawałki.
Nagle poczułam ponowne ukłucie bólu w stopie. Nie był to ból taki jak wcześniej. On wręcz rozrywał całą moją nogę. Chciałam krzyczeć, ale wiedziałam, że nie mogę. Zanurzyłam stopę w strumyku, jednak to wcale nie pomogło. Zaciskałam zęby z bólu tak mocno, że myślałam, że je połamię. Bolało mnie tak strasznie, że wolałabym już usłyszeć wystrzał armatni ogłaszający moją śmierć. Trzymałam się za udo, wręcz dusząc się bólem. Mało brakowało, a nie usłyszałabym zbliżających się kroków. Spojrzałam w górę. Nade mną ktoś własnie wchodził na most. Resztkami sił doczołgałam się w ciemny kąt, gryząc piąstkę, by nie wydać z siebie żadnego dźwięku agonii. Słyszałam kroki na starym moście. Nagle wszystkie stanęły.
- Słyszałeś coś?- zapytała Cordia, dziewczyna z Jedynki, która swego czasu na treningach nieźle dała mi w kość, ciągle mnie prowokując. Wszystko na chwilę ucichło, a ja czułam spojrzenia zawodowców, uważnie mierzące każdy centymetr kamiennej półki. Modliłam się, żeby cień był na tyle duży, by mnie nie zauważyli. Nawet jeśli byłabym w pełni sprawna, nie poradziłabym sobie z zawodowcami, a co tu dopiero mówić, kiedy moja noga nadaje się jedynie do amputacji.
- Tam coś chyba jest. Coś większego.- Usłyszałam głos Deena Cleve, podobno najgorszego ze wszystkich zawodowców. Ciężko mi w to uwierzyć, kiedy znam możliwości Volta, ale jeśli naprawdę jest od niego bardzo krwiożerczy, to już sama nie umiem pojąć do czego jest zdolny.
- Nie, ja nic nie widzę- Dobiegł mnie znajomy głos. Nie wierzę. Moje źrenice rozszerzyły się do rozmiarów talerzy obiadowych. Volt. Jestem pewna, że to Volt. Poznałabym ten głos wszędzie.
- Bo cienki w uszach jesteś, schodzimy. A nóż może kolejny trybut na moje konto- Mój entuzjazm natychmiastowo zmalał. Jeśli tu zejdą, nie mam szans na ratunek. Zabiją mnie. Nie mogę nawet uciec. Łzy zaczęły spływać mi po policzkach. Spojrzałam w górę. Wiedziałam, że mojej twarzy z tego akurat miejsca nie widać. Deen już schylał się, by zawiązać linę o słup mostu, kiedy Volt położył mu rękę na klatce piersiowej, tym samym go zatrzymując.
- Nie ma po co, uwierz mi- warknął przez zęby Volt, a ja nie mogłam uwierzyć w to co się dzieje. Volt mnie nie zauważył? Cóż, chyba przeceniłam jego możliwości, skoro wszystkim się to udało, tylko jemu nie. Może chociaż słuch ma lepszy od wzroku, bo inaczej nie wiem jakim prawem dostał się do zawodowców.
- Coś za bardzo się upierasz- zauważyła ta wredna suka Cordia.
- Po prostu mam dobry wzrok i byłby to tylko strata cennego czasu- bronił się trybut z dwójki, a ja usłyszałam w jego głosie wahanie. Nie, to nie może być to. Coś musiało mi się uroić. On po prostu mnie nie widział, tyle.
- Nie słuchaj tego błazna, Deen. Zawieszaj- powiedziała przymilnym tonem Cordia. Co za szmata. Nie mogłam się powstrzymać, żeby cały czas nie kląć na nią pod nosem. Taki człowiek aż się o to prosi.
Chwile potem zobaczyłam coś, co sprawiło, że prawie dostałam zawału, a palpitacji już na pewno. Gdy Cordia o Deen byli zajęci sobą i nie zwracali uwagi na swojego towarzysza z dwójki, ten schylił się i podniósł z ziemi duży kamień. Gdy się schylał, byłam pewna, spojrzał mi prosto w oczy i puscił do mnie oczko. Czułam się jakby ktoś pościł ten moment w zwolnionym tempie. To nie było możliwe. Po prostu nie było, ale jednak się stało. Volt od początku mnie widział, Volt mnie krył. Byłam tak zdziwiona tym momentem, że prawie nie zważyłam, jak Volt bierze zamach i rzuca kamieniem w przeciwległą część mostu. Kamień głośno uderzył w ziemię.
- Słyszeliście to? Tam ktoś jest!- zawołał Volt, szarpiąc Deena za ramię jak małe dziecko szarpie rodzica, kiedy chce coś mu pokazać. Deen i Cordia od razu obrócili głowy w stronę dźwięku.
- To akurat też słyszałam- odpowiedziała Cordia wpatrując się w przestrzeń, w którą Volt przed chwilą rzucił kamieniem.
- Fakt, zbieramy się. Nie będę ganiał za białym królikiem, kiedy tu mamy pewnie żywego, przestraszonego trybuta- odparł kapitan drużyny, Deen władczym tonem.- Cord, zbieraj linę, idziemy.
Po chwili wszyscy ruszyli dalej mostem, zupełnie o mnie zapominając.
- A jak tam ta twoje dziewczynka z Trzynastki?- zapytał prześmiewczo Deen.
- Nie bój żaby, pracuje nad tym- zapewnił go Volt, a po chwili ich głosy zaczęły się oddalać, aż znikły kompletnie.
Ukryłam twarz w dłoniach. Moją nogę dalej rozrywał ból, jednak teraz tak o nim nie myślałam. Myślałam tylko o jednej osobie. O Volcie. Tylko co to wszystko miało znaczyć. W ośrodku dla trybutów cały czas zapewnia mnie, że mnie nienawidzi i mnie zabije, a teraz mnie kryje? O co w tym wszystkich chodzi? Czułam się, jakbym miała układać puzzle, o wiele dla mnie za trudne. Ja chciałam po prostu przeżyć. Wszystko mieszało mi się w głowie. Jego wcześniejsze zachowania, zaczepki na paradzie trybutów, napad w korytarzu, wyzwiska, wywiad z Ceasarem kompletnie przeczyły temu, co robił teraz: rozmowa przed wywiadem, wyznanie mi, że jestem dla niego 'intrygująca', krycie mnie przed zawodowcami. Motało mi się to wszystko w głowie. To nie może przecież dziać się naprawdę. On musiał mieć w tym dzisiejszym zachowaniu jakiś cel. Pewnie chce zabić mnie osobiście. Tak, to było by wytłumaczenie dla dzisiejszego zachowania, ale ta rozmowa? To wyznanie? Nie wiedziałam jak a nie patrzeć.
Z letargu wyrwał mnie ból, który nasilił się jeszcze bardziej. Dłużej już wytrzymać nie mogłam. Musiało wdać się jakieś zakażenie. Tak jak wcześniej wierzyłam w sponsorów tak teraz wiedziałam, że raczej nie mają zamiaru pomóc mi w potrzebie. Włożyłam do plecaka potrzebne rzeczy, wodę, linę i nie wiem czemu papierosy i zatknęłam za pas dwie maczety i resztkami sił zaczęłam czołgać się ze swojej kryjówki. Przejście przez ciasny korytarz zajęło mi teraz dużo dłużej, niż wcześniej. Może dlatego, że robiłam sobie przerwy, by ból nie rozerwał mi nogi. Gdy leżała już w otworze dziury rozejrzałam się wokół. Przed sobą widziałam Róg Obfitości. Tam na pewno jest jakiś lek. Wokół jednak nikogo nie było widać. Ni żywej duszy. Zaczęłam powoli na czworaka mknąć do skały. Postanowiłam do most dojść, przemieszczając się za skałami, tak, by nikt mnie nie zauważył. Tak też doszłam do najbliższego mostu. Przed mostem zebrałam wszystkie siły witalne i mimo, że łzy bólu obficie kapały mi na górną część kombinezonu. Spięłam wszystkie mięśnie i ruszyłam w stronę Rogu. Gdy byłam już w połowie mostu, coś świsnęło mi nad uchem, a ja padłam na ziemię. Strzała delikatnie przecięła mi ucho. Ktoś ku mnie biegł. Obróciłam się na plecy i z całej siły cisnęłam w biegnącego trybuta maczetą. Broń wbiła się głęboko w brzuch, a chłopak upadł na ziemię. Chyba żył. Rana nie była groźna, więc byłam pewna, że przeżyje, jednak nie miałam teraz ani czasu, ani sił by dokończyć tę robotę. Szłam w kierunku Rogu. W końcu udało mi się wejść do jego wnętrza. Zaczęłam przetrzepywać wszystkie kufry. Gdy natrafiłam na maść na oparzenia i wszelkie skórne powikłania opadłam zmęczona na ziemię i podwinęłam nogawkę kombinezonu. Moja noga wyglądała okropnie. Gdzieniegdzie sina, gdzieniegdzie czerwona, w niektórych miejscach pokryta okropnymi, ropnymi ranami. Zatopiłam dwa palce w zimnej, zielonej mazi i obficie rozsmarowałam ją na nodze. Ból zaczął powoli ustępować, a ja postanowiłam chwilę poczekać zanim wrócę do kryjówki. Nagle usłyszałam wybuch. I kolejny, i kolejny. Spojrzałam w stronę skrzyni, w której wczoraj widziałam koktajle mołotowar. Nie został żaden. To na pewno zawodowcy.
Zostałam osaczona.
Z letargu wyrwał mnie ból, który nasilił się jeszcze bardziej. Dłużej już wytrzymać nie mogłam. Musiało wdać się jakieś zakażenie. Tak jak wcześniej wierzyłam w sponsorów tak teraz wiedziałam, że raczej nie mają zamiaru pomóc mi w potrzebie. Włożyłam do plecaka potrzebne rzeczy, wodę, linę i nie wiem czemu papierosy i zatknęłam za pas dwie maczety i resztkami sił zaczęłam czołgać się ze swojej kryjówki. Przejście przez ciasny korytarz zajęło mi teraz dużo dłużej, niż wcześniej. Może dlatego, że robiłam sobie przerwy, by ból nie rozerwał mi nogi. Gdy leżała już w otworze dziury rozejrzałam się wokół. Przed sobą widziałam Róg Obfitości. Tam na pewno jest jakiś lek. Wokół jednak nikogo nie było widać. Ni żywej duszy. Zaczęłam powoli na czworaka mknąć do skały. Postanowiłam do most dojść, przemieszczając się za skałami, tak, by nikt mnie nie zauważył. Tak też doszłam do najbliższego mostu. Przed mostem zebrałam wszystkie siły witalne i mimo, że łzy bólu obficie kapały mi na górną część kombinezonu. Spięłam wszystkie mięśnie i ruszyłam w stronę Rogu. Gdy byłam już w połowie mostu, coś świsnęło mi nad uchem, a ja padłam na ziemię. Strzała delikatnie przecięła mi ucho. Ktoś ku mnie biegł. Obróciłam się na plecy i z całej siły cisnęłam w biegnącego trybuta maczetą. Broń wbiła się głęboko w brzuch, a chłopak upadł na ziemię. Chyba żył. Rana nie była groźna, więc byłam pewna, że przeżyje, jednak nie miałam teraz ani czasu, ani sił by dokończyć tę robotę. Szłam w kierunku Rogu. W końcu udało mi się wejść do jego wnętrza. Zaczęłam przetrzepywać wszystkie kufry. Gdy natrafiłam na maść na oparzenia i wszelkie skórne powikłania opadłam zmęczona na ziemię i podwinęłam nogawkę kombinezonu. Moja noga wyglądała okropnie. Gdzieniegdzie sina, gdzieniegdzie czerwona, w niektórych miejscach pokryta okropnymi, ropnymi ranami. Zatopiłam dwa palce w zimnej, zielonej mazi i obficie rozsmarowałam ją na nodze. Ból zaczął powoli ustępować, a ja postanowiłam chwilę poczekać zanim wrócę do kryjówki. Nagle usłyszałam wybuch. I kolejny, i kolejny. Spojrzałam w stronę skrzyni, w której wczoraj widziałam koktajle mołotowar. Nie został żaden. To na pewno zawodowcy.
Zostałam osaczona.
--*--
W końcu przemogłam swój kompletny brak weny i napisałam kolejny rozdział. Właściwie moją motywacją było to, że wczoraj skończyłam pisać książkę i robię sobie od niej wolne na jasiek dwa miesiące. Rozdział tak jak mówiłam krótki, bo teraz będą już krótkie. Mam nadzieję, że was zadziwiłam, bo własnie o to mi chodziło.
Wesołych Świąt i szalonego Sylwestra,
Priori :)
Kurde. To jsetek zszokowana myślałam że Volt za wszelką cenę będzie chciał ją zabić jako pierwsza dziwne. Oh trochę naiwnie postąpiła idąc do rogu ;_; dobrze ze Fen żyje liczę na coś między nimi eh. Volt jest intrygujący, czekam na następny! Wesołych świąt!
OdpowiedzUsuńTego się nie spodziewałam. Volt, intryguje i szokuje ! Czekam na rozwój wydarzeń !
OdpowiedzUsuńLayls
Oficjalnie jestem Team Volt xDD
OdpowiedzUsuńwg mnie jest to najbardziej ciekawa i intrygująca postać, zaraz po An...
ogólnie, trzymasz w napięciu i już nie mogę sie doczekać kolejnego rozdziału *o*
no i wesołych świąt ;)
Uwielbiam cię, po prostu kocham. Ale oczywiście Volta bardziej :* Cały czas wyobrażam go sobie puszczającego oczko do Anee. Mega :* Zaskoczona jestem jego zachowaniem, ale oczywiście na plus. Chyba jednak jakaś iskierka się pojawiła. Brak mi słów.
OdpowiedzUsuńTakże zostaje mi tylko życzyć ci weny :*
Gratuluje nominacji do Liebster Award! Więcej tu: http://hybryds-family.blogspot.com/2014/12/liebster-award.html
OdpowiedzUsuńVolt Voltem - ja i tak wolę drużynę Anee - Fen. Rzeczywiście wyprawa do Rogu Obfitości była nieprzemyślana. To przecież najmniej bezpieczne miejsce na całej arenie. Może ból by ustał, sama nie wiem. Chłopak, który wystrzelił strzałę musiał być za przeproszeniem fajtłapą. No bo człowiek po szkoleniach nie potrafi trafić w jeden niemalże nieruchomy duży punkt. Z drugiej strony szczęście dla bohaterki, póki co. Bo w końcu znalazła się w pułapce. Ale jestem niemalże pewna, że jakoś sobie poradzi.
OdpowiedzUsuńCzekam na ciąg dalszy.
Pozdrawiam, http://w-popiolach-igrzysk.blogspot.com/
Uff, na szczęście nie zginął ani Fen ani Bove. Zastanawia mnie, czy ta dwójka trzyma się razem.
OdpowiedzUsuńLubię postać Volta. Mam nadzieję, że wcześniej czy później (oczywiście wolałabym wcześniej) do czegoś między nim a Ann dojdzie. Mam nadzieję, że to nie są tylko takie sztuczki, żeby potem zabić Ann w męczarniach czy coś.
Z jednej strony rozumiem zachowanie Ann i to, że poszła do Rogu po lekarstwa, a z drugiej... No kurcze! Mam nadzieję, że jakoś sobie poradzi.
Pozdrawiam,
Sparks ;*
[http://essence-of-spark.blogspot.com/]
Czekam na kolejny rozdział.
OdpowiedzUsuńSuper piszesz i mogę poczuć się jak Ann.
Brak mi słów
Pozostaje mi więc tylko życzyć ci weny i zaprosić do siebie:
http://ferro-igni-dramione.blogspot.com/
Rozdział bardzo intrygujący
OdpowiedzUsuńCo planuje Volt? Czemu ją krył? to bardzo niepokojące, mam nadzieje, że szybko dodasz kolejny rozdział
Kurde przeczytałam rozdział jakis czas temu i nie mogę się doczekać następnego, codziennie sprawdzam czy nie dodalas nowego ☺
OdpowiedzUsuńJa także cię nominuję :D
OdpowiedzUsuńZostałaś nominowana do Libester Blog Award!
Szczegóły na
www.ferro-igni-dramione.blogspot.com
Bardzo ciekawy blog ;) Na pewno zacznę wgłębiać się w historię!
OdpowiedzUsuńOdwiedź mój!
http://56igrzyskaglodowe.blogspot.com/