sobota, 22 sierpnia 2015

XXI

~~Panem chyba już po prostu takie jest~~

- Fajnie.- warknęłam i usiadłam z impetem na kanapie. Trzeba było przyznać, że tak kanapa była o niebo lepsza niż usłane sprężynami kanapy powojennej Dwójki i przedwojennej Trzynastki. Dosyć miękkie i w ogóle fajniejsze.
Boże, co się ze mną dzieje? Czemu w takim momencie myślę o kanapie? Jestem beznadziejna.
Zanim zdążyłam dobrze rozejrzeć się po apartamencie, Bove opadł na kanapę tuż obok mnie z pitnym jogurtem w ręce.
- Taka trochę kpina, nie?- zapytał niepewnym głosem biorąc duży haust jogurtu. Wiedziałam, że pod głupkowatym tonem głosu ukrywa się prawdziwa wściekłość. Bove nigdy nie uderzył człowieka, ale wtedy miałam wrażenie, że ma ochotę pozabijać wszystkich wokoło. Ku mojemu przerażeniu, włącznie ze mną.
- Trochę? Nie żartuj.
- ha ha ha. Ależ ze mnie dowcipniś- miało to brzmieć jak ironia, ale brzmiało raczej jak jej nieudolna kopia. Nie żartowaliśmy z Bovem odkąd wysłano nas na Igrzyska tego dnia w Dożynki na Placu Sprawiedliwości. Choć w sumie nigdy specjalnie dużo nie żartowali. Bove miał poczucie humoru, aczkolwiek w tym życiu nie miał dużo okazji do wykorzystania swojego drygu do dowcipów.
Zapadła niezręczna cisza. Bove był dziwnie spięty, a ja sama nie wiedziałam co o tym myśleć. Gdybym miała zastanawiać się nad każdym dziwnym gestem, który się wokół mnie pojawił, mózg wyparowałby mi uszami. Gdyby był tu teraz Fen i słyszał moje myśli zapewne powiedziałby coś w stylu: "Już nie ma co wyparować", a ja zaczęłabym się śmiać i uderzyłabym go w potylice.
- To Enobaria- wydusił nagle z siebie Bove.
- Co?- nie miałam zielonego pojęcia, o co może Bove'owi chodzić.
- To Enobaria nasłała ludzi na Volta i kazała im go pobić- wstyd w jego głosie był niemal namacalny. Ale ja dalej nie wiedziałam, o czym on mówi.
- Aaa...No i co z tego?
- No to, że kazała pobić twojego chłopaka!
- Chłopaka? Bredzisz, Bove- odparłam bratu, po czym wstałam i ruszyłam do pokoju, zanim zdążył jeszcze cokolwiek odpowiedzieć.
Opadłam ciężko na łóżko. Miałam dosć już tego wszystkiego. Kiedy myslałam, że jutro poznam tego całego Francisa i jego żonę, Beatrice, aż robiło mi się niedobrze. Z natłokiem mysli, szybko oddałam się w objęcia Morfeusza.

- Anee, wstajemy!- usłyszała tuż przy lewym uchu czyjs donosny głos.
- Zostaw mnie, Bove!- wymamrotałam, tak niewyraźnie, że młodszy brat miał spore kłopoty z rozszyfrowaniem moich słów.
W końcu po pięciu minutach prób udało mu się sciągnąć ze mnie kołdrę, tym samym przyprawiając mnie o nagłą zimnicę. Nie miałam innego wyjscia jak tylko wstać. Z miną człowieka, który ma ochotę wysadzić cały swiat wyszłam z łóżka i spojrzałam z dezaprobatą na Bove'a.
- Po cos to zrobił?- zapytałam, zabierając mu silnym ruchem szklankę kawy i wypijając ją całą duszkiem, w nadziei, że mnie orzeźwi. On przecież i tak jest na razie za młody na kawę, nie?
- Niedawno obudził mnie Jerome. Powiedział, że mamy godzinę, żeby się zebrał, a wtedy tu po nas przyjdzie i zaprowadzi nas do Francisa.
Cały czas słyszę tylko o tym Francisie! Jakby był jakims Bogiem w tym nowym Kapitolu. Jesli okaże się, że przeszłam to wszystko tylko po to, żeby trafić na kolejnego Snowa, to przysięgam, że rzucę się z klifu do oceanu. W sumie przez ten czas zauważyłam, do czego ludzie są zdolni. Nigdy się nad tym tak nie zastanawiałam, ale dla samej idei władzy potrafili zakatować niewinnego człowieka. Nikt mi nie powie, że było to normalne. Zabijanie dla samego pokoju. To były chyba jakies żarty. Mówili, że zabijają złych, groźnych ludzi. Ale tak naprawdę cały ten czas zabijali porządnych obwyateli, lub przestraszonych nastolatków uciekających przed widmem Igrzysk. Wszystko co się działo, nie było winą buntowniczego nastawienia ludnosci, lecz patriarchalnych, krytycznych rządków kapitolańskiej gromadki.
Chciałam wierzyć, że teraz będzie inaczej. Że w końcu odnaleźlismy odpowiednią władzę, ale cos w głębi mnie mówiło mi, że to nieprawda. Że i tak cos będzie nie tak. Zawsze jest. Panem... Panem chyba już po prostu takie jest. Zawsze były tu jakies wojny. Kiedys czytałam też o takim kraju w jednej z historycznych książek. Istniał dobre dwiescie lat temu i tam też zawsze były jakies wojny, choć spowodowane było to bardzo wrogo nastawionymi sąsiadami. Nie pamiętam już nazwy tego kraju, ale chyba też zaczynało się na 'P'.
Nie chciałam już o tym mysleć, ale ten temat cały czas mi się nasuwał. Gdy jadłam spore  sniadanie z potrawki z jagnięciny i bułek z serem, gdy ubierałam materiałowy, szary kombinezon, czy kiedy wraz z Bove'em oglądalismy wiadomosci. Cały czas myslałam tylko o tym, że ten cały Francis może okazać się drugim Snowem.
Aż w końcu drzwi windy rozsunęły się.
- Gotowi?- zapytał Jerome.- To ruszamy.

Zdziwiło mnie to, jak Kapitol się zmienił. Dopiero co skończyła się wojna, a on nie dość, że jest już odbudowany, to jeszcze zupełnie nowy. Dawniej Kapitol był miastem zaawansowanej techniki, którą widać było nawet z zewnątrz. Teraz wystrój całego miasta przypominał bardziej domowe zacisze. Nowi imperatorzy zrezygnowali z elektrycznej, szklanej winy poruszającej się we wszystkie strony, zastępując ją wieloma krętymi schodami. Zrezygnowali również z ciężkich, metalowych, automatycznych drzwi, na rzecz zwykłych, lżejszych, drewnianych drzwi.
Wszystko było tu inne. Idąc ulicami, nawet ludzie byli tu inni. Dobrze pamiętałam, kiedy to pierwszy raz znalazłam się w Kapitolu. Wtedy kolorowe, wypełnione przepychem ulice zdobili równie kolorowi i wypełnieni przepychem mieszkańcy. Teraz na ulicach było widać głównie... normalnych ludzi. Zwykłych, o naturalnych kolorach skóry i włosów w typowych dla dystryktów ubraniach. To był naprawdę piękny widok.  Raz na jakiś czas widać było jakąś zgorzkniałą byłą gwiazdkę Kapitolu w odlepiających się sztucznych włosach i powoli blaknącym nienaturalnym kolorze skóry.
Jerome zaprowadził mnie i Bove'a do szklanego budynku o suficie w kształcie klosza. Wydawało mi się, że to chyba jedyna nowoczesna rzecz jaka pozostała w Kapitolu. Nie myliłam się. Gdy weszłam, zobaczyłam jasną, okrągłą salę. Wokół ścian roiło się od komputerów i innego tego typu walającego się sprzętu, a na samym środku, na podwyższeniu stał okrągły stół, wyglądający, jakby zrobiono go z anamantium.
- Och, witam- zza stołu wstał chudy, wysoki, siwy mężczyzna, o twarzy niebezpiecznie przypominającej węża.- Widzę, Jerome, że udało ci się przyprowadzić do mnie moich honorowych gości?
- A jakżeby inaczej- odparł Jerome lizusowskim tonem.- Oto i oni. Słynne głoskółki, Anne i Bove Mellark. A oto i Francis LaVounge, nowy prezydent Panem.
Uśmiechnęłam się niemrawo i tak samo zrobił Bove. Wokoło Francisa siedziało jeszcze czterech innych mężczyzn. Wszyscy byli starzy, a ich miny jednoznacznie dawały do zrozumienia, że najchętniej rozbiliby nasze głowy o ściany. Nasze, albo Francisa.
- Siadajcie- polecił Francis, wskazując dwa miejsca naprzeciwko siebie. - Jerome, możesz odejść.
Obydwoje niepewnie usiedliśmy na  wyznaczonych miejscach, tak sztywno, jakbyśmy mieli deski przyklejone do pleców.
Myślałam, że to zebranie będzie trochę... ja wiem, bardziej dynamiczne? Tymczasem wszystko, co się działo, to bezsensowne uprzejmości ze strony Francisa do nas, a potem całe godziny gadania o funduszach Panem i brakach, jakie mają teraz inne dystrykty. Szczerze nudziła mnie ta narada. Nie miałam pojęcia, po co w ogóle mamy tu być. Nie włożyliśmy nic od siebie w rozmowę. Co jakiś czas ciskaliśmy tylko monosylabami.
Aż w końcu Francis postanowił zacząć inny temat.
- No, to może przejdziemy do was- zaczął, spoglądając na mnie i na mojego brata.- Dopiero co przyjechaliście, więc pewnie chcecie poznać moje plany wobec was.
Moje plany wobec was? Francis szybko dostrzegł moje zabójcze spojrzenie.
- Och, nie bójcie się. Nie są to żadne inwazyjne plany. Po prostu chciałbym mieć was przy sobie, w moim bliskim zarządzie. Wydaje mi się, że znacie się na sprawach Panem dużo bardziej, niż wielu moich ministrów.- spojrzał krzywo na swoich czterech towarzyszy.- W sumie mam już dla was przygotowane stanowiska. O ile oczywiście zechcecie je przyjąć.
- Jakie stanowiska?- zapytałam ostro.
- Miałem plany, by z twojego brata, Bove'a uczynić Ministra Pokoju. To zupełnie nowe stanowisko. Chodzi w tym o to, że po prostu będziesz starał się utrzymać pokój we wszystkich dystryktach i niwelować konflikty.- Brzmi ciekawie, pomyślałam. To idealna robota dla takiego pacyfisty jak Bove.- A ty- spojrzał mi głęboko w oczy.- Dla ciebie zachowałem coś specjalnego.
- Co?
- Będziesz nowym Organizatorem Igrzysk.
- Jak to Igrzysk?
- Bo widzisz, mamy zamiar zrobić kolejną serie Igrzysk. Jednak tym razem, trybutami będą zbrodniarze, dawni Kapitolańscy władcy, i inni, którzy na to zasłużyli. I co, zgadzasz się?
Nie byłam w stanie nawet odpowiedzieć. Od razu, gdy usłyszałam o nowej idei Igrzysk pomyślałam jedno słowo. Alias.




3 komentarze:

  1. Coo?! Igrzyska?! Nieeee!!! Anee nie może się zgodzić. Ten Francis to kolejny Snow
    Rozdział wspaniały ;)

    Przepraszam, że krótko, ale jestem nad morzem.
    Asia

    OdpowiedzUsuń
  2. "Teraz wystrój całego miasta przypominał bardziej domowe zacisze. Nowi imperatorzy zrezygnowali z elektrycznej, szklanej winy poruszającej się we wszystkie strony, zastępując ją wieloma krętymi schodami". Windy, nie winy. :P Akurat mi się rzuciło to w oczy.
    Czy Ty przypadkiem nie zmieniałaś piosenek w odtwarzaczu? Nie przypomina mi się 30 Second to Mars i Hurricane. Może tylko to przeoczyłam?
    Sama nie wiem, jak skomentować końcówkę, ale osobiście byłabym ciekawa przebiegu igrzysk w takim wydaniu, zatem z tego względu mój głos brzmi: TAK. No, dobra. Wiem, że i tak nie mam nic do gadania. :P
    U mnie nowy rozdział, jakby co. ;) http://www.w-popiolach-igrzysk.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. Wiem ze moze sie mylę, ale jakos tak nie pasuje mi tu pomysł niech igrzysk i mam wrażenie ze na jakims blogu juz widziałam ten motyw, a ty go wykorzystałas nie mając co zrobic dalej. Wybacz taka "krytykę", po prostu takie odnoszę wrażenie.
    A co do treści, gdziestam jest "anamantium". Co to? Jest wogole cos takiego? Bo mi to sie kojarzy z "aDamantium" z X-mena...
    ~ Aila

    OdpowiedzUsuń