piątek, 10 kwietnia 2015

XIV


~~To była tylko mała dziewczynka~~

Trzy ogromne ogary zostały spuszczone ze smyczy, a ich szczek słychać było w -całej okolicy.
- Uciekamy, już!- wrzasnął Volt, łapiąc mnie za górę kombinezonu i odciągając od epicentrum problemu. Gdy jednak zaczęliśmy uciekać, przykuliśmy tym uwagę Strażnika, który jeszcze spojrzał w tył przez ramię. 
- Są tu! Uciekają!-krzyknął Strażnik, na co Allias wraz ze starszym kompanem odwrócili głowy. 
Volt szarpnął mnie jeszcze mocniej za kombinezon. To był bolesny uścisk, silny i brutalny. Z miejsca poczułam, że stary Volt wrócił. 
Volt biegł przez niebezpieczny teren, a ja za nim. Jego kombinezon falował pod wpływem zderzenia jego ciała z falami chłodnego powietrza. Każdy jego ruch był idealnie zaplanowany. Wiedział dokładnie gdzie postawić stopy, by nic mu się nie stało.Ja nie miałam takich umiejętności, co chwila ledwo ratując się od widma upadku, wiszącym nade mną niczym gwiazdy nad ziemią w bezchmurną noc. Chwiałam się, przeskakiwałam z jednej skały na drugą i hamowałam przy każdym niebezpiecznie wyglądającym kablu, by go przeskoczyć. I usłyszałam strzały. To Allias wraz ze Strażnikiem celowali we mnie i Volt swoimi spluwami, z których obficie lały się naboje. Nie przeżyjemy tego-powtarzałam sobie w duchu jak mantrę, choć już czułam na sobie komentarz Bove'a na to zachowanie. ("Trochę pozytywnego myślenia, Anee"). Nie chciałabym być obcesowa, ale w tym momencie miałam w dupie pozytywne myślenie. Strzelali we mnie, biegłam przez teren, w którym szansa, że coś mnie zabije była prawie stuprocentowa, a jeśli mieliby mnie złapać, to chyba i śmierć wydawała się lepsza.
Biegłam, cały czas biegłam, choć ciężkie buty ocierały moje stopy. Z pewnością nie były stworzone do tego, by długo w nich biegać. Ale przecież to były buty przygotowane na Arenę. Ha, sprytne, organizatorzy postanowili utrudnić nam nawet bieganie i dlatego zrobili wszystko, by te buty były jak najmniej wygodne. Byśmy daleko nie uciekali, tylko po prostu nawzajem się zabijali. Wszystko zaczęło mi przeszkadzać, zaczęłam zaczepiać stopami o wszystko, co możliwe, mój oddech był niemiarowy. 
Strzały cały czas świstały wokół mnie. Zauważyłam, że ostatnio adrenalina stała się dla mnie tak częsta, że była już prawie jak posiłki. Przeskoczyłam nad wielką beczką jakiegoś kwasu i usłyszałam kolejny strzał. Ale ten zabrzmiał inaczej niż poprzednie. A potem wszystko stało się tak szybko. Nagle Volt upadł z głuchym łupnięciem na pokruszone skały, a ja, chwilowo zdezorientowana, poczułam potężny ból w ręce. To jeden z ogarów rzucił się na moją lewą rękę. Wrzasnęłam, ale mój własny krzyk utonął w toni wystrzałów. Allias wraz ze Strażnikiem byli niedaleko. Musiałam się wydostać spod szczęk tego potwora. Zaczęłam szarpać się z psem, nie zważając na to, że czymś takim jeszcze bardziej haratam sobie skórę dłoni i po prostu rozrywam ją na strzępy. Bolało jak diabli. Nie miałam nawet siły krzyczeć z tego bólu. Próbowałam po prostu nie przegryźć sobie języka.
I nagle mi się udało, kopnęłam ogara z całej siły w brzuch, tak, że ten aż zawył i odczepił się od mojej ręki. Niefortunnie wpadł na kałuże, w której zatopione były jakieś kable. Przez chwilę patrzyłam jak zmiech fajczy się poprzez prąd przebiegający przez jego ciało. Przypomniała mi się historia Volta. Właśnie, Volt!
Momentalnie ocknęłam się i pobiegłam w stronę leżącego na gruzach chłopaka. Patrząc, jak zwija się z bólu klęknęłam i położyłam jego głowę na moich kolanach. Nie miałam pojęcia co mam zrobić.
- Boże, Volt, nie rób mi tego, nie umieraj, błagam cię!- krzyczałam, nie zwracając uwagi nawet na krew obficie ściekającą po szarpanej ranie na mojej ręce, ani nawet na to, że Allias i Strażnik pokoju niedługo do nas dobiegną.
- Nie umieram, głupia. To środek usypiający. Po prostu boli mnie to, jak mnie osłabia-uspokoił mnie słabym głosem.- Aresztują mnie, ale ty musisz uciekać.
- Nie zostawię Cię!- sprzeciwiłam się ostro.
- Uciekaj, już! Nie chcę, by tobie zrobili to samo co mnie, ja sobie jakoś poradzę- zapewniał mnie, ale powiedział to tak nierzeczywistym tonem, że pewnie sam w to nie wierzył.
- Nie! Nie po tym, jak mi pomogłeś, po pozwolę im Cię zabić!- wykłócałam się, ale wiedziałam, że Allias jest już niedaleko.
- Zabiłem Evangeline!- powiedział na jednym tchu. 
W tym momencie poczułam, jakby wszystko się wokół mnie waliło. Tylko czemu? Volt jest zawodowcem, mogłam się spodziewać, że to on. Ale mimo to, miałam w sobie iskierkę nadziei, że może jednak nie. Łzy napłynęły mi do oczu. Powiedział to tylko po to, by mnie zranić. To...to mu się udało. 
I wtedy poczułam jak coś ostrego wbija mi się w skórę. Ból przeszył całe moje ciało. Był o stokroć silniejszy niż gdy ugryzł mnie ten ogar. Czułam się, jakby wszystkie siły życiowe wyżymano ze mnie, nie zostawiając ani kropli. Resztkami sił, spod mroczków przed oczami dojrzałam, że oczy Volta się zamykają. Niedługo potem, moje też się zamknęły.


***

Zaczęłam rozchylać powieki. Całe były obolałe, jakby ktoś tarł je przez cały dzień, biorąc sobie za cel zdarcie mi ich. Mój oddech był nienaturalnie gorący. Zresztą, całe moje ciało jakby płonęło. Byłam tak wyżuta z całego życia, jak stara szmata do podłogi. Nie miałam nawet siły podnieść nogi. To musiał być skutek tych płynów usypiających zawartych w nabojach.
Nie to mnie jednak teraz martwiło.
„Zabiłem Evangeline”- Te słowa brzmiały mej głowie niczym dzwon, odbijając się echem od ścianek mego mózgu. Nienawidzę go. Zrobił to specjalnie. Zdobył moje zaufanie, nie mówiąc mi, że zabił dziewczynkę, którą ja wzięłam pod opiekę. No właśnie, dziewczynki. To była tylko mała dziewczynka! Wiem, że też nie byłam święta, ale ja zabiłam w samoobronie, poza tym, ten chłopak mógł być w moim wieku, no, może rok młodszy. A Evangeline?! Miała dwanaście lat i metr pięćdziesiąt! Nie znałam jej, ale byłam pewna, że nie skrzywdziłaby nawet muchy. Była zbyt delikatna by trafić na Arenę, zbyt młoda, by zginąć. Nie nadawała się na te całe Igrzyska. To nie był jej świat. Była jeszcze mała, nieświadoma zła roztaczającego się wokół niej. Tylko, czy Igrzyska są czyimkolwiek światem? To niedorzeczna teza, ale… tak. Do głowy, przyszedł mi Volt, który z zimną krwią zabił niczemu niewinną dwunastolatkę i ci wszyscy zawodowcy, którzy zdążyli zabić te młode, niczego nieświadome, niczym młode motyle dopiero roztaczające się ze swoich kokonów dzieci.
Przepraszam, przepraszam- powtarzałam jak mantrę, kierując te słowa do Evangline, święcie wierząc, że dziewczynka słyszy mnie tam, w lepszym miejscu.
- No, no, no, proszę, kto się obudził- usłyszałam z boku czyjś głos i dopiero teraz zaczęłam zastanawiać się, gdzie jestem.
Byłam w wysokim na minimum cztery metry ciemnym i ponurym pomieszczeniu, w którym ledwo cokolwiek dało się dostrzec. Dach podpierały metalowe, grube belki. Zauważyłam też, a raczej poczułam, że ściany również zrobione są z metalowej blachy. Cała podłoga była wilgotna, wolałam nie myśleć, od czego. Byłam spętana. Przeguby moich dłoni i stup związano cienkimi, ale wyjątkowo twardymi plastikowymi okręgami, które boleśnie wbijały się w skórę, gdy próbowała się z nich wydostać.
- Nasza mała Głoskułka- poznałabym ten głos wszędzie, po tym, jak próbował mnie zabić.
- Deen- warknęłam w stronę głosu. Nie widziałam go, ale podejrzewałam, że też jest spętany. To pewnie było coś w stylu więzienia dla tych, którzy przeżyli rozerwanie Areny.
- Gdzie jesteśmy? Jest tu ktoś jeszcze?- zapytałam, ignorując poprzednią uwagę Deena.
- Błagam cię, naprawdę jesteś tak głupia, by sądzisz, że ucinam sobie pogawędki przy herbatce z naszym oprawcą, pytając go, gdzie jesteśmy i czy ładna dziś pogoda?- zironizował tonem wszechwiedzącego Deen.- A jeśli chodzi o naszych towarzyszy, to jesteśmy tylko my dwoje.
- Jak to? Co się stało z…?- Anee szybko ugryzła się w język. On miał jej przecież nie obchodzić.
- Ach, chodzi ci o twojego kochasia, Volta? Zawsze wiedziałem, że z nim jest coś nie tak- zaczął Deen, a ja zaczęłam mieć powoli dość jego przedłużania.- A skąd ja mam to wiedzieć?- odparł opryskliwie, a ja uznałam, że nie potrzebuję kontynuowania rozmowy z tym bucem.
Nagle drzwi otworzyły się ze strasznym skrzypieniem, a do pokoju wpadł snop światła. Do środka weszły dwie osoby. Jedną był Strażnik Pokoju, ale nie ten sam, który wypuścił na mnie i na Volta ogary.
Ale druga osoba... nie mogłam jej poznać. Na pewno był to mężczyzna. Był cały pokiereszowany. Jego ubranie było podarte i całe we krwi, a twarz była napuchnięta od siniaków i przekrwiona. 
I nagle nasze spojrzenia się spotkały, a ja ledwo powstrzymałam krzyk, zakrywając usta dłońmi. 
To był Volt.
Strażnik Pokoju brutalnie rzucił Volta na podłogę. Podszedł do mnie, i po chwili poczułam, jak wbija mi paznokcie głęboko w skórę i prowadzi do drzwi. 
- Nie! Zostawcie ją!- zaczął wrzeszczeć Volt, choć nie ptrafiłam zrozumieć, jak to się dzieje, że ma siłę jeszcze krzyczeć. 
- Volt!- jakbym dopiero teraz się otrząsnęła z szoku nad tym, co się stało z twarzą Volta. Ale wtedy w głowie rozbrzmiał mi głos Evangeline. Moja twarz stała się na powrót kamienna. Nie zasługiwał na to, bym wymawiała jego imię. Z trudem zatrzymałam nagły napływ łez. Czemu się nim w ogóle przejmujesz, głupia?
Wyszłam z...celi? Chyba mogłabym to tak nazwać. W obstawie Strażnika Pokoju, którego się bałam. Był duży, miał z metr dziewięćdziesiąt wzrostu i bardzo ciemną skórę. Na tyle, że z trudem dostrzegałam rysy jego twarzy. Jednak z daleka widać było, że nie jest z niego przyjemniaczek.
Tu było jaśniej. Na zewnątrz. Choć nie aż tak bardzo. Zauważyłam, że to, co wcześniej mylnie wzięłam za ściany z blachy były tak naprawdę ścianami ze spruchniałego drewna. Strażnik prowadził mnie przez korytarz aż do małego pokoju, w którym znajodwał się tylko stół i dwa krzesła naprzeciwko siebie. 
Strażnik chamskim ruchem posadził mnie na krześle tak, że aż zdawało mi się, że się od niego kilka razy odbiłam.
Przez chwilę siedziałam sama, czując za sobą stojącego przed drzwiami Strażnika. Obliczałam moje szanse na ucieczkę. Jeden Strażnik, wyższy ode mnie o pół głowy. Ciężko byłoby mi go wyminąć. I zapewne ściągnęłabym na siebie uwagę innych, bo nie było szans, żeby był tu tylko jeden Strażnik. To by się nie mogło udać, tym bardziej, że dalej byłam spętana.
Nagle do pokoju wszedł mężczyzna. Był to ten sam starzec, którego widziałam na ruinach Areny. Za nim wszedł Allias, najwyraźniej jego podopieczny. 
Allias stanął centralnie za mną, a starzec z brodą przyciętą w choinki usiadł naprzeciwko mnie, taksując mnie swoimi gadzimi oczyma.
- Anee Mellark- westchnął mężczyzna, a ja spojrzałam na niego spod byka.- Zawsze byłem Ciebie ciekaw. Córka Kosogłosa. W Kapitolu nawet czasem nazywano cię Głoskułką. 
- Czego pan chce?- wycedziłam przez zęby.
- Czemu tak brutalnie? Nie jestem twoim wrogiem- odparł, a ja prychnęłam głośno.
- Czyżby? Sama wysłałam się na śmierć na Igrzyska Głodowę? Sama wypuściłam na siebie groźne psy? Sama się pojmałam, spętałam i przyprowadziłam tutaj?
- To tylko najpotrzebniejsze środki ostrożności, moja droga- odpowiedział na to starzec.
- gówno prawda- powiedziałam, wkładając w te słowa największą ilość jadu, jaką tylko się dało. 
- Alliasie, nasza koleżanka chyba na za dużo sobie pozwala. Naucz ją kultury- odparł na mój atak starzec, a po chwili poczułam wielki ból, a moja głowa odwróciła się wbrew mojej woli w bok. To młody Crane udowodnił na mojej twarzy swoją siłę. Miałam rozciętą wargę, z której płynęła krew.
- A więc zacznijmy od początku, młoda Głoskułko- zaczął znów mówić, tak, jakby właśnie przed chwilą nie nakazał swojemu przydupasowi mnie uderzyć.- Jesteś córką Kosogłosa, moja droga i pewnie wiesz, co właśnie dzieje się w Panem, co? Tracimy kontrolę przez tych...dzikusów. To, że jeden z dystryktów wygra, nie oznacza, że kiedykolwiek będzie lepiej. A wręcz przeciwnie, moja kochana. Wojny cały czas będą trwać. Rebelie, spiski, to wszystko czeka Panem, jeśli wygra jeden z dystryktów. Inne dystrykty nie pogodzą się z tym, że jeden nimi rządzi.
- Do czego pan pije?- zapytałam, nie chcąc dłużej słuchać ględzenia staruszka.
- Moja droga, musisz się jeszcze wiele rzeczy nauczyć. Pierwsza lekcja brmi: nigdy nie przerywaj Liunowi Sternowi. Alliasie, przeprowadź praktyczną część lekcji. 
Zamknęłam oczy, by nie patrzeć, jak ręka Alliasa wędruję w moją stronę, ale tak się nie stało. stało się gorzej. W ułamku sekundy poczułam, jak ręka młodego Crane'a zacisnęła się na tyle mojej szyi i w ekspresowym tempie uderza moją głową w stół. Ból jakby rozdzierał mi czaszkę, a przed oczyma mi się kręciło. Poczułam jak ciepła posoka spływa po mojej twarzy, musiałam sobie coś zrobić.
- Chcę po prostu mieć Ciebie po swojej stronie, moja droga. Widzisz, jek już wspomniałem, jesteś córką Kosogłosa. Wiele ludzi liczy na Ciebie, widząc w Tobie Katniss. Gdybyś przyłączyła się do mnie, dużo łatwiej byłoby mi przekonać ludzi do władzy Kapitolu.
Myślałam przez chwilę, że zartuje. On chce, żebym się do niego przyłączyła? Po tym, co Kapitol zrobił z moim życiem? Moim dzieciństwem. Po tym jak całe życie patrzyłam na krew niewinnie przelewaną przez Kapitol. Nie bałam się już Alliasa. Po prostu zaczęłam się śmiać, głośno śmiać.
Nagle umilkłam.
- Teraz to pan niech posłucha- propozycja Liuna, porządnie wyprowadziła mnie z równowagi i dodała adrenalinowego kopa, większego, niż atak wściekłego psa.- Nigdy w życiu nie przyłączę się do Kapitolu.
- Tak myślałem- westchnął Liun, wstając z krzesła.- Allias, odprowadź naszego gościa do celi.
Młody Crane złapał mnie jak worek kartofli i pociągnął z powrotem do celi. Czułam na sobie jego zdenerwowany oddech. Pod jakimś względem rozumiałam jego niechęć do mnie. Przez moją mamę, jego ojciec musiał zjeść łykołaki. Miał więc do mnie żal, za zabicie jego ojca, tak samo jak ja mam żal do Snowa, czy do jego wnuczki. To kompletnie zrozumiałe. W pewym sensie, byliśmy do siebie podobni. Bo, mówmy szczerze, czy gdybym miała szansę obić twarz wnuczce Snowa, to czy nie zrobiłabym tego?
- Przyłącz się do niego, oszczędź sobie cierpienia- usłyszałam głos Crane'a. Zdziwiłam się. Dlaczego miałby się do mnie odzywać? Powinien mną gardzić, a nie dawać mi rady. Poczułabym się wtedy lepiej. Tak sądzę.
Gdy otwierał drzwi do celi, zdecydowałam się odpowiedzieć.
- Kapitol wszędzie za sobą ciągnie śmierć, nie mogę w tym uczestniczyć- odpowiedziałam.
- Rób jak uważasz, ale musisz wiedzieć, że ja...zrobię wszystko, co mi Liun karze. Bo...nie mogę inaczej.
Z tymi słowami rzucił mnie na podłogę i zamknął drzwi. O co w tym chodzi? Nie rozumiem. Niczego nie rozumiem. Mam dość. Nie lepiej zakończyć to wszystko? Czy moje życie nie zasługuje nawet na chwilę spokoju? Czy ja nie zasługuję na to, by nie musieć patrzeć ciągle na śmierć niewinnych.
Nie mogąc dłużej wytrzymać bólu psychicznego i fizycznego, zasnęłam.

***

Obudził mnie zimny chlust. Z trudem wzięłam wdech. Byłam cała mokra, a dziwna ciecz spływała po mojej głowie po ramionach, brzuchu i nogach. Wlewała mi się do oczu i buzi, nie dając całego, niezamazanego obrazu tego, co się dzieje. Dopiero po chwili wyczułam woń płynu i udało mi się zajrzeć zza wodospad spadający z moich oczu. 
Allias Crane chodził po całym pokoju z dużym kanistrem w ręce, oblewając nas wszystkim cieczą. Benzyną. O Boże, on chce nas spalić. Spojrzałam na niego zdezorientowana. Chwila, on wcale nie chciał nas spalić. Widziałam to w jego smutnych oczach. On musiał to zrobić. Rozejrzałam się dookoła. Volt spał. Może i dobrze, że nie jest świadomy zbliżającej się śmierci. Deen za to był w pełni świadomy, co udowadniał ciągłymi krzykami i wiciem się w swoich linach. Jego ruchy przypominały trochę gąsienice.
Ja nie byłam przestraszona. Byłam zbyt zszokowana by się bać. Właściwie, było jasne, że prędzej czy później ktoś będzie znów próbował mnie zabić.
- Allias- szepnęłam, ale chłopak najwyraźniej to usłyszał. Odwrócił się i powolnym krokiem, odrzucając na bok kanister podszedł do mnie i klęknął przed moją twarzą.- Nie musisz tego robić.
- Nie rozumiesz- powiedział z wyraźną rozterką w głosie.- Ja...oni mają moją matkę i siostrę.
W jednym momencie wszystko stało się dla mnie jasne. Bo przecież to było takie oczywiste!
- Ja...ja też mam brata- odpowiedziałam i złapałam chłopaka spontanicznie za nadgarstek.- Jeśli kiedykolwiek spotkasz Bove'a Mellarka, to powiedz mu, że go kocham i że nad nim czuwam.
Chłopakowi zaszkliły się oczy, ale zanim cokolwiek zdążył powiedzieć, wstał i odszedł, by nie musiećpatrzeć w oczy osobie, której zaraz odbierze życie. 
Zapałka zapłonęła i runęła na skrzynki znajdujące się naprzeciwko nas. Z polanych benzyną skrzynek buchnął ogień. Ciecz jednak nie łączyła nas ze skrzynkami, co oznaczało, że będziemy musieli jeszcze patrzeć na narzędzie naszej zagłady przed śmiercią.
Crane przełknął głośno ślinę i wyszedł z pokoju, przedtem mówiąc jeszcze bezgłośnie słowo przepraszam.
Zaczęło się robić gorąco, dym był wszędzie, traciłam oddech. Wszystko działo się tak szybko. Wbiłam paznokcie w ziemię, choć wiedziałam, że mnie to nie uratuje. Deen próbował wić się w swoich więzach, jednak na nic mu się to nie zdawało.
I wtedy, gdy ogień był już decydowanie za blisko, drzwi z ogromnym hukiem otworzyły się i weszli przez nie Cordia z Bove'em. 
- O mój Boże, Anee- przestraszył się Bove, przebiegając przez jedyny wolny od płomieni obszar i kaszląc przy tym straszliwie. Dym go dusił. 
Podszedł do mnie i wziął mnie szybko na ręce. Byłam zbyt zmęczona, by iść sama, jednak nie na tyle, by zapomnieć o pewnej osobie.
- Volt- szeptałam cicho kiedy wynosił mnie z płonącego budynku.
-Spokojnie, Anee- odparł Bove, ale wcale mnie to nie uspokoiło, a wręcz przeciwnie. W końcu mogłam w pełni otworzyć oczy. Poczułam na policzkach świeże powietrze, które orzeźwiło moje ciało. Bove posadził mnie 
I nagle moje całe ciało przeszył wstrząs. Mały domek, w którym znajdowała się cela, w której prawie spłonęłam po prostu wybuchł. Wybuchł, a jego szczątki poszybowały wysoko nad nami. Natychmiastowo wstałam. Musiałam znaleźć Volta. Widziałam Cordie prowadzącą pod ramię Deena, Bove'a patrzącego tępym wzrokiem na resztki domu, ale nigdzie nie było Volta.
- Volt! Gdzie jest Volt?!- wrzasnęłam, łapiąc brata za ramiona, byłam taka przestraszona!
Bove spojrzał na mnie smutnym wzrokiem. Bałam się tego, co powie.
- Anee, Volt...- zaczął powoli, a mnie łzy zaczęły napływać do oczu.- On został.
Z mojego gardła wydobył się straszny krzyk, gdy upadłam bezwładnie na kolana, obezwładniona bólem, który przeszył mój mózg po tych słowach.

--*--

Błahaha, ja zła i niegodziwa. Cóż, powiem szczerze, że to opowiadanie ani w jednym rozdziale nie jest planowane. Niby planuję, co ma się stać dalej, ale w trakcie pisania, plany te i tak zawsze ulegają zmianie, więc przepraszam z góry. Powiem wam szczerze, że miałam trochę kryzysu twórczego. Oj tak, był. Wydawało mi się, że moje opowiadanie traci ikrę i po prostu nie jest już ciekawe. Ale to się zmieniło, gdy wczoraj zostałam nominowana do Bloga Kwietnia według Internetowego Spisu. Jestem superszczęśliwa, bo jeszcze nigdy mi się nic takiego nie przytrafiło. Zachęcam wszystkich do głosowania na mój blog TUTAJ, choć z tego co widzę, za dużych szans to ja nie mam ;).
Tak w ogóle to zapraszam was jeszcze TU i  TU. (Nie powiem co to za linki, ja zła Evila ;))

7 komentarzy:

  1. świetny rozdział!
    czekam na więcej! zapraszam do siebie! :)
    http://art-of-killing.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo dobrze się stało Volt jest okropny, nie będe się z tym ukrywać, że bardzo ciesze się, że zginął. Anee powinna być z Fenem <3 Rodział cudowny
    Pozdrawiam <3

    OdpowiedzUsuń
  3. O nieee! ! pewnie Volt żyje xd uwielbiam twojego bloga, a że jest późno nie rozpisze się bo ide spac i gratuluje nominacji :*
    Zapraszam do mnie:
    niezgodnanadzieja.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  4. Twój blog został dodany do Katalogu Euforia :3
    Pozdrawiam, taasteful. ♥

    OdpowiedzUsuń
  5. Coooo oooo oooo ooo.
    Jak mogłaś :((( narazie brak mi słów, jak mogłaś zabić Volta :(

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie mogę się doczekać kolejnego... Ciekawe czy Volt żyje mam nadzieje że tak... P.s pisz tak dalej i nie trać weny. Podoba mi się twój styl pisania
    ~Z

    OdpowiedzUsuń
  7. Mam nadzieję, że Volt jednak przetrwał!
    Zaskakujący rozdział, przyznam szczerze.
    Pozdrawiam, www.w-popiolach-igrzysk.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń