sobota, 1 kwietnia 2017

POLSKI HOGWART

Na moim drugim profilu w końcu zaczęłam projekt, o którym myślałam od dawna, czyli:
akademia-chrumkow.blogspot.com
Poznajcie tajemnice polskiej czarospołeczności.
A tak z innej półki, miałby kto ochotę na jakieś krótkie 10-rozdziałowe opko o tematyce ff? Jeśli tak, to jaka tematyka najbardziej przypadnie wam do gustu?
a) Pamiętniki Wampirów
b) Igrzyska Śmierci
c) Teen Wolf
d) Doctor Who?
e) Gra o Tron
f) Glee
g) The Walking Dead
Mam nadzieję, na jakiś odzew, wtedy na pewno Anayka wróci :P

niedziela, 30 sierpnia 2015

Epilog

Stałem na metalowych blachach, z których zrobiono podłogę tej łodzi. Nie czułem się zbyt pewnie. Łodzie i w ogóle poruszanie się w jakikolwiek sposób po wodzie, nie było dla mnie. Cóż za ironia, prawda? Mój ojciec był chyba najpopularniejszym mieszkańcem Dystryktu Czwartego w całym Panem, a ja mam chorobę morską. Co prawda, nie wiedziałem, że ją mam, ale patrząc na to, jakie turbulencje postanowił powyczyniać mój żołądek, to teraz już się tego dowiedziałem.
Mój ojciec pewnie byłby szczerze tym rozbawiony. A ja pewnie, słysząc, jak się ze mnie smieje, dałbym mu z całej siły w nos. Och, przepraszam, pomyłka. Nie miałbym czym mu dać w nos. Kikutem? Jako tego nie widzę.
Dalej nie mogłem patrzeć na ten obrzydliwy strzępek mojego ciała. Napawał mnie on obrzydzeniem i wsciekłoscią. Gdyby tylko to wszystko potoczyło się odpowiednio. Gdybym nie zdradził wtedy Anee, to teraz miałbym rękę i przyjaciółkę. Ale najbardziej mierzwiły mnie powody, dla których to zrobiłem. Tłumaczyłem sobie, że robię to dla swojego ojca. Dla jego honoru. Szkoda tylko, że go wtedy nie znałem. Szybko doszedłbym do wniosku, że ta ludzka glista po prostu nie ma honoru. A straciłem wszystko, żeby go pomscić. A on to widział. I zareagował dopiero, kiedy byłem bliski smierci. Wczesniej nienawidziłem Anee, wydawało mi się, że to wszystko jej wina, ale tak naprawdę, była ona czysta jak łza. Winnym moich wszystkich życiowych niepowodzeń był nie kto inny jak Finnick Odair.
Muszę się nauczyć panować nad swoją nienawiscią. Choć w sumie już mi to nie potrzebne. Wczesniej gdy byłem wsciekły, niszczyłem wszystko na swojej drodze, zazwyczaj pięsciami. Teraz nie miałem już takiej możliwosci. Przez mojego kochanego tatusia.
Och, jakże cieszyłem się, że go z nami nie ma. Cała ekipa, którą Anee kazała mi sprowadzić siedziała teraz w kabinie statku podwodnego, czekając na zmierzch, bysmy mogli wypłynąć. Ale Finnick nie był jedyną osobą, której nie było. Brakowało Anee. Już dawno powinna tu być. Przez ostatni czas, nie odzywała się do mnie. Wiedziałem, że musielismy chociaż zachować pozory tej ucieczki, ale trochę mnie to martwiło.
Ale Anee nie była taka jak ja. Nie zdradziłaby nas. Tylko ja z naszej Trójki Dzieci z Trzynastki urodziłem się zdrajcą bez kręgosłupa. Pewnie po tatusiu. Ale, żeby nie było, po mamusi też cos odziedziczyłem. Zdolnosci do szaleństwa.
- Panie, płyniemy czy nie?- zapytał już nieco zniecierpliwoscią kapitan statku, który i tak dla tej akcji ryzykował swój status.
Sam nie wiedziałem, co mu odpowiedzieć.
I wtedy w jednym z wielkich okien na szczycie nowo wybudowanego drapacza chmur, zapalono swiatło. I zamajaczyła mi w nim czyjas postać. Dopiero kiedy odwróciła się ona twarzą do szyby, zobaczyłem, że to Anee. Tylko, co ona tam robiła?
Miała smutną, wręcz płaczliwą minę. Anee nigdy nie okazywała swoich słabosci, toteż zdziwiłem się temu.
Wyciągnęła szminkę i nagle, zaczęła pisać cos na szybkie. Litery zaczęły się składać w logiczne zdanie. "Beze mnie". Tak brzmiał jej przekaz. Cos nie wyszło. Mielismy ją zostawić.
Nie. Na pewno nie.
Pokręciłem przecząco głową, tak ostentacyjnie, żeby to zauważyła. I tak się stało. Jednak znów wzięła szminkę i napisała jeszcze kilka słów, które ostatecznie mnie przekonały.
"Musicie. Dla mnie".
Samotna łza spłynęła po moim policzku. Muszę to dla niej zrobić. 
Odwróciłem się do podstarzałego kapitana.
- Płyniemy. Niech pan rusza, tylko szybko.
Kapitan pokręcił głową i już po chwili zniknął w kapitańskiej kabinie, przeciskając się przez ciasną sluzę. Ja również ruszyłem w kierunku sluzy i już po chwili znalazłem się w ciemnym, małym pomieszczeniu. Zamknąłem sluzę szczelnie na klucz, by nikt nie mógł do niej wejsć i wyjsć.
W pokoju czekali już na mnie Sage, Jeeve, Bove, Enobaria i Volt. Tak jak zawsze, ten ostatni obdarzył mnie zabójczym spojrzeniem, po czym szybko odwrócił wzrok.
- Gdzie Anee?- zapytała niesmiało Sage.
I wtedy łódź ruszyła.
- Co się, do cholery, dzieje?! Gdzie Anee?!- wrzasnął Volt, czując, jak statek odpływa.- Znów ją zdradziłes, szczurze?!
Rzucił się na mnie z pięsciami, ale pwstrzymała go Enobaria.
- Nie! Nie! Anee nie płynie! Dostałem od niej wiadomosć. Nie może z nami płynąć- odparłem, najspokojniej jak się dało.
- Jak to nie?!- ryknął Volt, tak, że bałem się, że te fale dźwiękowe spowodują małe tsunami.- To niemożliwe.
Wszyscy w ciszy spóscili głowy. Wszyscy oprócz dwóch osób. Bove płakał. Płakał i nie wyglądał, jakby było mu wstyd. Płakał jak dziecko. A Volt tłukł w sluzę, nawołując kapitana, bysmy natychmiast zawrócili.
Dla mnie zlało się to jednak w jeden dźwięk. 
Anee tam została. Była ich więźniem. 

czwartek, 27 sierpnia 2015

XXII

~~Bądź co bądź był moim bratem~~

Zamurowało mnie. Kolejne Igrzyska? Zaprawdę? To chyba jakas kpina. Choć...jesli się zastanowić, to tak naprawdę... Francis nie był głupi. Ale nie był Snowem. Widziałam to w jego oczach. On po prostu chciał, żeby ci, którzy skazywali nas na te katusze poczuli to samo. To...to był mądry pomysł. Nikt, dosłownie nikt nie będzie z niego niezadowolony. Wzburzona ludnosć dystryktów, która całe lata walczyła u boku mojej matki, a teraz znów o to, by rządzący cierpieli tak, jak oni, uznają to za wyciągniętą na zgodę rękę ze strony Francisa i... o ile nie będzie on przeginał, może stać się uwielbianym władcą. Ciekawe zagranie. Widać po tym, że Francis, jest wyrachowany, inteligentny, ale nie okrutny i krwiożerczy, jak Snow. On chyba naprawdę chce w końcu zaprowadzić w Panem porządek. Widziałam to po jego błysku w oku.
- No więc to chyba tyle na dzis- zakończył Francis.- Panno Mellark, z niecierpliwoscią będę wyczekiwał pani pierwszych Igrzysk.
Z tego wszystkiego nawet zapomniałam, że się zgodziłam.
Wychodząc z sali, Bove usmiechnął się do mnie niemrawo.
- Trochę ironia, nie?- zapytał, biorąc ze szwedzkiego stołu obok babeczkę jagodową i zatapiając w niej ostre zęby.
- Czemu?- zapytałam, ale własnie wtedy sobie uswiadomiłam.- Och.
No tak. Rodzeństwo. Minister Pokoju i Organizator Igrzysk. O, ironio, towarzyszko życia mego!
- Faktycznie- powiedziałam i parsknęłam śmiechem.

- To miał być Daan?- zapytałam ze szczerym śmiechem. To spotkania z żoną Francisa zostało nam jeszcze dużo czasu. Postanowiliśmy więc zagrać w kalambury.
Oczywiście ja zgadywałam, a Bove pokazywał. Cóż, ciężko było mi cokolwiek zgadnąć, bowiem miny, jakie prezentował mi mój brat doprowadzały mnie do łez ze śmiechu. Wyginał się w bardzo dziwne pozy, i wydawał strasznie śmieszne dźwięki. Było tak dobrze. Tak dobrze było znów poczuć się jak w rodzinie. Nie pamiętam już kiedy ostatnio czułam się tak błogo. Nadzieja na życie w pokoju powróciła.
Choć w sumie dalej była we mnie mała rozterka z powodu Igrzysk. Gdyby chodziło o zwykłe Igrzyska, odmówiłabym od razu. Nie chciałabym, żeby inni niewinni przeżywali to samo co ja. Żeby musieli zabijać, wydobywać z siebie najgorsze uczucia. Żeby musieli jak umierają ludzie, z którymi jeszcze niedawno rozmawiali. Żeby musieli patrzeć, jak człowiek przestaje być człowiekiem, a zaczyna być zwierzęciem. Ale oni. Oni nigdy nie byli ludźmi. Zawsze byli zwierzętami. Politycy Kapitolu nie mieli uczuć. Potrafili jedynie niszczyć wszystko na swojej drodze, dla własnych korzyści. Więc niech cierpią. Chcę, żeby cierpieli tak, jak ja cierpiałam przez te wszystkie lata mojego życia.
- Tak, pewnie, że to był Daan! Jak mogłaś go nie poznać? Jeszcze niedawno skopałaś mu tyłek!- Bove zaśmiał się serdecznie. Och, jakże moje serce radowało się z tego powodu, że dalej nie poruszył kwestii mojego stanowiska. Dziękowałam Bogu, że zaszczepił w Bovie tak małą dozę wścibstwa.
- Tak, że udawałeś jak umierający w agonii, na torach kolejowych kot!- odgryzłam się.
- Mi chyba już wystarczy tych emocji- powiedział po chwili Bove, gdy udało mi się zgadnąć Effie Tinket.- Zrobić ci coś do picia?
- Pewnie.
O Boże, jak ja kocham mojego brata, pomyślałam odbierając od niego owocowego shake'a. Chyba mój ulubiony napój w takie upały jak dziś.
Wychyliłam potężny łyk ze szklanki. I wtedy poczułam, jakby ktoś przylutował mi deską w tył głowy. Gwiazdy zaczęły wirować przed moimi oczami, a w mózgu jakby pękał jakiś mur.
Nagle wszystkie wspomnienia i uczucia zaczęły nawracać ze zdwojoną siłą, równającą się okropnemu bólowi głowy. Przypominałam sobie wszystko. Moją przyjaźń z Fenem, to, jak odczułam kiedy mnie zdradził, pomoc Volta, pocałunek, a potem zerwanie. Jezu Chryste, kocham go!
Nie, to wszystko nie mogło być prawdą.
Ciemność zaczęła ustępować, a ja z powrotem byłam w stanie cokolwiek zobaczyć. Leżałam na podłodze obok baru a tuż nade mną stał zatroskany Bove.
- Co... coś ty mi zrobił?- naskoczyłam na niego, momentalnie wstając.
- Anee, przepraszam. Przepraszam, ja... musiałem. Ty musiałaś w końcu otrzeźwieć. Chciałem, żebyś pamiętała- tłumaczył się z namacalnym zakłopotaniem w głosie.
- Chciałeś, żebym pamiętała! To moja sprawa, czy będę pamiętać czy nie! Nie chciałam tego pamiętać! Te wspomnienia bolą, Bove! Ty tego nie rozumiesz!- wrzeszczałam. Jak mógł z niego wyjść taki egoista?
- Nie byłaś sobą, Anee! Nie byłaś sobą! To osaczenie cię zniszczyło! Nasz ojciec zdołał to pokonać, ale trwało to lata i było w przeciwną stronę, a teraz, te nowe leki dały mi możliwość wyleczenia cię z tego od razu.- oczy Bove'a zeszkliły się.
- Może ja nie chciałam być wyleczona?- odpowiedziałam głosem pełnym jadu i ruszyłam do drzwi windy. Gdy właśnie je otwierałam, prawie zderzyłam się z Jeromem.
- Och, przepraszam, jeśli w czymś przeszkodziłem- zmieszał się.
- Skądże.
- Och, naprawdę?- w jego głosie brzmiała wielka ulga.- To co? Ruszamy na spotkanie z Beatrice?

Pokój, do którego zaprowadził mnie Jerome był stosunkowo mały. Okrągły, pomalowany na pastelowy turkus. Od razu skojarzył mi się z pokojem przyjaznym dzieciom. Białe futryny i parapety okien sprawiały wrażenie aż rażąco jasnych. Podłoga zasłana była żółtą, miękką wykładziną, a po całym pokoju walały się zabawki. Domki dla lalek, samochodziki i wiele innych rzeczy, o których ja marzyłam, kiedy byłam dzieckiem.
Jedyne, co nie dziecięce znajdowało się po lewej stronie. Mała, smukła kozetka koloru miętowego i szklany stoliczek do kawy.
Po pokoju biegała trójka dzieci. Dwie dziewczynki o włosach jasnych, kolorem przypominających pszenicę, kręconych i mocno naelektryzowanych. Były chudziutkie. Jednak z nich, o arystokratycznych rysach twarzy odznaczała się wysokim wzrostem, jak na swój wiek (mogła mieć góra osiem lat). Druga za to, była niższa i młodsza. Miała pucułowatą buzię i zadarty nosek, a jej oczy wyglądały, jakby przepływał przez nie potok wody. Bardziej z tyłu, spokojnie, cichutko siedział chłopiec. Miał pociągłą twarz i krzaczaste, ciemne brwi koloru swoich najeżonych włosów. Mógł być młodszy od swojej wysokiej siostry, ale nie najmłodszy z całej trójki. To musiały być dzieci Francisa. Każde z nich odznaczało się jaką cechą wyglądową do Francisa podobną.
Za to na kozetce, siedziała Beatrice. Nie dało jej się pomylić z nikim innym. Nigdy w życiu jej nie widziałam, ale już wiedziałam, że to musi być żona nowego władcy. Pierwsza dama. Mimo wielkiego, okrągłego brzucha i nieco zmęczonej twarzy dalej biła od niej arystokratyczna aura. Wyglądała niczym Hestia, bogini ogniska domowego. Dumna, z miłością spoglądająca na swoje pociechy swymi intensywnie brązowymi oczyma. Pukle jej kręconych, rudych włosów co jakiś czas opadały jej na czoło, jednak ona wtedy pełnym gracji gestem przywracała je na swoje miejsce. Byłam pod ogromnym wrażeniem jej nietypowo królewskiej urody.
Gdy usłyszała szczęk zamykanych drzwi, z miejsca odwróciła głowę w moją stronę, uśmiechając się, serdecznym, matczynym uśmiechem.
- Ty musisz być Anee- jej głos był nieco ochrypły, mógł wydawać się władczy, ale brzmiał bardzo miło.- Siadaj- wskazała na miejsce obok siebie.
Niepewnie ruszyłam w jej stronę, starając się, by po drodze nie rozdeptać żadnej zabawki, albo, co gorsza, dziecka.
Ledwie zdążyłam usiąść, Beatrice znów obdarowała mnie serdecznym uśmiechem i zaczęła mówić.
- Jesteś bardzo piękna, Anee, mimo, że tego nie dostrzegasz- powiedziała, a ja sama nie wiedziałam, co mam na to odpowiedzieć.  Nikt mi nigdy nie powiedział, że jestem piękna.- Z tak delikatną urodą, z łatwością podbiłabyś świat show-biznesu.
-Nie chcę mieć nic wspólnego ze show-biznesem. To nie dla mnie- odparłam ostro.
- Widzę. Widzę, moja droga. Mimo swojej anielskiej urody, dalej jesteś wojowniczką i nic tego nie zmieni. Chyba tylko ja jako pierwsza w tym mieście, gdy tylko cię ujrzałam, zobaczyłam w tobie tę Katniss.
- Skąd pani zna moją matkę?- zapytałam zdziwiona.- Dopiero niedawno pani tu przybyła.
- Ależ nie pani! Mów mi Beatrice.- odparła.- Och, Anee, nie znasz całej historii, a nawet jej zalążka. Pochodzę z Panem. Urodziłam się w Czwórce i tam wychowałam. Gdy zaczęła się Rebelia Kosogłosa, byłam młoda. Mój ojciec, ceniony rybak w strachu o swoje córki i żonę zorganizował nam łódź połowową, którą zabrał mnie, moją mamę i kilka innych kobiet i dzieci zaprzyjaźnionych rybaków na obcy ląd. Pod pretekstem połowów, wybraliśmy się na otwarte morze, nie mają pojęcia, czy cokolwiek tam znajdziemy. Ale to było lepsze, niż wojna. Mój ojciec prawdopodobnie zginął za ten występek, ale ja dobiłam do brzegów kraju, zwanego Republiką Zjednoczonej Fraszpani. Z tego co wiem powstało kilkadziesiąt lat temu z połączenia dwóch krajów leżących niedaleko siebie. Poznałam tam Francisa, zakochaliśmy się w sobie i pobraliśmy się. Opowiedziałam mu niedługo po ślubie historię mojego kraju. Francis był tym szczerze wstrząśnięty. To wypchnęło go na polityczny grunt. Chciał, żeby w Panem zapanował pokój. Chciał tam popłynąć i zrobić z niego drugą Fraszpanię, krainę mlekiem i miodem płynącą. Dlatego latami wspinał się po politycznej drabinie, aż w końcu jesteśmy tu, gdzie jesteśmy.- westchnęła ciężko.- Gdy tu przyjechałam... byłam załamana. To... to co się tu stało, było po prostu straszne. Przez chwilę straciłam wiarę w ludzi.
- Ale, jak to możliwe, że się pani... znaczy Ci udało?- zapytałam, kompletnie zszokowana.
- Widzisz, niekiedy szczęście uśmiecha się do człowieka. Nawet takiego z Panem- odparła, po czym ściągnęła brwi, jakby się nad czymś zastanawiała.- Widzę, jak na mnie patrzysz. Dalej nam nie ufasz. Ale nie powinnaś nosić w sobie tak wiele nieufności. Jestem szczerą osobą. Szczerą od urodzenia. Znałam twojego ojca, choć on mnie pewnie nie pamięta...
- Znałaś Peetę? Skąd?
- Och, nie, kochanie. Mówiłam o tym  p r a w d z i w y m  ojcu. O Finnicku. Trochę się znaliśmy, choć wcale nie dziwi mnie, że mnie nie poznaje.
- Skąd wiesz?- zapytałam, jeszcze bardziej nieufnym tonem. Najpierw mówi mi, że powinnam jej zaufać, a potem zachowuje się, jakby była jakimś cholernym szpiegiem!
- O twoim ojcu? Uwierz mi kochanie, wieści szybko się tu rozchodzą. Szczególnie w politycznym otoczeniu- powiedziała tonem znawczyni, jakby doświadczała tego co dzień, jako żona władcy Fraszpanii.
Posłałam jej mordercze spojrzenie.
- Wracając do meritum, powinnaś nam zaufać. Francis... naprawdę nie jest zły. On nie jest zdobywcą. Nawet nie spojrzałby na Panem, gdybym mu naprawdę nie opowiedziała, co tam się dzieje. Przybył, by nieść pokój. Ale nie zabija dla pokoju. Nie zabił jeszcze nikogo niewinnego, odkąd przybył. Starał się nawet bombardować jedynie obiekty polityczne.
- Mówisz, że nie zabija dla pokoju. A Igrzyska, które wymyślił?
- Proszę cię, Anee, nie mówi mi, że ci ich szkoda. W twoich oczach widzę odrazę, gdy tylko o nich wspominasz. To z Francisem macie wspólnego. Nienawidzicie skurwieli.
- No dobrze, może i masz w tym jednym rację, ale mam kolejne pytanie. Czemu ja? Czemu to ja mam być organizatorem?
- Bądźmy ze sobą szczere, Anee. On... chcę cię w jakiś sposób zaspokoić. Nie mamy co się czarować. Francis boi się ciebie. Nie traktuje cię jednak jak przeciwnika politycznego. Traktuję cię, jak córkę swojej matki. A on chce pokoju.
- Moja mama miała powód, by rozpętać Rebelię- odgryzłam się ostro.
- Nie przeczę, ale mimo to, zginęło wielu ludzi. Francis boi się, że masz po rodzicach smykałkę buntowniczą. Dlatego chce cię za wszelką cenę zadowolić, byś nie znalazła żadnego powodu do kolejnej Rebelii.
- Nie znajdę.
- Widzę to. Widzę to w twoich smutnych oczach, oczach, które wiele widziały i wiele wycierpiały. I nie chcą wycierpieć więcej. Ale mój mąż tego nie widzi.

Jerome zapytał mnie, czy znam drogę do apartamentu. Odparłam mu, że tak. Ma dziś urodziny szwagra i chciał się szybciej wyrwać z pracy i zapytał, czy nie miałabym nic przeciwko, gdyby mnie nie odprowadził.
Dlatego teraz szłam ciemną ulicą sama w kierunku znajdującego się już niedaleko apartamentowca, który miał być moim domem, przez najbliższe lata.
Rozmowa z Beatrice oderwała mnie na chwilę od smutnej rzeczywistości. Była tak zadziwiająca, że przez chwilę przestałam myśleć o tym, czego powinnam nie pamiętać. Och, jak bardzo chciałam nie pamiętać! Ale nie było już odwrotu. Nie było. Nieustannie przypominała mi się twarz Volta. Jego twarz pełna bólu, gdy ostatni raz byliśmy sam na sam. Gdy go odepchnęłam. Gdy Finnick go bił. Ale nie mogłam już nic zrobić. Ja byłam tu, w Kapitolu, a on został w Dwójce. Choć w sumie, to nie wiem, gdzie go poniosło. Mógł być wszędzie. To w końcu Volt. Kiedy nie musi już walczyć, nie usiedzi w jednym miejscu dłużej.
A Fen. Jego było mi żal jeszcze bardziej. Bądź co bądź był moim bratem i ani jego zdrada, a nie jego teraźniejsza nienawiść do mnie tego nie zmieniała. Nie miał ręki. Biedny. Kolejna niewinna ofiara wojenna. Ciekawe, czy gdyby od początku wiedział, że jestem jego siostrą, ta historia potoczyłaby się inaczej? A może znienawidziłby mnie jeszcze bardziej? Tendencja do świrowania odziedziczył po matce, a do kłamania, po ojcu. Po moim ojcu. Ale jeśli po mamie odziedziczyłam waleczność, to co odziedziczyłam po ojcu? Nawet nie chcę przyjąć do siebie myśli, że mogłabym coś po nim odziedziczyć. A jednak. Mam jego włosy i pociągłą twarz.
Anee Odair. Czyż nie tak powinnam się teraz przedstawiać. Używanie nazwiska Peety było takie... oślizłe. Dwulicowe. Po prostu zakłamane. Ale z drugiej strony, jakże nie chciałam nosić nazwiska Odaira. Z nim czułabym się jeszcze gorzej, niż z nazwiskiem Mellark.
Gdy byłam już jakieś dobre dziesięć metrów od apartamentowca, nagle zauważyłam jakąś ciemną postać wychodząca zza budynku obok. Na początku przez ciemność widziałam jedynie zarys sylwetki, lecz gdy podeszła bliżej, ku przerażeniu, rozpoznałam kto to.
Wyglądał strasznie. Wychudziała twarz nie wyglądała tak, jak kiedyś. Zielone oczy nie były już tak wysokie jak kiedyś. Miał na sobie znoszony, rozciągnięty garnitur. Jednak tam, gdzie z rękawa powinna wystawać prawa dłoń, była tylko pustka.
- Zostaw mnie- powiedziałam odruchowo, wyciągając z kieszenie gaz pieprzowy, który dał mi na drogę Jerome.- Nie zbliżaj się do mnie, rozumiesz?
- Anee, to naprawdę ty- chłopak uśmiechnął.- Tyle cię szukałem.
- Zostaw mnie!- powtórzyłam, coraz bardziej spanikowana.
- Spokojnie... Ja... nie chcę cię skrzywdzić.
- Nie chcesz? Jeszcze nie tak dawno mnie zdradziłeś i darłeś się, że chcesz mojej śmierci!- odparowałam.
- Owszem, było tak- przyznał.- I strasznie żałuję tego, co zrobiłem, ale nie mogę już zmienić przeszłości.
- Nie wierzę ci. Nie wierzę. Jesteś zdrajcą Fen. Jesteś zdrajcą i...- nie dał mi dokończyć.
- Twoim bratem.
- Co wy wszyscy macie z tym cholernym Finnickiem i jego ojcostwem! Skąd wy to wszystko wiecie, do jasnej anielki! Czy ja mam to na czole wypisane?!
- Anee, uspokój się.
- Nie! Nie uspokoję się. Kolejna osoba, której z pewnością ufać nie powinnam, mówi mi, że mam jej zaufać. Nie ufam ci już Fen. Już nigdy nie zaufam.
- Nie musisz mi ufać. To twoja decyzja. Po prostu uwierz w to, co ci teraz powiem. Przyszedłem cię ostrzec.
- Przed samym sobą?- zapytałam opryskliwie. Chciałam zranić jego uczucia tak, jak on kiedyś zranił moje.
- Nie... nie Anee. Przed Francisem. Zgodzę się, że nie jest on zły. Że będzie dobrym władcą, ale... Anee, on się ciebie boi i ten strach go paraliżuje. Myślisz, że pozwoli ci zorganizować te trzy Igrzyska, a potem odejść i robić co ci się będzie podobało? Nigdy. Nawet, kiedy Igrzyska się skończą, nie pozwoli ci odejść. Tak samo jak twoim bliskim. Zawsze będzie trzymał was pod kluczem, bo będzie się bał, tego, co może się stać, jeśli cię puści.
Przez chwilę rozważałam jego słowa. Ale najbardziej uderzyło mnie użycie zwrotu "was". Jakby już nie był moim bliskim. W sumie, już nie był. Dobrze, że się z tym pogodził.
- Wybaczę ci... Ale tylko, jeśli mi w czymś pomożesz- rzekłam, a Fen zdawał się być zainteresowany tą umową.
- W czym?
- Dam ci zaraz nadajnik. Chcę, żebyś skontaktował się z Enobarią. Zaraz powiem ci, co masz jej przekazać.

Weszłam do przestronnego, kwadratowego biura. Nie było tu ścian. Ściany zastępowały okna, z których rozciągał się piękny widok na całe miasto. Ciekawe, czy Snow również lubił to miejsce.
Nie byłam pewna, czy znajdę go tu. Ostatecznie, mogło go już nie być. Godzina była dość późna. Jerome mówił jednak, że Francis był pracoholikiem, więc spokojnie mógłby tu teraz być.
Ciężki pistolet w dłoni, ciążył mi. Ale go potrzebowałam. Kto wie, jakiego kalibru argumentów będę musiała użyć w tej rozmowie?
- Panna Mellark! Nie będę udawał, że się pani nie spodziewałem.
Usłyszałam z lewej strony głos Francisa. Wyciągnęłam w jego stronę pistolet.
- Aczkolwiek tego się nie spodziewałem. Po co to pani, panno Mellark? Nie rozumiem? Czyżbym zrobił coś nie tak?
- Nie chodzi o to. Mam dla pana propozycję, korzystną dla nas obu.
- Słucham?
- Słyszałam od wielu osób, że boi się pan mnie i mojej "paczki". Nie dziwię się. Po naszym życiorysie spokojnie można uznać, że jesteśmy dość niezdyscyplinowani. I słyszałam, że z tego powodu, bojąc się o sprawy tego kraju, chce nas pan trzymać na uwięzi. To może zaskutkować jedynie odwrotnie. Dlatego mam inny pomysł.
- Jaki?
- Wynajęłam statek. Statek, który odpłynie jutro rano i przetransportuje mnie i kilku moich towarzyszy do innego świata. Na inny kontynent. Tam zaczniemy nowe życie z kompletnie czystą kartą, a ty nie będziesz się musiał bać się o pokój w Panem.
- Kto?
- Co, kto?
- Co to za "towarzysze"?
- Mój brat, moja była mentorka, Enobaria Serisetos, Volt Trash, Fen Odair, Sage Fenty, Jeeve Ocatvius oraz Alias Crane.
- Z tego, co się nie mylę, to pan Crane jest teraz w więzieniu.
- Już nie.
- Sprytna dziewczynka- pochwalił mnie Francis, ale nie specjalnie obchodziły mnie jego słowa.- Ale muszę niestety odmówić.
- A to dlaczego?
- Jak zareaguje ludność, kiedy zobaczy, że córka Kosogłosa, wraz z przyjaciółmi, ucieka z kraju?
- Cóż, wiec zrobimy inaczej...


sobota, 22 sierpnia 2015

XXI

~~Panem chyba już po prostu takie jest~~

- Fajnie.- warknęłam i usiadłam z impetem na kanapie. Trzeba było przyznać, że tak kanapa była o niebo lepsza niż usłane sprężynami kanapy powojennej Dwójki i przedwojennej Trzynastki. Dosyć miękkie i w ogóle fajniejsze.
Boże, co się ze mną dzieje? Czemu w takim momencie myślę o kanapie? Jestem beznadziejna.
Zanim zdążyłam dobrze rozejrzeć się po apartamencie, Bove opadł na kanapę tuż obok mnie z pitnym jogurtem w ręce.
- Taka trochę kpina, nie?- zapytał niepewnym głosem biorąc duży haust jogurtu. Wiedziałam, że pod głupkowatym tonem głosu ukrywa się prawdziwa wściekłość. Bove nigdy nie uderzył człowieka, ale wtedy miałam wrażenie, że ma ochotę pozabijać wszystkich wokoło. Ku mojemu przerażeniu, włącznie ze mną.
- Trochę? Nie żartuj.
- ha ha ha. Ależ ze mnie dowcipniś- miało to brzmieć jak ironia, ale brzmiało raczej jak jej nieudolna kopia. Nie żartowaliśmy z Bovem odkąd wysłano nas na Igrzyska tego dnia w Dożynki na Placu Sprawiedliwości. Choć w sumie nigdy specjalnie dużo nie żartowali. Bove miał poczucie humoru, aczkolwiek w tym życiu nie miał dużo okazji do wykorzystania swojego drygu do dowcipów.
Zapadła niezręczna cisza. Bove był dziwnie spięty, a ja sama nie wiedziałam co o tym myśleć. Gdybym miała zastanawiać się nad każdym dziwnym gestem, który się wokół mnie pojawił, mózg wyparowałby mi uszami. Gdyby był tu teraz Fen i słyszał moje myśli zapewne powiedziałby coś w stylu: "Już nie ma co wyparować", a ja zaczęłabym się śmiać i uderzyłabym go w potylice.
- To Enobaria- wydusił nagle z siebie Bove.
- Co?- nie miałam zielonego pojęcia, o co może Bove'owi chodzić.
- To Enobaria nasłała ludzi na Volta i kazała im go pobić- wstyd w jego głosie był niemal namacalny. Ale ja dalej nie wiedziałam, o czym on mówi.
- Aaa...No i co z tego?
- No to, że kazała pobić twojego chłopaka!
- Chłopaka? Bredzisz, Bove- odparłam bratu, po czym wstałam i ruszyłam do pokoju, zanim zdążył jeszcze cokolwiek odpowiedzieć.
Opadłam ciężko na łóżko. Miałam dosć już tego wszystkiego. Kiedy myslałam, że jutro poznam tego całego Francisa i jego żonę, Beatrice, aż robiło mi się niedobrze. Z natłokiem mysli, szybko oddałam się w objęcia Morfeusza.

- Anee, wstajemy!- usłyszała tuż przy lewym uchu czyjs donosny głos.
- Zostaw mnie, Bove!- wymamrotałam, tak niewyraźnie, że młodszy brat miał spore kłopoty z rozszyfrowaniem moich słów.
W końcu po pięciu minutach prób udało mu się sciągnąć ze mnie kołdrę, tym samym przyprawiając mnie o nagłą zimnicę. Nie miałam innego wyjscia jak tylko wstać. Z miną człowieka, który ma ochotę wysadzić cały swiat wyszłam z łóżka i spojrzałam z dezaprobatą na Bove'a.
- Po cos to zrobił?- zapytałam, zabierając mu silnym ruchem szklankę kawy i wypijając ją całą duszkiem, w nadziei, że mnie orzeźwi. On przecież i tak jest na razie za młody na kawę, nie?
- Niedawno obudził mnie Jerome. Powiedział, że mamy godzinę, żeby się zebrał, a wtedy tu po nas przyjdzie i zaprowadzi nas do Francisa.
Cały czas słyszę tylko o tym Francisie! Jakby był jakims Bogiem w tym nowym Kapitolu. Jesli okaże się, że przeszłam to wszystko tylko po to, żeby trafić na kolejnego Snowa, to przysięgam, że rzucę się z klifu do oceanu. W sumie przez ten czas zauważyłam, do czego ludzie są zdolni. Nigdy się nad tym tak nie zastanawiałam, ale dla samej idei władzy potrafili zakatować niewinnego człowieka. Nikt mi nie powie, że było to normalne. Zabijanie dla samego pokoju. To były chyba jakies żarty. Mówili, że zabijają złych, groźnych ludzi. Ale tak naprawdę cały ten czas zabijali porządnych obwyateli, lub przestraszonych nastolatków uciekających przed widmem Igrzysk. Wszystko co się działo, nie było winą buntowniczego nastawienia ludnosci, lecz patriarchalnych, krytycznych rządków kapitolańskiej gromadki.
Chciałam wierzyć, że teraz będzie inaczej. Że w końcu odnaleźlismy odpowiednią władzę, ale cos w głębi mnie mówiło mi, że to nieprawda. Że i tak cos będzie nie tak. Zawsze jest. Panem... Panem chyba już po prostu takie jest. Zawsze były tu jakies wojny. Kiedys czytałam też o takim kraju w jednej z historycznych książek. Istniał dobre dwiescie lat temu i tam też zawsze były jakies wojny, choć spowodowane było to bardzo wrogo nastawionymi sąsiadami. Nie pamiętam już nazwy tego kraju, ale chyba też zaczynało się na 'P'.
Nie chciałam już o tym mysleć, ale ten temat cały czas mi się nasuwał. Gdy jadłam spore  sniadanie z potrawki z jagnięciny i bułek z serem, gdy ubierałam materiałowy, szary kombinezon, czy kiedy wraz z Bove'em oglądalismy wiadomosci. Cały czas myslałam tylko o tym, że ten cały Francis może okazać się drugim Snowem.
Aż w końcu drzwi windy rozsunęły się.
- Gotowi?- zapytał Jerome.- To ruszamy.

Zdziwiło mnie to, jak Kapitol się zmienił. Dopiero co skończyła się wojna, a on nie dość, że jest już odbudowany, to jeszcze zupełnie nowy. Dawniej Kapitol był miastem zaawansowanej techniki, którą widać było nawet z zewnątrz. Teraz wystrój całego miasta przypominał bardziej domowe zacisze. Nowi imperatorzy zrezygnowali z elektrycznej, szklanej winy poruszającej się we wszystkie strony, zastępując ją wieloma krętymi schodami. Zrezygnowali również z ciężkich, metalowych, automatycznych drzwi, na rzecz zwykłych, lżejszych, drewnianych drzwi.
Wszystko było tu inne. Idąc ulicami, nawet ludzie byli tu inni. Dobrze pamiętałam, kiedy to pierwszy raz znalazłam się w Kapitolu. Wtedy kolorowe, wypełnione przepychem ulice zdobili równie kolorowi i wypełnieni przepychem mieszkańcy. Teraz na ulicach było widać głównie... normalnych ludzi. Zwykłych, o naturalnych kolorach skóry i włosów w typowych dla dystryktów ubraniach. To był naprawdę piękny widok.  Raz na jakiś czas widać było jakąś zgorzkniałą byłą gwiazdkę Kapitolu w odlepiających się sztucznych włosach i powoli blaknącym nienaturalnym kolorze skóry.
Jerome zaprowadził mnie i Bove'a do szklanego budynku o suficie w kształcie klosza. Wydawało mi się, że to chyba jedyna nowoczesna rzecz jaka pozostała w Kapitolu. Nie myliłam się. Gdy weszłam, zobaczyłam jasną, okrągłą salę. Wokół ścian roiło się od komputerów i innego tego typu walającego się sprzętu, a na samym środku, na podwyższeniu stał okrągły stół, wyglądający, jakby zrobiono go z anamantium.
- Och, witam- zza stołu wstał chudy, wysoki, siwy mężczyzna, o twarzy niebezpiecznie przypominającej węża.- Widzę, Jerome, że udało ci się przyprowadzić do mnie moich honorowych gości?
- A jakżeby inaczej- odparł Jerome lizusowskim tonem.- Oto i oni. Słynne głoskółki, Anne i Bove Mellark. A oto i Francis LaVounge, nowy prezydent Panem.
Uśmiechnęłam się niemrawo i tak samo zrobił Bove. Wokoło Francisa siedziało jeszcze czterech innych mężczyzn. Wszyscy byli starzy, a ich miny jednoznacznie dawały do zrozumienia, że najchętniej rozbiliby nasze głowy o ściany. Nasze, albo Francisa.
- Siadajcie- polecił Francis, wskazując dwa miejsca naprzeciwko siebie. - Jerome, możesz odejść.
Obydwoje niepewnie usiedliśmy na  wyznaczonych miejscach, tak sztywno, jakbyśmy mieli deski przyklejone do pleców.
Myślałam, że to zebranie będzie trochę... ja wiem, bardziej dynamiczne? Tymczasem wszystko, co się działo, to bezsensowne uprzejmości ze strony Francisa do nas, a potem całe godziny gadania o funduszach Panem i brakach, jakie mają teraz inne dystrykty. Szczerze nudziła mnie ta narada. Nie miałam pojęcia, po co w ogóle mamy tu być. Nie włożyliśmy nic od siebie w rozmowę. Co jakiś czas ciskaliśmy tylko monosylabami.
Aż w końcu Francis postanowił zacząć inny temat.
- No, to może przejdziemy do was- zaczął, spoglądając na mnie i na mojego brata.- Dopiero co przyjechaliście, więc pewnie chcecie poznać moje plany wobec was.
Moje plany wobec was? Francis szybko dostrzegł moje zabójcze spojrzenie.
- Och, nie bójcie się. Nie są to żadne inwazyjne plany. Po prostu chciałbym mieć was przy sobie, w moim bliskim zarządzie. Wydaje mi się, że znacie się na sprawach Panem dużo bardziej, niż wielu moich ministrów.- spojrzał krzywo na swoich czterech towarzyszy.- W sumie mam już dla was przygotowane stanowiska. O ile oczywiście zechcecie je przyjąć.
- Jakie stanowiska?- zapytałam ostro.
- Miałem plany, by z twojego brata, Bove'a uczynić Ministra Pokoju. To zupełnie nowe stanowisko. Chodzi w tym o to, że po prostu będziesz starał się utrzymać pokój we wszystkich dystryktach i niwelować konflikty.- Brzmi ciekawie, pomyślałam. To idealna robota dla takiego pacyfisty jak Bove.- A ty- spojrzał mi głęboko w oczy.- Dla ciebie zachowałem coś specjalnego.
- Co?
- Będziesz nowym Organizatorem Igrzysk.
- Jak to Igrzysk?
- Bo widzisz, mamy zamiar zrobić kolejną serie Igrzysk. Jednak tym razem, trybutami będą zbrodniarze, dawni Kapitolańscy władcy, i inni, którzy na to zasłużyli. I co, zgadzasz się?
Nie byłam w stanie nawet odpowiedzieć. Od razu, gdy usłyszałam o nowej idei Igrzysk pomyślałam jedno słowo. Alias.




piątek, 31 lipca 2015

XX

~~On ich nienawidzi~~

- Anee, co ty tu robisz?- usłyszałam za sobą znajomy głos.- Wylądowaliśmy już. Czekają na nas z kamerami.
Och, jak ja nienawidziłam tego głosu.
Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że przez jakąś godzinę, albo dwie siedziałam po turecku naprzeciwko klatki, tępo wpatrując się w Aliasa. Cały czas przetwarzałam sobie wszystko w głowie. Niby wiedziałam już, czyj plemnik przyłożył się do mojego stworzenia, ale fakt, że nie należał on do Peety Mellarka, po prostu mną wstrząsnął. Wcale nie sprawiało to, że przestałam wspominać go jak mojego ojca, ani dziecięcym uczuciem go kochać. Była po prostu zła. Strasznie zła. Nie tyle za siebie, co za Peete. On był taki dobry. Moja matka była suką, skoro była go w stanie tak długo oszukiwać i nawet w chwili śmierci pozwolić umrzeć w kłamstwie. To było strasznie. Kochał mnie dużo bardziej niż nawet swojego biologicznego syna, a tymczasem nie było między nami żadnego pokrewieństwa DNA. Chociaż, jak znałam Peetę, nawet gdyby o tym wiedział, to by mnie kochał jak córkę. Bo on był po prostu dobry.
Alias spoglądał na mnie z czystym rozbawieniem, połączonym z ironią. To zabrzmi, jakbym oszalała, ale ja wiem, że on już wie, że ja własnie dowiedziałam się tego, co on wiedział już dawno. No właśnie, mówiłam, że to tak zabrzmi. Ale w sumie, to teraz mam na to wszystko wylane. Niech się dzieje co chce. Czy ja nie mam prawa oszaleć po tym, co w ogóle się wokół mnie dzieje? Mam ich wszystkich w nosie. Niech robią z siebie niezłomnych bohaterów wojennych, ale ja przynajmniej jestem prawdziwa. Nie jestem ani bohaterką, a już tym bardziej nie jestem niezłomna. Szczerze mówiąc, gdy się człowiek zastanowi poważnie nad tym całym szajsem, dochodzi do wniosku, że postawa ludzi takich jak Haymitch jest bardzo mądrą postawą.
Teraz, gdy wyjdę z tego poduszkowca, czeka na mnie stado hien z aparatami fotograficznymi, próbując zrobić ze mnie wielkiego bohatera, krajowego celebrytę. Oczywiście, tylko potem, żeby później zaglądać przez mysie dziury do każdego zakątka mojego życia i z powrotem zmieszać mnie z błotem. Haymitch widać chciał sobie tego wszystkiego oszczędzić i z miejsca zajął się ostatnim punktem ich planu.
I według mnie zrobił mądrze.
- Mógłbyś sobie darować, tato- odparłam chłodno, niczym królowa śniegu, tylko czekając na wyraz zszokowania na twarzy Finnicka. No i się doczekałam. To był bezcenny widok. Miałam chęć się jeszcze troszkę nad nim po pastwić, ale uznałam, że mądrzej będzie, jeśli najpierw dowiem się prawdy, a potem dojdę do prób psychicznej przemocy.
- Co? Skąd ty...? Ty!- ostatnie słowo Finnick wręcz wrzasnął, wskazując palcem na młodego Crane'a.- Ty mały szczurze! Mówiłem, że trzeba było zabić cię już wcześniej! Ale nie, oni znaleźli dla ciebie inne zadanie. 
- Przestań na niego wrzeszczeć! I tak bym się w końcu dowiedziała- wrzasnęłam Odairowi prosto w twarz.- A właśnie, kiedy zamierzałeś mi to powiedzieć?
- Ja... nie wiem- odparł zawstydzony Finnick, uparcie wpatrując się w podłogę.
I nagle trybiki w mojej głowie jakby znów przyspieszyły, a ja, zaczęłam składać wszystko w fakty. Jak mogłam być tak głupia i nie domyślić się wcześniej?
- Urodziłam się siedem miesięcy po stłumieniu Rebelii Kosogłosa. Mówili, że urodziłam się w siódmym miesiącu i że byłam wcześniakiem. Ale moja waga i wzrost się zgadzały. Nikogo to jednak nie dziwiło i mimo to uznano mnie za wcześniaka. Ale ja nie byłam wcześniakiem. Dwa miesiące przed stłumieniem Rebelii, moja mama oraz kilku innym wyciągniętych z Areny Siedemdziesiątych Piątych Igrzysk ukrywało się w Trzynastce. W ty również Ty. Ale mój ojciec, tak samo, jak Annie Cresta byli wtedy w Kapitolu. To było wtedy, prawa? Wtedy się ze sobą przespaliście?
Teraz, kiedy to mówiłam, ta cała układanka zrobiła się tak banalnie prosta. Ale ja nigdy nie byłam jakoś super inteligentna. Fen rozwikłałby tę zagadkę w dwa dni. Nie znałam go dobrze, ale z tego, co wiedziałam, odznaczał się dużym intelektem. I łatwością do wpadania w szaleństwo po swojej matce. A co, jeśli syn Finnicka już na to wpadł? A co jeśli siedząc tam w swojej celi i nie mając ze sobą nic, oprócz swoich myśli, Fen rozwikłał tę intrygę już dawno? Może tę jego wziętą nie wiadomo skąd wściekłość rozładuje fakt, że jest moim bratem?
- To... to nie jest tak proste, jak ci się wydaje, Anee. Jesteś młoda, nie wiesz jeszcze jak to jest...
- Ja jestem młoda? Moja mama zaszła z tobą w ciąże, kiedy miała siedemnaście lat. A to znaczy, że jestem już starsza od niej wtedy.
- Ale nie dojrzalsza, Anee. Uwierz mi, to, co ty przeżyłaś, w porównaniu z tym, co przeżyła twoja matka, to praktycznie nic. O ciebie przynajmniej dbali rodzice, a twój brat też nigdy nie potrzebował ciebie w postaci całodobowej niańki. Twoja mama straciła ojca, jak była jeszcze młoda, a jej matka oszalała. Została sama z siostrą, którą musiała wyżywić i widmem Igrzysk. I przypominam ci, że wtedy Igrzyska były czymś zupełnie innym, niż były teraz. Teraz na Igrzyskach byliście w stanie kombinować, wiedzieliście, że śmierć nie jest nieunikniona, bo to wszystko można powstrzymać. Wtedy tak nie było. Wtedy nawet nikt nie wyobrażał sobie, że Snowowi można by się przeciwstawić. Gdy na Igrzyska szedł ktoś z dalszych, biedniejszych dystryktów, to nawet nie miał nadziei na to, że przeżyje, już nie mówiąc o tym, że nigdy w życiu nikt by nie pomyślał, by się zbuntować lub próbować coś zmieniać. wiem, bo sam to przeżyłem. To prawda, że byłem wtedy jeszcze młodszym szczawikiem, który miał się za pana świata, ale jednak byłem najmłodszym zwycięzcą. 
Każdy  z nas, ja i twoja mama, przeżyliśmy coś na swój sposób. Ja piekła doznałem dopiero po Igrzyskach, kiedy to musiałem się oddawać w wieku czternastu lat jakimś bogatym kapitolankom, które mogłyby być moimi matkami, bo Snow miał w garści moją rodzinę. Twoja matka przeżywała jednak piekło całe swoje życie. Najpierw śmierć ojca, samotne utrzymywanie młodszej siostry, potem Igrzyska, na których była zmuszana do udawania miłości do chłopaka, którego prawie nie znała. Ale i tak go z czasem pokochała, mimo iż zdała sobie z tego sprawę dopiero, gdy pojmał go Kapitol. Znasz zresztą historię twojej matki, więc naświetlę ci tylko moment. Wtedy, w Trzynastce, oboje zbzikowaliśmy. Twoja mama przechodziła załamanie nerwowe z powodu Peety, a ja zacząłem odchodzić od zmysłów i zamykać się w sobie przez Annie. Potrafiliśmy w sumie otworzyć się tylko przed sobą nawzajem, bo nie było nikogo innego, kto by nas zrozumiał.
Kiedyś zobaczyliśmy jedną z propagandowych wiadomości Snowa, na której Peeta siedział obok niego na krześle. Był wtedy chudy i wyglądał jak śmierć. Za jego plecami stała Annie. Wyglądała dokładnie tak samo strasznie. Oboje wiedzieliśmy, że Snow zrobił to specjalnie, żeby nas obu złamać i w jakimś stopniu mu się udało. W trakcie tych właśnie wiadomości Peeta niespodziewanie ostrzegł nas przed bombardowaniem trzynastki. To złamało nas jeszcze bardziej, bo wiedzieliśmy, co Snow z nimi za to zrobi. Ale jednak szybko zawiadomiliśmy prezydent Coin i zaczęła się ewakuacja. Nie wiem, czy ktoś ci to kiedyś opowiadał, ale twoja mama w czasie ewakuacji widząc łzy w oczach twojej ciotki Primrose wróciła specjalnie po kota. Gdy jednak wracała, były to dosłownie ostatnie sekundy i wszystkie komory już się zamykały, więc weszła do najbliższej. Do mojej, w której siedziałem sam, bo starsze małżeństwo do niej nie doszło. W tej komorze siedzieliśmy więc tylko ja, twoja mama, ten obrzydliwy kot Jaskier i nasze przerażenie otulone w ciemność. Po prostu potrzebowaliśmy czyjejś bliskości. 
No i właśnie tak to się stało. Więc lepiej mnie nie osądzaj Anee, skoro nie znasz nawet całej historii. Gdyby tobie się to zdarzyło, zrobiłabyś to samo, bo z charakteru jesteś wykapaną Katniss.
- Wzruszająca opera mydlana- zironizował Alias, chrząkając głośno.- Właśnie się zaczynałem żałować, że przegapiłem tyle odcinków Miłości w Kapitolu, ale jak tak sobie was słucham, to dochodzę do wniosku, że zapewniliście mi seans dużo lepszy od tej szmiry.
Oboje z Finnickiem kompletnie zignorowaliśmy Aliasa. To, jak bardzo stał się obojętny chyba było mu nie w smak, bo zrobił minę jak naburmuszone dziecko. W sumie, jak się teraz zastanowię, to zachowuje się kompletnie inaczej niż jak się poznaliśmy. Jakby zdjął, lub założył maskę zupełnie innego człowieka.
- Masz rację, może i nie było ci łatwo, ale to nie wytłumacza tego, że tak długo mnie oszukiwaliście. Ale wybaczam ci. Mam teraz na głowie większe problemy niż ciebie. Chociażby, żeby zostać anonimową w tłumie bohaterów wojennych.
- Co?- zapytali równocześnie Alias z Finnickiem.
-Ach, nieważne- westchnęłam i ruszyłam do wyjścia.

Nie myliłam się ani trochę. Tuż po wyjściu oślepiły mnie flesze aparatów a wodospad głosów spłynął na mnie niespodziewanie.
Od razu wolałam postawić sprawy jasno. Miałam swój plan. Finnick, Alias i cała reszta załogi włącznie ze mną dostała od Enobarii wytyczne.  " Macie być idealni. Ci marsjanie, czy skąd oni tam są, mają uwierzyć, że potrafimy żyć bez wojen i w weteranach nie zostało już nic z wojny. Macie być słodcy i mili dla wszystkich. Macie być po prostu medialną wizją ludzi idealnych i godnych zaufania, rozumiecie?". Ja nie zrozumiałam. Nie chciałam być medialna. Finnick swego czasu był medialny. Enobaria była medialna, choć nie idealna. Moi rodzice byli medialni i idealni. I żadne z nich nie skończyło przecież najlepiej.Nie chcę być medialna i już. Poza tym, ja prędzej zaufałabym osobie trzymającej się z daleka od kamer, niż jakiemuś taniemu klonowi Caesara Flickermana.
Te reporterskie hieny rzuciły się na nas ze wszystkich stron. Zadawali pytania różnorakie, zaczynając od: "Jakie były twoje kontakty z rodzicami?", a kończąc na: "Jakie to dla ciebie było, zabić człowieka na Igrzyskach?". Finnick i inni reprezentanci z wielkimi uśmiechami na ustach, niczym tresowane pieski odpowiadały na prawie każde pytanie. Czułam, że zaraz zwymiotuję, gdy na to patrzyłam. Wiedziałam, że Enobaria chce dobrze, tak nas instruując, ale oni naprawdę zachowywali się, jakby byli jaj bezwolnymi marionetkami.  
Tylko ja i, o dziwo, Bove (który czasem bywał szalenie medialny) staliśmy ze spuszczonymi głowami niczym kołki, nie mając ochoty odpowiadać na żadne pytanie.
- Chyba chcą jakiegoś show- szepnęłam szeptem w stronę Bove'a.
- Wiem- odparł mi.- I będą je mieli.
- Bove, co ty planujesz?- syknęłam.
- Zobaczysz...
Zaczęłam się bać. Bove zawsze był pacyfistą, co wydawało mi się strasznie głupie, zważając na to, co się wtedy wokoło nas działo. Teraz było jednak tak, jakby w końcu zerwał się ze smyczy. W jego oczach zauważyłam głęboką wściekłość. On ich nienawidzi. Nienawidzi tego, że chcą zrobić z niego tresowanego pudla. Nienawidzi tego, że jego brudy będą wywlekane na wierzch i karcone, bohaterskie czyny ujawniane i podziwiane, a bóle wyciągane z niego siłą i opłakiwane. Teraz wiem, że mam w nim sojusznika. Chociaż chyba w tym punkcie widzenia trochę się ze sobą różnimy. Ja mam zamiar zostać anonimowa tak długo, jak tylko zdołam, ale Bove... Bove chce im wszystkim pokazać, że nie jesteśmy wcale tak idealni, jak ci Obcy twierdzą.
I dobrze. Nikt nie jest przecież idealny. A szkoda, bo mnie bardzo mało brakuje.
W końcu przez cały tłum reporterów przedarł się niewysoki, owłosiony mężczyzna w, o dziwo, zwykłym, czarnym garniturze. Miał bujne wąsy, zakrywające prawie całą górną wargę, ta bujność nie okazywała się jednak na łysiejącej głowie. Jego oczy były mętne, jakby naprawdę nie miał siły walczyć z reporterami.  
- Witajcie, wiem, że to nie najlepsze powitanie, ale na powitania przyjdzie pora, kiedy w końcu się stąd wyrwiemy- wykrzyczał, zagłuszając ludzi wokół nas, po czym szarpnął Finnicka za nadargstek, byśmy za nim szli. 
Reporterzy odczepili się od nas dopiero, gdy weszliśmy na prywatny teren jakiegoś wysokiego na około piętnaście pięter budynku.
- Nazywam się Jerome, przez pierwsze dni będę wam pomagał się odnaleźć w naszym nowym, lepszym świecie. Wiecie, tłumaczył nowe prawa, zaprowadzał w poszczególne miejsca, tłumaczył wam rzeczy, których nie rozumiecie.
Finnick otworzył już usta, by również się przedstawić, ale Jerome przerwał mu z gwałtownym uśmiechem.
- Ależ nie, panie Odair, nie musi się pan przedstawiać. Reszta też nie. Wiem doskonale jak się nazywacie. To jest w moim obowiązku. Lepiej się ruszmy. Te hieny zaraz nas znajdą, a podejrzewam, że po tak długiej podróży pewnie jesteście zmęczeni. Zaprowadzę was do waszych pokoi, a jutro rano  przyjdę po was. Francis, nasz przywódca, bardzo życzy sobie was naszej cotygodniowej radzie. A jego żona Beatrice aż nie może się doczekać, żeby was poznać.
- Będziemy mieszkać tu?- zapytał wysoki, ciemnoskóry chłopak, wskazując na budynek przed nami. O ile się nie mylę, nazywał się Linuus.
- Tak.
- Ale to przecież Budynek Trybutów- zauważył nagle Bove, a ja dopiero teraz zdałam sobie z tego sprawę. To tu, na Trzynastym piętrze spędziliśmy ostatnie dni przed Igrzyskami.
- Nie, to był Budynek Trybutów. Ale został przerobiony na pięciogwiazdkowy hotel. Uwierzcie mi, że naprawdę nie będziecie mieli na co się skarżyć- odrzekł i całą grupą ruszyliśmy do wielkiej windy. 
Zaczęło mnie to wszystko zastanawiać. Nie minął miesiąc, od kiedy przejęli władzę w Kapitolu, a już zdążyli odbudować miasto na tyle, że nie było już prawie widać śladów wojny i jeszcze do tego ulepszyć ten hotel. Może to są jacyś superbohaterowie? Och, tak, Panem właśnie takich superbohaterów ostatnio brakowało tu najbardziej.
Jerome wydawał się godny zaufania, choć z doświadczenia wiedziałam, że jeśli ktoś wydaje się być zaufanym człowiekiem, to trzeba od niego wszelkie tajemnice trzymać z daleka.
Wyszliśmy jako ostatni, na Trzyastym piętrze budynku z windy i od razu znajdując się w naszym dawnym apartamencie. Był podobny do tamtego apartamentu, którego pamiętałam z Igrzysk, chociaż dużo bardziej kolorowy i mniej nowocześnie umeblowany.
- No to zostawiam was. Wyśpijcie się, bo jutro czeka was bardzo aktywny dzień- powiedział Jerome.- Dobranoc- zdążył jeszcze rzec, zanim winda się zamknęła.
- Oni sobie chyba jaja robią- wyszeptał Bove, patrząc ze strachem na nasz dawny apartament trybutów.

--*--

Łooo! W końcu wyrodna autorka coś napisała.
Miałam dodać rozdział wcześniej, ale jakoś nie mogłam się zmusić do pisania. Teraz jednak z samozadowoleniem, że ten rozdział jest o niebo lepszy od poprzednich pięciu, które według mnie były kompletnie beznadziejne. Dla wszystkich fanów Volta, ogłaszam, że prawdopodobnie nie pojawi się już w tym opowiadaniu, za to jako dobrą wiadomość, mogę rzec, że już niedługo wróci do nas Fen!
Wiem, że w tym rozdziale was nie zadziwiłam, ale uwierzcie mi, że na następny rozdział, szykuję taką intrygę, że żadne z was z pewnością się tego nie będzie spodziewać. 
Chciałam też zaznaczyć, że 10 sierpnia mój blog będzie obchodzi rok! Niestety, jetem tak wyrodną matką, że nie mogę uczcić tego kolejną natką, ponieważ będę wtedy na koloni siatkówkowo-angielskiej w suwałkach i raczej nie będę miała tam wi-fi, a nawet jak będę, to pisanie na moim samsungu galaxy s3 mini, to nie najlepszy pomysł.
Tak więc następny, urodzinowy rozdział pojawi się  14 sierpnia wraz z rocznym podsumowaniem bloga!
Niechaj moc będzie z wami, kochani,
Anayka ;)

czwartek, 16 lipca 2015

XIX

~~Teraz byłam inną~~

Ostre, zielone światło napadało na mnie zewsząd. W głowie mi dudniło, jakby ktoś rozbujał w niej wielki dzwon. Chyba byłam spocona, bo jakąś ciepła ciecz spływała po moim czole.
Pierwsze jednak, na czym skupiłam swoją uwagę, była zmiana. Czułam się dobrze, jednak zdawało mi się, że coś się zmieniło. Jakby kawałek puzzli mojej duszy został oderwany, a na jego miejsce wstawiono nowy. Jak przez mgłę pamiętałam dawną Anee. Teraz byłam inną. Lepszą. Bardziej pewna siebie, zacięta, gotowa do walki i może trochę bardziej arogancka. Wujek Gale mòwił jednak, że arogancja to cechą jakiej brak zaròwno mojej mamie jak i mojemu tacie. Bove'owi zresztą też.
Dopiero po chwili zorinetowałam się, że tym napastliwym światłem jest światło latarki, przystawianej mi do każdego oka, by sprawdzić, jak zareagują moje ośrodki nerwowe. Pamiętałam moją ostatnią decyzję, jednak nie wiedziałam co chciałam zmienić. Może mòj sposòb patrzenia na świat.
Było mi nieprzyjemnie, kiedy kręciła się wokòł mnie horda ludzi, sprawdzając po kolei moje ośrodki nerwowe, czy odpowiednio działają. Nie wiem czemu, ale cała byłam mokra. Podejrzewałam, że to dlatego, że oblewali mnie lodowatą wodą, żeby wyrwać mnie z szoku. Chyba im się udało, bo całą trzęsłam się z zimna. Cholera jasna, ta woda jest naprawdę lodowata. 
Po chwili jasność ustała, a ja zobaczyłam kątem oka zacieniony pokòj. Na pierwszy plan mojego wzroku pchała się jednak Enobaria, ktòra uklęknęła, żeby zròwnać się ze mną wzrokiem.
- Jak się nazywasz?- dom wariatòw, pomyślałam, gdy z jej ust wypłynęło to pytanie.
- Co ty za głupie pytania zadajesz?- odpowiedziałam pytaniem na pytanie, rozsiadając się wygodnie na krześle z lekceważącym  wyrazem twarzy.
- A mogłabyś łaskawie odpowiedzieć?- zapytała niecierpliwym tonem.
- Pieprzenie- szepnęłam sama do siebie, ale po chwili odpowiedziałam.- nazywam się Anee Mellark, mam osiemnaście lat, przed wojną mieszkałam w Trzynastym Dystrykcie, jestem còrką Katniss Everdeen-Mellark i Peety Mellarka. Wystarczy, jaśnie panience?- zapytałam z dużą dozą ironii w głosie. 
- Ależ oczywiście- odpowiedziała.- Czyli w tym aspekcie wszystko jest w porządku. Teraz będę ci mòwiła imiona pewnych osòb, a ty będziesz mòwić, kim są i jaki masz do nich stosunek, zrozumiano?
- Oczywiście, szeryfie.
- Fen Odair.
- Syn Finnicka Odaira, mieszkał w Trzynastce z matką, czasem kradliśmy razem chleb z piekarni i przychodzi też czasem do nas na obiady. Zwykły znajomy- odparłam.
- Bove Mellark.
- Mòj młodszy brat. Ma szesnaście lat, wcześniej się nim opiekowałam, ale teraz jest na tyle dorosły, że nie potrzebuje niańki. Chyba czuje mięte do tej całej Jeeve, chociaż ja jej nie lubię. Jest moim kompanem już od Igrzysk.
- Dobrze... Finnick Odair.
- Były zwycięzca ktòrychśtam Igrzysk Głodowych. Był przyjacielem mamy dopòki nie sfingował swojej śmierci w kanałach Kapitolu. Ostatnio go poznałam. Mam do niego mieszane uczucia, chociaż szczerze mam gdzieś to, czemu udawał trupa.
- Aha... Dobrze, to teraz ostatnie. Volt Trash.
- Trybut z Dwòjki z Siedemdziesiątych Szòstych Igrzysk. Chciał mnie zabić, ale tak naprawdę to zwykły pozer.
Enobaria zerknęła na mnie podejrzliwie choć szczerze nie wiedziałam, o co jej chodzi.
- Dobra, zmywaj się. Jesteś wolna.

Trzy dni. Tyle czasu spędziłam na wylegiwaniu się na łòżku i trącaniu maczetami w niczego winne drzewa. Wszystkie godziny zlewały się niczym jedna, wielka, nudna udręka. Sen nie przynosił mi w tak dużej porcji większego pożytku, bo robiłam się tylko bardziej senna. Chodziłam w miejsce prowizorycznej sali treningowej zniszczonej Dwòjki, gdzie zazwyczaj widywałam Bove'a, ktòry na pròżno starał się poprawić swoje umiejętności walki. Uznałam po kilku minutach obserwacji, że chyba lepszy z niego dyplomata.
Zacieśniłam więzi z Sage. Dalej wydawała mi się słabym dzieckiem, ale moja w tym głową, żeby dłużej słaba już nie była. Czasem mijałam Volta, ktòry patrzył się na mnie wtedy pożądającym spojrzeniem. Zastanawiałam się, czy pożądał mnie czy mojego życia? Patrząc na to, jak teraz wyglądał wolałabym to drugie. Czasem zaczepił mnie,  mòwiąc, że musi że mną o czymś pogadać, że wie, że dalej coś do niego czuję, a ją wtedy zastanawiałam się, czy nie poznał żadnych dwòjkowych dieleròw.
Trzeciego dnia jednak przeraził mnie nie na żarty. Gdy mijaliśmy się na sali gimnastycznej, złapał mnie mocno za nadgarstek i przyciągnął do siebie tak mocno, że aż stykaliśmy się ze sobą klatkami piersiowymi.
-Anee, przystań się dalej na mnie gniewać, przecież wiem, że dalej kochasz mnie tak samo, jak ja ciebie!- wrzasnął, głosem człowieka, ktòremu resztki nadziei umykają między palcami, niczym piach.
Pròbowałam mu się wyrwać, ale był za silny. Bałam się spojrzenia jego wodnistych, niebieskich oczu, ktòre zdawały się pochłaniać mnie w swą głębię w całości.
- Zostaw mnie, ty świrze! Idź się lepiej leczyć!- wrzasnęłam, wyrywając się z jego uścisku niczym antylopa pròbuję wyrwać się z uścisku lwich kłòw.
I wtedy zrobił coś, czego na pewno bym się po nim nie spodziewała. On mnie pocałował. Namiętnie wpił się w moje wargi, tak, jakby tym pocałunkiem chciał mi okazać siłę swej miłości. Nie wiedząc co robić, odepchnęłam go szybko od siebie, tak mocno, że chłopak, nie spodziewając się tak gwałtownego ruchu z mojej strony, upadł jak kamień na ziemię. Obrzucił mnie błagalnym spojrzeniem, jakby chciał powiedzieć: "moim marzeniem jest, żebyś mnie pamiętała". Po czym ze smutkiem w głosie wysyczał:
- Co oni ci zrobili, Anee? Oni wyprali ci mòzg! Gdzie, do cholery, jest Enobaria?!- po czym wstał i szybko wybiegł z sali gimnastycznej, a ja, zalana falą dziwnych zdarzeń, postanowiłam wròcić wcześniej do mojego namiotu, odpuszczając sobie naukę Sage wspinania się po drzewach.
Siedziałam w swoim namiocie, wiedząc, że do odjazdu do Kapitolu zostało mi już tylko kilka godzin. Bodajże dwie. Sama nie wiedziałam, czym się zająć. Moim utrapieniem był Volt. Nie wiedziałam czego ode mnie chciał? Jeszcze kilka dni temu chciał mnie zabić, a teraz ni stąd ni z owąd mnie całuje i mòwi, że kocha. Może on oszalał? Patrząc na to, co dzieje się ostatnimi czasy w naszym kraju, jest to wysoce prawdopodobne. I co ja mam z tym zrobić? Ale w sumie, po co mam z tym cokolwiek zrobić? Za kilka godzin wyjeżdżam i ten wariat nic mi już nie zrobi.
Gdybym tylko wiedziała, jak bardzo się myliłam.
Już w dwie godziny po incydencie z pocałunkiem, Trybut z Dwòjki przekroczył drzwi mojego namiotu.
- Gończe Osy, Anee? Jak mogłaś mi to zrobić? Wiem, że cię zraniłem, ale nie zrobiłem tego specjalnie! Ciągle cię kocham!- wydarł się chyba na całą Dwòjkę.
- O czym ty mòwisz, świrze jeden?! Tak, miałam zabieg osaczenia, ale z pewnością nie z twojego powodu!- odwrzasnęłam mu. Skąd mu się w ogòle wzięły te pomysły?
Chłopak stanął jak wryty. Jakby poraził go piorun.
- Z mojego, Anee, z mojego- wyszeptał, by po chwili uklęknąć przede mną i wziąć moją twarz w dłonie. - I dlatego ja muszę Ci przypomnieć.
Znòw wpił się w moje usta, tak namiętnie, jak tylko potrafił. Wyrywałam mu się, kiedy wtulił moje ciało w jego ciało i błądził rękoma po moich włosach i plecach. Wyrywałam się i krzyczałam, ale bałam się że nikt nie usłyszy. Na szczęście nagle poczułam szarpnięcie i chłopak odczepił się ode mnie, padając jak kamień na ziemię. Jego koszulę u kołnierzyka z zaciętą wściekłością na twarzy trzymał Finnick Odair.
- Ty mały skurwielu!- krzyknął na chłopaka uderzając go ze wszystkich swych sił pięścią w twarz, na tyle mocno, że Volt upadł na ziemię znòw, rozpryskując wokòł siebie krew ze swojego nosa i buzi.- Pròbowałeś zgwałcić Anee! Nie dotkniesz jej więcej, skurczybyku!- wrzeszczał w uniesieniu furii, kopiąc Volta swoimi ciężkimi butami, gdzie tylko popadło. Volt krzyczał coś do niego, nie wiem co, ale pewnie się bronił. Niestety, nie dało się zidentyfikować żadnego słowa z jego ust, przez chausty krwi, ktòrymi się krztusił.
Przez chwilę wpatrywałam się w tę scenę z otwartymi oczami, potem jednak szybko podbiegłam do Finnicka i złapałam go za ramię.
- Przestań, przestań, Finnick!- wrzasnęłam, a Odair jak zaczarowany odsunął się z obrzydzeniem od Volta.- Nie jest tego wart.
- Ma... Masz rację- odparł, wycierając krew Volta w koszulkę.-  Lepiej chodźmy już do poduszkowca. Czekają już tam na nas.
Spojrzałam w jego pełne wściekłości oczy. Swoim wzrokiem mòwiłam mu: "wybaczam ci". Gdy Finnick zorientował się, że właśnie daję mu znak, że nie jest już moim nieprzyjacielem, na jego twarz wstąpił wyraz spokoju. Uzyskał swoje wybaczenie.
- Tak, chodźmy już- odparłam i razem wyszliśmy z mojego namiotu, zostawiając za sobą tego krwawiącego skurwiela.
Wnętrze poduszkowców było inne niż sobie wyobrażałam. Zostaliśmy pożegnani z wielkimi honorami. Widziałam, że Enobaria wszelkimi siłami odpierała płacz, patrząc na mnie i Bove'a. Dopiero teraz uświadomiłam sobie czemu. Ona traktowała nas jak własne dzieci, ktòrych nigdy nie będzie mieć. Nie będzie mieć dzieci, dlatego, że na Igrzyskach jedno z ostrzy nieprzyjaciela trafiło ją w pachwinę, co za skutkowało tym, że po wielu operacjach, została bezpłodna. Sama mi to opowiedziała.
Ale wracając do tematu, spodziewałam się, że poduszkowiec będzie wyglądał inaczej. Tak jak pociąg. Luksusowo. Tymczasem nie było w nim nic wygodnego ani luksusowego.
Usiadłam na jednym z niewygodnych krzeseł tuż obok Finnicka. Czułam, że jestem mu winna rozmowę, za ten dzisiejszy ratunek.
- No to... Còż, chyba między nami rozejm, co?- odezwał się najpierw zwycięzca.
- Na to wygląda.
- Jesteś strasznie podobna do matki, Anee- zaczął nowy temat Finnick. Byłam nieco zdziwiona tym stwierdzeniem. Wszyscy bowiem zawsze mòwili, że jestem podobna do ojca.
- Wszyscy zawsze mòwią, że wykapany ze mnie Peeta- odpowiedziała mu, na co odpowiedział kròtkim śmiechem.
- Ale ja mòwię o charakterze. Dwie krople wody. Ale w tajemnicy powiem ci, że nie jesteś podobna do Peety- ostatnie zdanie dla teatralności powiedział szeptem.
- Ja też tak zawsze uważałam. Wydaję mi się, że ludzie mòwili mi tak, bo jestem blondynką.
- Możliwe.
Przez jakiś czas gadaliśmy jeszcze o niczym, miałam jednak wrażenie, że każda sekunda rozmowy ze mną doprowadza Finnicka do ekstazy szczęścia.
- Pòjdę, poszukać łazienki- odparłam po chwili i wstałam z fotela. Ruszyłam w stronę tyłu samolotu, mając wrażenie, że to tam znajdę łazienki, jeżeli takowe w ogòle znajdowały się w poduszkowcu. Gdy znalazłam się już na tyle daleko, że z poprzedniej kabiny nikt już mnie nie widział, przed moimi oczami zamajaczył jakiś dziwny kształt. Przesunęłam się bliżej jego. To były kraty. Podeszłam jeszcze bliżej, i ujrzałam za kratami dwie osoby.
Jedną z nich była drobna, blada dziewczyna o płomieniście rudych włosach zwinięta w rogu celi w pozycji embrionalnej, z łańcuchami na rękach i nogach. A drugą był...
- Alias- szepnęłam. Wyglądał jak trup, a jego przeguby ròwnież obowiązane były łańcuchami.
- Ja- wychrypiał,a jego głową związała bezwładnie na ramiona, jakby nawet nie miał siły jej podnieść.- Wiedziałem, że jeszcze kiedyś się spotkamy.
- Boże, co oni ci zrobili?! Kim jest ta dziewczyna?! Po co was z nami wiozią?!- pytania wypłynęły ze mnie jak z fontanny. Czułam, że coś jest tu nie tak.
- Còż, już nic nie mogą mi zrobić, więc myślę, że mogę ci odpowiedzieć- powiedział łamiącym się, zmęczonym głosem.- Ta dziewczyna to Amélie Snow. Wnuczką Snowa. Wiozą nas do Kapitolu jako ekskluzywny prezent dla nowych dyktatoròw.
- Co takiego?!- wrzasnęłam, wstrząśnięta odpowiedzią Aliasa.- Za co tam cię wiozą?!
- Zastanawiam się, czemu nie zapytałaś, dlaczego wiozą ją? Ach, no tak, jest przecież winna temu, że urodziła się wnuczką Snowa.- zignorowałam jego słowa, czekając na odpowiedź.- Wiozą mnie dlatego, że poznałem prawdę o kimś dla nich bardzo ważnym, i mają nadzieję, że zabiją mnie, zanim zdołam ich wydać.
- O kim?
- Coś dużo pytasz, mała. Dowiedziałem się czegoś bardzo ciekawego o ich ukochanej Głoskułce.
O mnie. Wiedział o mnie coś, czego nie wiedziałam nawet ja.
Zbliżyłam się do krat, starając się sięgnąć koszuli Aliasa, siedział jednak za daleko, przyparty plecami do ściany celi.
- Czego się dowiedziałeś?!- warknęłam przez zęby.
- Wątpię w to, bym miał ci to powiedzieć. Dam ci tylko podpowiedź. Jesteś na tyle bystra, by się domyślić. Zastanòw się nad swoim nazwiskiem, mała.
Na początku nie wiedziałam, o co mu chodziło, jednak po chwili doszedł do mnie sens tych słòw.
Nagle naprawdę zaczęłam się nad tym zastanawiać. Wszyscy, ktòrzy znali Peetę Mellarka, mòwili, że jestem do niego podobna. Ale to nieprawda. Ja jestem wysoka, on był niski. Ja mam pociągłą twarz z wąską szczęką, a jego twarz była kròtka, wyposażona w szeroką, męską szczękę. Ja mam szerokie usta, a jego były wąskie.
Momentalnie zrozumiałam wszystko. Nie byłam podobna do Peety Mellarka, bo to nie on był moim ojcem. Moim ojcem był to inny, a ja wiedziałam już kto.

--*--

Spodziewaliście się? Niektòrzy pewnie tak, inni nie. Dzisiaj dopisek kròtkim, bo chciałam tylko poinformować, że jeszcze jakieś 10 rozdziałòw i będziemy się żegnać :(
Ps: zgodnie ktoś, kto jest ojcem Anee?


poniedziałek, 29 czerwca 2015

XVIII

~~To prawdziwa przywódczyni~~

Miłość? Czy ja w ogóle wiem, co to jest? Pewnie nie. I pewnie nigdy się nie dowiem. Ale póki co jest ta chwila, która mówi mi, że przynajmniej dowiedziałam się, co to pełnia szczęścia. Och, to żenujące. Wokoło szaleją dziwne sytuacje, świat zbiera się po nowej wojnie, a ja czuję się w pełni szczęśliwa. Czy moje jestestwo nigdy nie będzie do końca normalnie? Nie rozumiem, czy zawsze muszę się wstydzić za to, że jestem szczęśliwa? Ale tak było. Znowu palące wyrzuty sumienia gryzły się ze szczęściem. Ale... nie wiem jak to wyrazić słowami, ale było we mnie jeszcze jedno uczucie, neutralne do tamtych dwóch, które w tym momencie podnosiło mnie aż do gwiazd, dodawało skrzydeł.
- Co teraz będzie?- zapytałam, unosząc głowę by spojrzeć na twarz Volta. 
Leżeliśmy na mojej pryczy już trochę czasu. Nie wiedziałam ile. Gdy tak leżałam głową na jego nagim torsie, a on głaskał moje włosy, czas jakby stawał. Ale nie mogłam zapominać, że ta błoga chwila nie będzie trwała wiecznie. Już niedługo będziemy musieli wrócić do smutnego, prawdziwego życia, które zapewne już od progu kopnie nas w cztery litery.
- Jak to co?- zapytał, całując mnie w czubek głowy.
-Nie bądź dzieckiem, Volt. Nigdy nie będziemy mogli być razem. Przecież wiesz. Bove... on by chyba tego nie przeżył... Poza tym, ja wrócę do Trzynastki, a ty do Dwójki...- zaczęłam, ale zamknął mi usta pocałunkiem.
- Nic mnie to nie obchodzi. Jeśli będzie trzeba, to nawet przeciągnę Trzynastkę do Dwójki własnoręcznie- odpowiedział.
- Ach, ty to głupi jesteś!- Powiedziałam, uśmiechając się promiennie i delikatnie uderzyłam Volta w ramię. Ten oddał mi łaskotkami. Po chwili zastygliśmy znów w pocałunku.
Niestety, nie trwało to długo.
Do mojego namiotu niczym strzała wpadła Jeeve. Ekstremalnie szybko odkleiliśmy się od siebie. Na nasz widok na twarzy byłej trybutki wykwitł tryumfalny uśmiech.
- To ja wam nie przeszkadzam- powiedziała, parskając śmiechem.- Chciałam tylko powiedzieć, że Finnick cię wołał, Anee.
- O cholera!- jęknęłam, wstając z łóżka tuż po tym, jak Jeeve wyszła. Szybko nałożyłam na siebie ciuchy, mimo Volta, który prosił, bym tego nie robiła.
- Muszę do niego iść- jęknęłam tylko, po czym szybko wyszłam z namiotu.
Z nocy zrobił się dzień. Tylko, jak to się mogło tak szybko stać? Przy Volcie nie odczuwałam upływu czasu. Łatwo doszłam jednak do wniosku, że w nocy musiało padać. Jeszcze wczoraj zeschnięte błoto, sprawiało teraz problemy w poruszaniu się, otaczając stopy niczym ruchome piaski. Wiatr wiał dzisiaj silniej, co wcale nie pomagało, bo moje włosy prezentujące piękny, artystyczny nieład na mej głowie zawiewały mi na oczy.
Finnicka zauważyłam już z daleka. Z trójzębem w prawej ręce i siecią rybacką pod nogami siedział na masce wojskowego jeepa, objadając się wiśniami i wypluwając ich pestki na ziemię, gdzie od razu pochłaniało je błoto. Gdy tylko mnie zobaczył, odwrócił w moją stronę wzrok, którym smutno mnie taksował. Dalej chciał, bym mu wybaczyła. Dalej jednak nie potrafiłam tego zrobić.
- witaj- powiedział, zeskakując z maski Jeepa.
- Witaj- odparłam ozięble.- Czego ode mnie chcesz?
Gdy przyjrzałam mu się uważnie, zauważyłam, że jego kolor włosów, jest taki sam jak mój. I kości policzkowe. To też było podobne. Może był dla mojego taty jakąś rodziną, o czym nawet nie wiedział? Czyżbym miała w rodzinie więcej niż dwóch zwycięzców? Oby nie. Moje życie już udowodniło mi, że rodzina pełna zwycięzców Igrzysk, nigdy nie znaczy nic dobrego i wcale zaszczytem nie jest.
- Chciałem... pogadać.- odparł niemrawo, drapiąc się za lewym uchem.
Czy on sobie w tym momencie ze mnie żartował? Finnick Odair chce rozmawiać ze mną? A może ja nie chcę? Pewnie myślał, że od wczoraj ochłonęłam. Dalej jednak nie ochłonęłam. Dla mnie cały czas był on zdrajcą. Nie zdziwiłabym się, gdyby okazał się też konfidentem. Pewnie nie uronił nawet jednej łzy nad wujkiem Gale'em, wujkiem Haymitchem, ciocią Johanną, jego własną żoną Annie i moimi rodzicami. Powinien zginąć razem z nimi jak prawdziwy rebeliant, były zwycięzca, a nawet ich przyjaciel. Jeśli kiedykolwiek nim był.
- A może ja nie mam ochoty z tobą rozmawiać?- zauważyłam. Chciałam odwrócić się na pięcie i odejść, kiedy złapał mnie za nadgarstek, zmuszając do pozostania w miejscu.
- Myślę, że o tym będziesz chciała porozmawiać- odparł.
- Puszczaj mnie, ty zdrajco!- krzyknęłam i wyrwałam swój nadgarstek z jego uścisku. I gdy już oddalałam się z powrotem do mojego namiotu, znów usłyszałam jego głos.
- Myślę, że chcesz wiedzieć, co się stało z twoim dawnym przyjacielem!- zawołał za mną Finnick, a ja bałam się, że wiem o jakiego dawnego przyjaciela mu chodzi.
Minęło tyle czasu, tyle się wydarzyło, że, choć było mi wstyd, chyba zupełnie zapomniałam o Fenie. Ale, jak mogłam? Jak mogłam okazać się taką egoistką? Wiem, próbował mnie zabić, zdradził nas, ale cały czas chciałam wierzyć, że zrobił to nieświadomie. Był w szale. W życiu nie miał już nikogo. Możliwe, że odziedziczył też łatwość do szaleństwa po matce. Zdradził, ale myślę, że wcale tego nie chciał. Myślę, że pogubił się w tym wszystkim.
Ale mnie i mojego zapomnienia nie usprawiedliwia nic. Znam go od urodzenia, pomagałam mu, gdy uciekał od matki, kradliśmy razem jedzenie, tylko po to, bym o nim zapomniała? Nawet później nie zastanawiałam się, co się z nim stało, kiedy oberwał tą belką w głowę. Nawet nie pomyślałam o tym, czy może zginął na walącej się Arenie, czy może udało mu się uciec. Byłam chyba najgorszą przyjaciółką na świecie.
- To on żyje?
Finnick uśmiechnął się, widząc, że wracam w jego stronę.
- Och, żyje- odpowiedział.- I nawet mówi o tobie.
- Co?
- Życzy ci śmierci- odparł ze smutkiem. Coś zakuło mnie głęboko w sercu. Życzy mi śmierci. To straszne.
- Opowiadaj, wszystko- powiedziałam władczym tonem i skrzyżowałam ręce na piersiach.
- Jakieś dziesięć dni temu, wysłałem moich ludzi na zwiad na Arenę. Mieli sprawdzić, czy nie znajdą tam czegoś przydatnego, a nasz dystrykt nie leżał daleko od Areny- zrobił pauzę, by zjeść kolejną wiśnię.- po trzech dniach wrócili, ale nie z przydatnymi rzeczami, a z moim synem. Był cały zakrwawiony i umierający. Całymi dniami siedziałem przy nim, modląc się, by nie umarł. Całymi nocami krzyczał z bólu, całymi dniami spał. Arena się na niego zawaliła. Jego organy wewnętrzne były poharatane, z resztą, tak jak cały on. Ale przeżył. Choć nie bez strat. Musieli amputować mu rękę przy samym łokciu. Potem było już jednak tylko gorzej. Gdy się obudził, nie poznał mnie. Wziął mnie za wroga, i podejrzewam, że próbował mnie uderzyć, tyle, że nie zorientował się jeszcze, że nie ma  ręki. Gdy już się zreflektował, wściekł się. Próbowaliśmy mu wytłumaczyć, że to było konieczne i że jesteśmy jego sojusznikami, ale nic nie pomagało. Cały czas uważał, że wszyscy chcemy go zabić. Rzucał się na mnie, na pielęgniarki i na ludzi, którzy przynosili mu jedzenie. Miarka przebrała się, gdy wbił jednemu z moich ludzi widelec w ucho. Wtedy zrozumiałem, że mimo iż jest moim synem, muszę coś z tym zrobić. Byłem zmuszony zamknąć go w celi, gdzie całymi dniami mówił tylko o tobie i Bove'ie. Życzył wam śmierci za to, że go tam zostawiliście. A gdy ja słyszałem, co zrobiliście, znając tylko jedną stronę medalu, też jej wam życzyłem. A potem poznałem Volta, który wytłumaczył mi wszystko o obłędzie mojego syna. Zaczyna mi się wydawać, że to ja sprowadzam na ludzi szaleństwo.
Nie powiedziałam nic. Nie miałam zamiaru mówić nic. Mam dość. Nie będę się już przejmować nie swoimi problemami. O nie. Wiem, że może i Fen nie jest w pełni rozumu, ale ja nie mogę tak ciągle żyć. Muszę w końcu pomyśleć o sobie. Ta historia mnie złamała. Muszę przejść całkowitą metamorfozę. Koniec martwiącej się o wszystko Anee.
Spojrzałam na zegar na szczycie Pałacu Sprawiedliwości. Już za chwile miała odbyć się narada. Wstałam z jeepa, na którego usiadłam się w czasie opowieści Finnicka i ruszyłam w stronę namiotu Enobarii.
- Nic mi nie odpowiesz, Anee Mellark?- zapytał z tyłu Odair.
- Za chwilę narada- odpowiedziałam.
Niby narada trwała, ale jak dla mnie była tylko bezsensowną wymianą słów. Posłowie z Czwórki i Ósemki cały czas się żarli, a pomiędzy Siódemką a Dwójką doszło nawet do rękoczynów. Moja rola kończyła się więc na tym, że siedziałam na rogu stołu, skubiąc zniszczoną ceratę. Po połowie godziny do namiotu wszedł też Volt. Na początku uśmiechnęłam się na jego widok, ale później zauważyłam coś, co mnie zaniepokoiło. Jego warga była rozcięta, a lewe oko wyglądało niczym wielka śliwa. Chciałam do niego podejść, zapytać co się stało, ale zmroziło mnie jego spojrzenie. Uśmiech całkowicie spełzł z mojej twarzy. Nie wiedziałam co się dzieje, ale nie chciałam przerywać  narady.
Sytuacja uspokoiła się dopiero, gdy do namiotu z impetem weszła Enobaria.
- Co tu się, u diabła, wyrabia?!- zagrzmiała już u wejścia.- Czy was, nieudaczników, nie można zostawić samych nawet na minutę.
Nagle cały zgiełk ucichł. Nawet jakiś młody chłopak z Dwójki przestał zwyzywać na rosłego drwala za pozbawienie go dwóch przednich zębów. Uderzyło mnie to, jaki respekt ma tu Enobaria. To prawdziwa przywódczyni.
Okazało się, że gdy Enobaria wzięła radnych w swe obroty, by dojść do konsensusu wystarczyło piętnaście minut.
- Więc tak, na razie, na próbę wyślemy tam dziewięć osób, które mają robić tam za krety. Dogadamy się z Trójką, by dali im jakieś nadajniki, żeby zawsze byli z nami w kontakcie. Gdy tylko zwęszą, że sytuacja robi się nieprzyjemna, mają spieprzać z powrotem do Dwójki. Wszystko jasne?
Całe towarzystwo potakująco pokiwało głowami. Podejrzewam, że nawet, jeśli ktoś byłby przeciw, nie miałby tyle odwagi, by sprzeciwić się mojej mentorce.
- To może ja najpierw wybiorę trzy osoby ode mnie, które ruszą do Kapitolu, a potem każdy z was po dwie- powiedziała. Wysoki, barczysty przywódca z Siódemki podniósł się z krzesła.
- A czemu twoich ma być trójka, a naszych po dwóch?
- Bo to mój plan i ja tak zdecydowałam- odparła, ukazując rząd opiłowanych zębów.- Przechodząc do rzeczy. Jako moje najbardziej zaufane osoby, a zarazem takie, które byłyby w stanie sobie poradzić wybieram Anee, Bove'a i Kleeo.
W stu procentach spodziewałam się tego, że Enobaria wybierze do tej misji mnie. Wiedziałam, że mi ufa i że ma mnie za wyjątkowo poradną osobę. Przez chwilę zastanawiałam się, po co zdecydowała się na Bove'a, jednak szybko zdałam sobie sprawę, że Enobaria zna mój umysł dużo bardziej, niż bym tego chciała. Wiedziała, że bez Bove'a nigdzie się nie ruszę. Kleeo za to nie znałam, choć wiele razy widziałam ją przy Enobarii. Była chyba specem od łączności. Kolejny zaplanowany punkt Enobarii. Gdyby coś z Trójką poszło nie tak, ona umiałaby nas połączyć z Dwójką. Enobaria, ty chytra lisico.
Siódemka na swych przedstawicieli wybrała Linuusa- nie wysokiego (jak na ich standardy), chudego, ciemnoskórego chłopca, który nie mógł mieć więcej jak szesnaście lat. Od razu poznałam, że pewnie on był od wspinania po drzewach i podobnych zajęć.  Wybrali też Gretę, potężną kobietę o męskiej piersi, która od tyłu mogłaby uchodzić za mężczyznę.
Ósemka zdecydowała się na bliźniaki- synów ich przywódczyni. Dwóch niskich, blond chłopców o karnacji tak jasnej, że trupy w prosektorium mogłyby się pochwalić lepszą opalenizną.
- Ja wybieram Shellę- powiedział Finnick, wskazując na typowej urody rudą dziewczynę z siecią rybacką owiniętą w formie peleryny.- Oraz mnie.
- Ty?- zdziwiłam się. Szczerze mówiąc, moje serce wręcz błagało o to, by wybrał Volta.
- A kto mi zabroni?- zapytał, ale widziałam, jak potem bezgłośnie mówi: Coś komuś obiecałem.
- Skoro mamy już wszystkich i nikt nie ma nic przeciwko naszym kandydaturom, to za dwa dni z rana wyjeżdżacie. Jak dobrze pójdzie, do tego czasu będziemy już mieć sprzęt z Trójki.
Widziałam skinienie głową Volta, mówiące mi, bym szła za nim.
Tuż po zakończeniu narady tak też zrobiłam. Szłam bez słowa za Voltem aż do starej, zniszczonej szopy, tak oddalonej od głównej drogi, że nie było szans, by ktokolwiek się tam zapuścił.
- To straszne, znów będziemy musieli się rozstać- powiedziałam.- Ale nie martw się. Pogadam z Enobarią i z Finnickiem. Może uda mi się ciebie w to wciągnąć.
Chciałam go przytulić, ale oddalił się ode mnie, jakbym była trędowata. Przestraszył mnie to.
- Nie o tym chciałem gadać- powiedział bez cienia uczuciowości, jaką jeszcze rano tak mocno okazywał.
- A o czym? Volt, co się dzieje?
-Anee... ja... ja nie wiem, co ja sobie myślałem. Nie chcę być z tobą, nie kocham cię. Przepraszam, jeśli cię zraniłem- powiedział, a ja czułam, jak grunt zapada mi się pod nogami.
Jeden jedyny raz, kiedy kogoś do siebie dopuściłam, zostałam brutalnie zraniona.
Z całej siły wymierzyłam Voltowi policzek, tak, że poczerwieniała i jego poparzona twarz i moja ręka.
- Jesteś żałosny- wywarczałam przez zęby i odeszłam.
Myliłam się. Koniec martwiącej się o wszystko Anee nie przyniesie mi ukojenia. Muszę skończyć z CZUJĄCĄ Anee.
Wybiegłam z płaczem zza szopy. Wiedziałam już, co chcę zrobić.
- Enobaria!- wrzasnęłam, wpadając do namiotu mojej byłej mentorki.
- Tak?
- Czy... czy macie coś, co sprawiłoby, bym zapomniała o niektórych rzeczach na zawsze?- zapytałam niepewnie.
- Anee, po co ci coś takiego?
- Muszę się pozbyć z mojego umysłu kilku rzeczy. Obiecuję, że to zadziała z korzyścią na naszą akcję wywiadowczą. To co, macie coś?
- Mamy- odparła, ale wydawało mi się, że sama się waha.- Mamy gończe osy.

--*--

No i dupa! Mówiłam Wam, że z Anee i Voltem dobrze nie będzie. Mam jednak nadzieję, że mnie za to nie zabijecie.
Poza tym, mam do Was dwie sprawy.
Pierwsza: czuję, że ten blog stacza się po równi pochyłej. Moje pomysły nie są już tak dobre, jak kiedyś. Jeśli wy również tak sądzicie, śmiało piszcie, a wtedy zawieszę bloga na trochę, by odbudować moje siły pisarskie.
Druga: kolejne pytanie. Mam dwa opowiadania autorskie. Mogłabym stworzyć bloga, na którym bym opublikowała jedno z nich, oczywiście, jeśli chcecie, bo ostatnio co zakładam nowego bloga, to słabo przędzie. W każdym razie, sami piszcie, czy byście chcieli. Do wyboru macie dwie opcje: pierwsza to w pełni już skończone, choć według mnie, nieudane, opowiadanie o wilkołakach, wampirach itp. w postapokaliptycznym świecie. Rozdziały nie są tam zbyt długie. Druga opcja, to opowiadanie, które piszę teraz. Również jest o wilkołakach, jednak w tych czasach. Jest delikatnie wzorowane na Teen Wolf, ale tylko tyle, co zgadzają się niektóre nazwiska i fakty o bohaterach. Jednak ostrzegam, że rozdziały tam są piekielnie długie, bo nawet dochodzą zazwyczaj do osiemnastu stron a4, więc nie wiem, czy będzie wam się chciało czytać.
Piszcie co o tym sądzicie i  do zobaczyska,
Priori ;)
Och, cały czas zapominam, że teraz jestem Anayą ;) Ten nick był dużo prostszy i wyrażał moją miłość do GoT. Choć muszę was przeprosić, bo znów narobiłam wam z nim kłopotów. Chyba jestem uzależniona od zmiany nicków ;)