wtorek, 24 marca 2015

XIII

~~Wieczór oczyszczenia~~

Niedługo po naszym postanowieniu wybrania się do Siódemki odkryłam, że powiedzieć to jedno, a zrobić drugie. 
Mieliśmy się właśnie zbierać do drogi, kiedy Sage upadła na ziemię z nieobecnym wzrokiem. Gorączkowała. Na początku nie wiedziałam skąd bierze się ów gorączka, ale później szybko odkryłam, na jej ramieniu plamę krwi przebijającą się przez kurtkę. Była ranna. I to mocno. Okazało się, że już pierwszego dnia na Arenie któryś z trybutów mocno ją zadrasnął, ona jednak nie znała się zbytnio na ranach, więc po prostu zignorowała ranę. Co nie okazało się mądrym posunięciem, bo teraz wyglądała ona wyjątkowo paskudnie. Zakażenie chyba jeszcze się nie wdało, ale trzeba było temu chyba szybko zapobiegać.
- Nie możemy jej tu zostawić?- zapytała Jeeve samolubnie, krzyżując ręce na piersiach, gdy ja przecierałam ranę Sage czystym skrawkiem mojej bluzki.
- Nie możemy po prostu zostawić cię tu samej?- odburknęłam w jej stronę. Naprawdę nienawidziłam tej dziewczyny. 
Była typowo stereotypowym zawodowcem. Była piękna, szczupła, po prostu łamaczka męskich serc, ideał kobiety, jednak jej charakterowi daleko było do ideału. Była skończoną egoistką. Zawsze myślała tylko o sobie i o nikim innym. Prawdopodobnie, gdyby Igrzyska trwały dalej, odłączyłaby się od swoich sojuszników przedwcześnie, zamiast walczyć, by nie narazić się na szwank i z racji swojej przebiegłości, pewnie skryłaby się w jakiejś hiperdyskretnej kryjówce, czekając aż reszta zawodowców sama się wykończy. Trochę przypominała mi charakterem kojota. Kojoty to samotniki, które przyłączają się do innych, jedynie, kiedy instynkt przetrwania ich do tego zmusza, a kiedy inne kojoty nie są już im potrzebne odłączają się i gardzą otwartymi walkami. I to właśnie w Jeeve było najbardziej przerażające, właśnie to, że teraz, to my byliśmy jej sojusznikami i kiedy poczuje, że już nas nie potrzebuję, to się odłączy. I nie byłoby nic złego w tym, że się jej pozbędziemy, ale jeśli odłączy się od nas powiedzmy w połowie drogi do Siódemki? Niestety tylko ona znała drogę i bez niej byśmy się zgubili i gdyby odłączyła nas powiedzmy w opanowanej przez wojnę Trójce, bez pojęcia, w którą powinniśmy iść stronę, szybko byśmy zginęli.
- Uwierz mi, Anusiu, też bym tego chciał, ale jedynie ona zna drogę do Siódemki- przyznał Volt, a ja wzdrygnęłam się na dźwięk zdrobnienia, które przed chwilą dla mnie wymyślił. 
- To co zrobimy?- zapytał Bove, drapiąc się po głowie, jak człowiek, który szybko musi obmyślić jakiś plan. 
- Jak dzieci. Ktoś musi wrócić na ruiny Areny i wyciągnąć stamtąd jakieś pozostałości. Wiesz, leki, jedzenie, picie i inne przydatne do przetrwania rzeczy- powiedziała tonem omnibusa Jeeve, a maczeta w mojej ręce zaczęła mnie coraz bardziej kusić. Pewnie dlatego, że miała rację.
- Ona ma rację- przyznał również niezbyt chętnie Bove.- Ktoś musi iść i... ja chcę iść.
- Chybaś oszalał- odezwałam się, pukając palcem w czoło.- Ty akurat najmniej się do tego nadajesz, nie dość, że jesteś pacyfistą, to jeszcze nie licząc Sage najmłodszym i najmniej rozważnym członkiem tego "Bractwa Pierścienia"- Volt uśmiechnął się delikatnie na moje określenie naszej drużyny.
- A czego mi niby brakuje?- napuszył się mój brat, zachowując się jak na ironię jak mały chłopiec, w momencie, w którym miał mi pokazać, że jest już mężczyzną.
- Bove, twoja siostra ma rację. Ja pójdę. Nikt mi nie powie, że jestem do tego nieodpowiedni- wtrącił się zawodowiec, a ja poczułam dziwne ukucie, gdy nikt nie zaprotestował jego kandydaturze.
Cholera, czy ja się o niego boję? O nie, Anee Primrose Mellark, skup się, jesteś córką Kosogłosa, twoja matka walczyła z takimi jak on. Banie się o niego jest jak zdrada.
Mimo to, nie mogłam na to pozwolić.
- Na pewno nie pójdziesz sam. Idę z Tobą- odparłam tonem nie znoszącym sprzeciwu. Volt westchnął, przez chwilę myślałam, że będzie chciał mi się sprzeciwiać, ale jednak przyjął ze spokojem moją propozycję.- Bove, zajmij się Sage- powiedziałam, wstając i odkładając powoli Sage na miękką trawę.
Spojrzałam na miejsce znajdujące się góra dwieście metrów od nas, w którym jeszcze kilka godzin temu stała Arena. Teraz były tam tylko gruzy, formujące się w koło. Z daleka było widać dym i ogień, ale i wyładowania elektryczne, spowodowane zderzeniem wody z elektrycznymi częściami ścian Areny.
Pięknie, oto iż nasz cel. Jeśli uda nam się wrócić, przysięgam, że pogodzę się z Voltem. Co do Jeeve, aż tak zdesperowana nie jestem, ale z Voltem mogłabym zawrzeć jakieś porozumienie, chociaż, z tego co zauważyłam, to już aż tak nie skaczemy sobie do oczu.
- No, rusz się, słonko- odparł Volt, wyrywając mnie z letargu. Okazało się, że gdy ja stałam i tępo wpatrywałam się w Arenę, on zdążył już ruszyć.
Dołączyłam do niego truchtem.
Przez chwilę szliśmy w milczeniu w stronę Areny. Wilgotna trawa i świeże powietrze wciąż było dla mnie miłą odmianą wobec mroków jaskiniowej Areny. Zdawało się, ze słyszałam nawet głoskułki.
- Wiesz, przez chwilę myślałem, że się o mnie boisz...- zaczął Volt, a ja zrobiłam się blada.
Cholera, Anee, wybrnij. Kuźwa, wybrnij.
Zaśmiałam się ze skrępowaniem.
- Ja, o Ciebie? W życiu!- skłamałam, ale lepszą grą aktorską mógł szczycić się nawet prezydent Snow, gdy przemawiał do ludu, mówiąc, że wszystko co robi, czyni dla ich dobra.
Widziałam na twarzy Volta delikatny uśmieszek trymfu. Ten ten mały dupek już dawno mnie rozgryzł.
Ostatnim o czym chciałam teraz rozmawiać były nasze relacje. Właściwie, można było już to nazwać relacjami? W sumie, trochę się zmieniło, od początku, kiedy to Volt próbował mnie zabić. Później przeszliśmy na poziom skakania sobie do gardeł, a teraz... no właśnie? Co było teraz? Chyba sama nie chciałam wiedzieć. Przez te wszystkie dni, kiedy mówiłam sobie, że Volt jest mi obojętny, nie zauważyłam, że tak naprawdę zaczęłam się nim wbrew mojej woli przejmować. Oczywiście wolałabym zostać rzucona na pożarcie zmiechom, które zabiły Finnicka Odaira niż się do tego przyznać.
Nie chcąc kontynuować rozmowy po prostu zamilkłam. Volt chyba zauważył moją niechęć do konwersacji, bo również zamilkł, ale nie wydawał się ani trochę zakłopotany tak jak ja. O jak zawsze był pewny siebie i swoich racji.
Po kilku minutach byliśmy już pod ruinami. Z tej perspektywy to wyglądało jeszcze bardziej niebezpiecznie niż z miejsca naszego prowizorycznego obozowiska. Szansę na to, że albo spłonę, albo zakrztuszę się dymem, albo po prostu życia pozbawi mnie prąd szalejący z przerwanych kabli były wręcz stuprocentowe.
- Idź za mną krok w krok, a może przeżyjesz- rozkazał władczym tonem Volt, a moja duma poczuła się podduszana.
- Może? Chciałbyś. Idę przodem- odparłam wyprzedzając chłopaka, czym chyba zaskarbiłam sobie jego podziw.
Pewnym siebie krokiem, ze wzrokiem skierowanym ku podłożu weszłam na ruiny Areny. Kamienie były dużo luźniejsze niż mi się wydawało i wręcz osuwały się pod ciężkimi butami Anee. Największe były wielkości pięści. Wybuch wszystko zgniótł.
Chodzili powoli, w żółwim tempie około piętnastu minut, a z natury niecierpliwa Anee już traciła nadzieję, że cokolwiek znajdą, kiedy znaleźli znoszony, granatowy plecak, przy którym wyciąganiu z gruzu Volt prawie wpadł do naelektryzowanej kałuży.
-No, podstawę już mamy- uśmiechnął się Volt, ale mnie wcale nie było do śmiechu. Czułam się jak jakiś uchodźca po najeździe kosmitów.- Muszę przyznać, że nie doceniałem cię... właściwie jak brzmi twoje pełne imię?
Westchnęłam. Czemu wszyscy się o to pytają.
- To jest moje pełne imię. Anee. A przynajmniej uznałam tak, odkąd Bove sam zaczął rozwikływać tę zagadkę i doszedł do wniosku, że mogę sie nazywać Aneaera- odpowiedziałam.
- To najdziwniejsze imię jakie kiedykolwiek słyszałem- przyznał Volt, a ja poczułam w jego głosie nutę przyjaźni.
Kurczę, czyżby on przestał być tak egoistycznym skurwielem? Chyba wszystko się może w tych czasach zdarzyć.
- A jak brzmi twoje prawdzie imię? Bo Volt to chyba przezwisko, prawda?- teraz to ja się go zapytałam i zrobiłam to z czystą przyjemnością. Z przerażeniem musiałam przyznać, że rozmowa z Voltem była... przyjemna. Miałam wrażenie, że możemy się nawzajem zrozumieć.
- Volt to pełne imię...tak sądzę. Właściwie sam nie wiem jak moje imię brzmi naprawdę. Zostałem adoptowany gdy miałem dwa lata i ja do tego czasu po prostu... nie miałem imienia, a potem nadano mi imię Kerryn, ale gdy miałem trzynaście lat zmieniłem je na Volt.
Zaciekawiła mnie jego historia. Volt adoptowany? Z psychologicznego punktu widzenia miałoby to sens. Zawsze próbował komuś coś udowodnić, jakby chciał pokazać, że jego prawdziwi rodzice nie powinni go odrzucać.
- A skąd się wzięło imię Volt? Też jest dość nietypowe.
- Ma dla mnie wartość sentymentalną. Gdy miałem trzynaście lat wraz z moimi kolegami bawiliśmy się przed moim domem. Można by powiedzieć, że walczyliśmy o dominację na podwórku. Moja adopcyjna mama zawsze mi powtarzała, żebym nie dotykał się do prądu. Miała wcześniej małą córeczkę, która w wieku pięciu lat zginęła na skutek porażenia prądem. Cóż, moi koledzy byli bezlitośni w znajdowaniu w kimś słabych stron, więc i tą we mnie znaleźli. Zaczęli nazywać mnie mamin synkiem, kiedy nie chciałem owinąć sobie wokół ręki zerwanego kabla wysokiego napięcia. Byłem młody i głupi i w końcu uległem ich namowom. Niestety, zepsuty kabel eksplodował, gdy miałem go w ręce. Tysiąc voltów, tyle wtedy przeszło przez moje całe ciało. Gdy moi koledzy ujrzeli, jak się fajczę, uciekli, by nic nie było zwalane na nich. Dopiero po trzydziestu sekundach moje krzyki usłyszała sąsiadka z drugiego piętra. Po minucie byłem już uwolniony od prądu, jednak... nie dość, że przeżyłem wstrząs, przez który przez wiele miesięcy nic nie mówiłem, i nie chciałem nic jeść ani pić, to jeszcze każdej nocy, moje krzyki budziły całe miasto. Byłem cały poparzony. Skóra schodziła ze mnie płatami. Gdy w końcu znów się zregenerowała, byłem cały w bliznach i nie mogłem na siebie patrzeć. Mama wtedy, patrząc na mój wstręt do siebie poznała mnie ze znajomym tatuażystą i zacząłem się tatuować i tak oto jestem. Kilka miesięcy potem na znak zwycięstwa z moją fobią zmieniłem imię na Volt.
Musiałam przyznać, że łzy po tej historii same napłynęły mi do oczu. Chciał tylko uznania kolegów. O Boże, jak mogłam być dla niego taką suką. Czułam się strasznie w głębi siebie. Tak zły los go spotkał i to to go zniszczyło. On... w głębi był dobry, i chyba naprawdę zaczęłam w to wierzyć.
W zupełnie nagłym przypływie niepohamowanych emocji podbiegłam go Volta i nie wiedzieć czemu, po prostu się do niego przytuliłam. A on odwzajemnił mój uścisk.
- Przepraszam- rzekłam, nie ruszając się z tej pozycji.
- Nie przepraszaj mnie teraz, bo uznam to za akt miłosierdzia, a takich nie lubię. Muszę przyznać, ze ja również zachowywałem się wobec Ciebie jak kawał skurwiela- westchnął Volt, a ja uśmiechnęłam się.
Tylko on potrafił być tak cholernie szczery.
- Chyba po prostu bałem się, że koszmar rebelii wróci, jeśli w miarę szybko nie zabijemy córki Kosogłosa. Jakże bardzo się myliłem...- Jego głos był wręcz zbyt miły. Coś uderzyło we mnie jak piorunem. Boże, Anee, ty go przytulasz.
Momentalnie odsunęłam się od zdezorientowanego Volta.
- Chyba...Chyba powinniśmy wziąć się za robotę, niedługo zacznie się ściemniać- spławiłam chłopaka.
Kolejną godzinę, lub półtora chodziliśmy po ruinach Areny, szukając czegoś przydatnego. Kilka razy wywracałam się, a Volt łapał mnie, jednak za każdym razem gdy to robił, próbowałam jak najszybciej uwolnić się z jego uścisku. W końcu znaleźliśmy kilka leków przeciwbólowych, jakąś maść na poparzenia i otarcia, parę fiolek penicyliny. Prawię połowę plecaka wypchaliśmy też jedzeniem i ubraniami.
Cały czas moje myśli krążyły wokół naszej rozmowy. To chyba był jakiś wieczór oczyszczenia dla nas obu. Musieliśmy się komuś wygadać, ale tylko my nawzajem potrafiliśmy się zrozumieć.
Nie długo jednak mogłam się nad tym zastanawiać. Gdy już prawie schodziliśmy z ruina Areny usłyszeliśmy za sobą groźne warczenie. Wolt złapał mnie za szyję i przywarł do ziemie jak szmacianą lalkę. Wyjrzałam zza wielkiego opadłego już stalagmitu w stronę warczenia. Nie dalej jak dziesięć metrów od nas stali trzej mężczyźni. Jeden z pewnością był Strażnikiem Pokoju, ale tamta dwójka... Byli dziwni. Jeden miał szarą brodę, przystrzyżoną we wzór choinki, a na głowie połyskiwała mu łysina. Drugi był dużo młodszy od niego, ubrany w cętkowany, zielony garnitur.
Strażnik Pokoju trzymał na smyczy trzy, ogromne zmutowane ogary.
Nie widzieli nas, a przynajmniej nic na to nie wskazywało.
- No i gdzie oni są, Alliasie?- zapytał zniecierpliwionym głosem starszy z mężczyzn. A więc był to Allias Crane, syn Seneki. A to ciekawe.
- Skąd mam wiedzieć, teraz mogą być wszędzie, ale jest nadzieja, że ich ciała leżą tu gdzieś- odparł Allias Crane, wsadzając ręce w kieszenie.
- Nie obchodzi mnie, że nie wiesz gdzie są. Ta młoda buntownicza, Mellark wraz z tym chłopakiem od Trashów są bardzo niebezpieczni. Chcesz powtórki z poprzedniej Rebelii?- zapytał władczym tonem starszy mężczyzna, ocierając chusteczką spoconą twarz.
- N...nie, proszę pana- odparł, jak mysz pod miotłą młody Crane, wpatrując się w ziemię.
- Więc znajdź ich- odparł krótko staruszek, po czym odwrócił się i zaczął wracać tam, skąd przyszedł.- Floyce, wypuść ogary, niech zjedzą resztki tych, którzy nie przeżyli-rzucił na odchodne do Strażnika, a ten wypuścił warczące psy.
O cholera, mamy kłopoty.
Z miejsca przed oczami przebiegły mi najszczęśliwsze i najdziwniejsze chwile mojego życia.

***

6 lat wcześniej...

Siedzieliśmy zmęczeni z Bove'em na schodach, opierając się o siebie nawzajem. Zawsze tak robiliśmy. Dbaliśmy o siebie nawzajem, gdzie by to nie było i czego by się nie tyczyło.Tatuś nas tego uczył. Mówił, że o rodzinę zawsze trzeba dbać, bo tylko ich można być pewnych. Nie do końca rozumiałam, o co chodziło mu z tym, że tylko rodziny można być pewnym, więc wytłumaczył mi, że chodzi o to, że przecież Bove'owi mogłabym powiedzieć wszystko, a i tak by mnie nie zdradził. 
- Ale Fan też nigdy by mnie nie zdradził- odparłam wtedy, ale tata nie wydawał się przekonany. Zezłościłam się wtedy. Jak on mógł wątpić w Fena? Odkąd pamiętam był z nami. Wiele nocy spędził w naszym domu, przez dziwne przypadłości jego mamy i dlatego też był z nami bardzo zżyty, chyba nawet bardziej niż ze swoją matką.
Nagle moje zaspane oczy ujrzały delikatny, wysoki kształt idący w naszą stronę. Trąciłam Bove'a ramieniem.
- Bove, to wujek Haymitch!- zawołałam, zrywając się z zimnych schodków, a za mną, koślawym biegiem podążał mój braciszek.
- Wujek Haymitch!- zawołaliśmy rzucając mu się na szyję, a on śmiejąc się, podniósł nas oboje wysoko w górę. Traktowaliśmy go jak naszego dziadka, a on nas jak swoje wnuki. 
Oczywiście jak zawsze śmierdział wódką, ale dało się to po tylu latach ignorować. 
- Wujku, czekaliśmy na Ciebie od rana!- piszczałam, podskakując i przytulając się do niego. 
Gdy wyjechał, mama powiedziała, że pojechał rozmawiać z bardzo złymi ludźmi, a ja od tego czasu strasznie się o niego bałam.
- Od rana! Och, wy moje dzieciaki, tęskniłem za wami, choć za waszą matką nie za bardzo- przyznał uśmiechając się. 
- Dobrze wiedziać- odparła mama, która akurat wyszła na zewnątrz, po czym podeszła bliżej.- Ach, Haymitch- westchnęła i przytuliła po przyjacielsku wujka Haymitcha. 
Wujek spojrzał na nas dziwnie, przerzucając wzrok z mamy na mnie. Zaczęłam się niepokoić.
- Chyba musimy poważnie porozmawiać, Katniss- oznajmił.
- Nie przy dzieciach- odpowiedziała mama i zabrała wujka w głąb ogrodu. 
To się zdarzało za każdym razem kiedy wujek Haymitch przyjeżdżał. Mama musiała z nim gadać o czymś poważnym, ale broń Boże w naszej obecności. Ze złości, że zabrała mi ulubionego wujka zacisnęłam pięści tak mocno, że zbielały mi knykcie.
- Jak sądzisz, o czym gadają?- zapytał Bove, prawie wywracając się na jakimś kamieniu. Cały on. Stuprocentowa niezdara.
- Nie wiem- odparłam.- Ale się dowiem.
Ruszyłam krokami mamy i Haymitcha. Chciałam wiedzieć, co tak przede mną ukrywają, bo patrząc na ich ukradkowe spojrzenia, nie chodziło o Bove'a tylko o mnie. Szybko przekonałam się, że mama zaprowadziła wujka w zrujnowaną część Trzynastki, tą, gdzie jeszcze były kratery po bombardowaniach, o których opowiadała mi mama. Czułam się źle. Łamałam zakaz mojego ojca, który, wbrew woli mamy, która twierdziła, że powinniśmy się hartować, zabronił mnie i Bove'owi tam chodzić, swoim zakazem nakrywając nawet nie swoje dzieci, czyli Fena.
W końcu usłyszałam głosy. Szybko schowałam się za jakimś kamieniem, bo podejście bliżej byłoby niebezpieczniejsze, i zaczęłam nasłuchiwać.
- Masz ją zamiar tak oszukiwać całe życie?- zapytał ostrym głosem wujek Haymitch. Nikt nic nie musiał mówić, bym wiedziała, że chodzi o mnie.
- Nie musi wiedzieć- odparowała silnym głosem Kosogłosa mama.
- Przyznaj, że się po prostu boisz. Boisz się, że jeśli dowie się prawdy, to odsunie się od Ciebie- pewny głos wujka przyprawił go o dreszcze. Dawno nie widziałam go tak zdenerwowanego.- Zaraz... ty się wcale nie boisz o nią. Boisz się o Peetę. Boisz się, że ci tego nie wybaczy. Śmiechu warte! I to ty byłaś Kosogłosem!
Z każdym momentem coraz mocniej ściskałam chudymi palcami skałę. Coraz bardziej chciałam wiedzieć. Co mogłoby sprawić, że odsunę się od mamy? I co ważniejsze, co mogłoby sprawić, że tata, kochający ją do granic możliwości, również się od niej odsunie?
- Nie ładnie to tak podsłuchiwać- usłyszałam za sobą czyjś głos. Odwróciłam się momentalnie i ujrzałam uśmiechniętą twarz Fena. Chłopak podał mi rękę.- Chodź, twój tata zrobił obiad, poza tym, myślę, że jeśli twoja mama chciałaby ci coś powiedzieć, po prostu by to zrobiła.
Westchnęłam. Nie ma co kłócić się z mądrościami Fena. Spojrzałam jeszcze tęsknie w stronę rozmowy mojej mamy z wujkiem, po czym podałam Fenowi rękę, by pomógł mi wstać i razem ruszyliśmy do mojego domu.
Gdybym tylko wiedziała, że mama nigdy nie wyjawi mi tej tajemnicy nigdy bym nie opuściła tej rozmowy.

--*--

 Hej! Muszę przyznać, że chyba nawet w miarę długi mi wyszedł ten rozdział. A to dzięki wam! Bo przez wiele dni nie miałam weny, co można zobaczyć po mojej długiej nieobecności, ale kiedy zobaczyłam liczbę wyświetleń tego bloga i liczbę osób, dla której piszę, dostałam anielskich skrzydełek i chciałam odlecieć ze szczęścia. Wiem, że pewnie niektórzy z was zachodzą w głowę o czym ja mówię, ale dla mnie 32 osoby, dla których piszę to super dużo, tym bardziej, że ostatnio zauważyłam, że z każdym rozdziałem przybywa mi dwóch obserwatorów. Nie popsujmy tego ;) taki tam drętwy żart. Po prostu chciałam powiedzieć dziękuję. 
PS: stówa dla każdego, kto zgadnie co to za rodzinna tajemnica Katniss ;) 
PPS: Dla Francine Elandie. Wiem o twoim cudnym wykonanym już zwiastunie, niestety ten komputer nie pozwala mi na razie na wprowadzenie go do bloga, więc gdy tylko odzyskam mój stary komputer, od razu dodam ten zwiastun.

10 komentarzy:

  1. CU-DO-WNE!
    Czekam na kolejny rozdział :D
    Pozdrawiam,
    Anastasia.
    http://nie-placz-w-hogwarcie.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. GENIALNE!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
    naprawdę super rozdział... Czekam na następny

    Życzę duuuuuuuuużo weny

    OdpowiedzUsuń
  3. Katnis ukrywała przed Anee, że jej ojcem nie jest Peeta tylko Gale, i dlatego bała się też reakcji Peety- pierwsze co przyszło mi do głowy czytając rozdział xD
    Jej jak strasznie mi brakuje Fena w rodziałach, przynajmniej jest w tych fragmentach, które są wspomnieniami..
    Ja nadal mam cichą nadzieje, że on przeżył i wrócie do Anee i pomoże jej i pokaże jak bardzo mu na niej zależy <3
    Pozdrawiam <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fan pojawi się dopiero za jakieś 5 rozdziałów, ale wtedy będzie już brał aktywny udział w opowiadaniu. A co do tajemnicy to nie zgadłaś ;)

      Usuń
    2. haha szkoda, ale najważniejsze że Fen się pojawi <3 lece czytać nowy rozdział

      Usuń
  4. Myślę, że ojcem Anee jest Haymitch. Ciekawi mnie jak dalej rozwiniesz akcję.

    OdpowiedzUsuń
  5. Dlaczego?! Skończyłaś w takim momencie, że po prostu nie mogę uwierzyć.
    Wydaje mi się, że ojcem Anee jest Haymitch, bo też wcześniej była wzmianka o tym, że jest do niego bardzo podobna z wyglądu.
    A ta historia Volta - boska. Zastanawiałam się wcześniej, dlaczego się tak nazywa i ma tatuaże na całym ciele, a teraz już wiem. Fajnie to wyjaśniłaś :) Mam nadzieję, że będą razem i żadne z nich nie zginie.
    Czekam na następny rozdział i pozdrawiam,
    Delight
    _________
    www.miniaturki-roznej-tresci.blogspot.com <---- HP, PJO, IŚ

    OdpowiedzUsuń
  6. Roździał wspaniały, zresztą jak wszystkie. Czy ty aby nie zawiesiłaś bloga?

    OdpowiedzUsuń
  7. Informuję, że ten blog został wybrany do udziału w konkursie na Blog Kwietnia organizowanym przez internetowy-spis.blogspot.com. Zasady konkursu znajdują się w Dziale Blogu Roku na podanej wyżej stronie. W imieniu całej załogi życzę miłej zabawy i zajęcia jak najwyższego miejsca.

    Pozdrawiam. Alexx, Internetowy Spis.

    OdpowiedzUsuń
  8. Świetny rozdział. Volt zdecydowanie mnie zauroczył swoją historią. Trochę nieprawdopodobne, ale wzruszyłam się. Teraz widzę już ich jako parę <3
    W jednym momencie zmieniłaś narrację, ale to i tak nie przeszkadzało w czytaniu.
    Jestem ciekawa jaką to tajemnicę ma matka Anee. Mam nadzieję, że będzie to coś szokującego :3
    Weny i już pędzę czytać kolejny rozdział. :)

    OdpowiedzUsuń