wtorek, 26 sierpnia 2014

I

~~Snow się doigrał~~

Razem z Bove'em i Fenem wróciliśmy do naszego domu. Właściwie do do mojego i Bove'a, ale Fen też nie chciał zostać teraz sam. Zresztą, dobrze go rozumiałam. Też nie chciałabym być w takiej chwili sama. Był w dużo gorszej sytuacji od nas. Ja i Bove przynajmniej kiedyś poznaliśmy naszych rodziców. Kochali nas i wychowywali pomimo procesu, który ciągle wisiał im nad głową, a i tak każdy wiedział jaki będzie jego wynik. Fen tak nie miał. Nigdy nie poznał ojca. Finnick Odair umarł rozszarpany przez zmiechy zanim Fen się urodził, ale ze starych fotografii można było zobaczyć jak bardzo podobny był do ojca. A matka, no cóż, Fen tylko w niej miał oparcie i to dość słabe, bo jak było wiadomo, po zwycięstwie w Igrzyskach Annie oszalała i bardzo ciężko było się z nią porozumieć mimo to, po urodzeniu Fena, stała się trochę bardziej...Normalna?
Przyglądając się smutnym minom chłopaków do głowy wpadła mi pewna myśl. Dlaczego rodzice umarli dopiero teraz? Przecież gdy rebelia mamy została stłumiona, ta była już w szóstym miesiącu ciąży z Bove'em. Przecież Snow jak to w jego zwyczaju mógł zabić ją i jej dziecko w brzuchu, by potem zabić mnie i tatę. Gdzie tu sens? Po co trzymał ją przy życiu przez szesnaście lat? Nigdy nie patyczkował się w takich sprawach. To było dziwne. On coś knuje. Czuła to. Niegodziwość Snowa jeszcze wyjdzie na wierzch. Bo przecież nie zatrzyma nas przy życiu na znak swojego miłosierdzia. Miłosierdzie nie leżało w jego naturze, tak samo jak okazywanie go. Tylko zastanawiałam się, jak bolesną śmierć nam szykował. Czułam, że chłopcy myślą o tym samym. Utrzymanie się przy życiu z naszym nazwiskiem, było po prostu niemożliwe.
Opadłam na kanapę pomiędzy bratem, a przyjacielem i pustym wzrokiem wgapiałam się tak jak oni w ścianę na przeciwko. Mój wzrok jednak żył własnym życiem i wbrew mej woli powędrował do obrazu powieszonego na starej, pozdzieranej z tapety ściany. Na rodzinny obraz. Byłam na nim ja w wieku jedenastu lat, w trochę za dużych ogrodniczkach i dwóch warkoczach spiętych kokardkami i szerokim usmiechem na twarzy. Byłam obejmowana przez ojca. Jego lśniące blond włosy przecinało kilka siwych włosów, a na twarzy, mimo iż widniał uśmiech to jednak można w niej było dostrzec ból. Obok niego stała matka, ona się nie uśmiechała. Jej mina była całkowicie poważna. Długi brązowy warkocz opadał jej na ramię, a do starej myśliwskiej kurtki dziadka przyczepiona była broszka z Kosogłosem. Nie umiała okazywać emocji nawet na zdjęciach. Przyzwyczaiła się do bycia Kosogłosem i została nim do końca. Obok mnie stał roześmiany Fen z drewnianym samolotem w dłoni. Wystrugał mu go wujek Haymitch na dziesiąte urodziny, a Fen zawsze nosząc go przy sobie, zachowywał się, jak był on jakimś wielkim skarbem. Dla niego może był. Ja tego tak nie rozumiałam. Mnie i Fena zawsze dzieliła spora przepaść doświadczenia. Ja w jego wieku rozumiałam już całą sytuację roztaczającą się wokół nas i uczyłam się polowań, by po śmierci rodziców, utrzymać Fena przy życiu, a on widział wtedy zwykłą rodzinę, w ogóle nie zdając sobie sprawy z tego w co jesteś zamieszani. Jego błoga nieświadomość jednak zawsze mnie cieszyła. Chciałam, żeby chociaż on miał normalne dzieciństwo, bo ja nie mogłam na nie liczyć. Wiedząc wszystko, za bardzo bałam się, że to ostatni dzień, kiedy jesteśmy wszyscy razem. Po mojej twarzy mimowolnie spłynęła łza na wspomnienie tych chwil.
Szybko wstałam z kanapy i zaparzyłam herbaty odwracając się do chłopaków tyłem. Nie chciałam, żeby wiedzieli jak płaczę. I tak już wystarczająco cierpieli nie chcę dokładać im swoich zmartwień. Zaparzyłam herbatę i postawiłam ją na stole. Właściwie nie wiem, po co to zrobiłam. Chyba chciałam po prostu odwrócić uwagę chłopców od moich łez, bo własnie okazało się, że w ogóle nie mam ochoty na herbatę. W końcu zabrałam głos.
- Nie oszukujmy się, chłopaki. Byliśmy doskonale przygotowani na ich śmierć i zdawaliśmy sobie z tego sprawę- wyrzuciłam z siebie jednym tchem, a Bove i Fan spojrzeli na mnie niezrozumiałym dla mnie wzrokiem.
- Tak, masz rację, ale... zawsze była jakaś cząstka nadziei- odezwał się Fen.- To nie jest żaden szok, czy coś. My po prostu chcemy przemyśleć wszystkie chwile spędzone z nimi.
Westchnęłam i wbiłam spojrzenie w kubek. O tym nie pomyślałam. Ja zawsze taka byłam. Nieuczuciowa. Miałam to po matce. Twardo stąpałam po ziemi i dlatego wolałam nie wspominać. To tak jakby rozdrapywać rany.
     - Rozumiem- skłamałam i przez chwilę myślałam nad jakimś zajęciem dla siebie, żeby w tej ciszy nie oszaleć. Niestety dom był wysprzątany idealnie, więc mój plan legł w gruzach. Siedząc w ciszy jednak długo nie wytrzymałam.
    - Nie, no! Chłopaki, tak nie wolno! Dobrze wiecie, że oni by tego nie chcieli!- wybuchłam. Nie wiedziałam co we mnie wstąpiło. Ta cisza po prostu działała mi na nerwy.
    - A o czym chcesz gadać? O pogodzie?- zapytał mnie Bove, na co ja prychnęłam i zabierając moją czarną kurtkę, w której kieszeni spoczywała broszka z Kosogłosem wyszłam z domu.
    Nie miałam pojęcia gdzie iść. Oprócz Fena i Bove'a nie miałam nigdy żadnych przyjaciół czy przyjaciółek. Więc po prostu szłam brudnymi ulicami Trzynastki.Wszystko było tu brudne, ale nie tak jak w Dwunastce, od węgla. Tu wszędzie walały się gruzy dawnego świata. Ten dystrykt został zbombardowany i od zewnątrz i os środka. Bunkry, które kiedyś były pod ziemią teraz były zawalone. Wybuchły. Nie było tu nic. Nawet terenów nienaruszonych bombami lasów było mało. Nawet tlenu było mało, bo bomby, które zbombardowały ten dystrykt wydzieliły cząsteczki jądrowe, które zatruwały tlen i podobno były rakotwórcze. No i kolejna różnica dzieląca nas i Dwunastkę było to, że tu ogrodzenia wręcz kipiały napełniającym je prądem. Poza tym, przeludnienie tu nie panowało. Wręcz przeciwnie. Byli tu tylko ujawnieni członkowie powstania i ich rodziny, więc w gruncie rzeczy około tysiąca osób. Ale panował tu głód. W lasach wyniszczonych przez bomby było bardzo mało zwierząt, a ziemia pełna cząsteczek trotylu nie wydawała plonów. Byliśmy, więc dystryktem od niczego, więc Kapitol nie miał żadnego powodu by choć trochę nas odbudować. Zbudowali tylko Pałac i Plac Sprawiedliwości, resztę czyli nasze domy, Czarny Rynek, rzeźnie czy nawet szkołę musieliśmy zbudować sami z gruzów dawnych budynków. Więc samo przez się rozumie, że nie wyglądało to imponująco.
   Wtedy uderzyła mnie pewna myśl. Już wiedziałam gdzie pójdę. Pójdę do jedynej osoby, na którą mogłam teraz liczyć. Do babci. Obiecała mamie, że po jej śmierci się nie załamie, a z roku na rok, patrząc jak dorastamy stawała się coraz silniejsza. Pokierowałam się więc do jej małej chatki i tak wyglądającej o niebo lepiej od mojej mimo słabego stanu po czym weszłam do domku w akompaniamencie skrzypiących drzwi. Jej dom też był idealnie wysprzątany. Babcia zawsze sprzątała kiedy się stresowała, pewnie dlatego było tu dziś czysto jak w pięciogwiazdkowej restauracji. Nie żebym kiedyś w jakiejś była.
   - Babciu, to ja, Anee!- zawołałam od progu głaskając przytulającego się do moich nóg Jaskra. Starego, wyliniałego kota należącego kiedyś do mojej zmarłej tragicznie ciotki Primrose. Po chwili usłyszałam szuranie butów po podłodze.
   - Och, Anee!- powiedziała tylko po czym objęła mnie serdecznie. Po jej twarzy zauważyłam, że walczy z tym, żeby się zaraz nie rozpłakać.
   - Przyszłam...przyszłam pogadać. Nie mogę wytrzymać już w tej ciszy. Fen i Bove kompletnie odcięli się od świata- powiedziałam i poszłam za babcią do przedsionka kuchennego i usiadłam na przeciwko niej za stołem.
   - Ach, spodziewałam się tego. Bove zawsze był wrażliwy. Jak Peeta- powiedziała imię taty mówiąc wręcz z piedestałem. Bardzo go lubiła. Twierdziła, że gdyby nie on, Katniss nigdy nie byłaby taka sama. Choć z tego co mówiła mi kiedyś mama, na początku ich małżeństwa nie kryła się z obiekcjami na temat Peety i ciągłym porównywaniem go z Gale'em, przyjacielem mamy.
Na chwilę zapadła cisza. Po chwili zdecydowałam się jednak na ryzykowny temat.
   - Babciu, mam złe przeczucia- zaczęłam, a Babcia podniosła na mnie wzrok.
 - Względem czego?- zapytała wystraszona. Przeżyła już wiele złych przeczuć, które skończyły się rzeczywiście źle i czułam, że nie chce słyszeć o kolejnych.
  - Nie wydaje ci się to dziwne, że...że Snow nas nie zabił?- zapytałam, a mina Babci zmieniła się w kamienną.
  - Wypluj to słowo, rozumiesz! Nie tknie was! Nie może...- mówiąc ostatnie zdanie nie wytrzymała i rozpłakała się na samą myśl utraty mnie i Bove'a.- Mam tylko was...
   - Ale, Babciu...- zaczęłam, ale przerwał mi głośny, gardłowy głos z głośników porozwieszanych w całym dystrykcie.
   - Informujemy, że wszyscy mieszkańcy Dystryktu 13 mają obowiązek zjawić się na Placu Sprawiedliwosci za pół godziny- usłyszałyśmy z głośników, a ja momentalnie wstałam.
   - Muszę już iść. Zahaczę o dom po Bove'a i Fena i spotkamy się na Placu Sprawiedliwości, dobrze?- spytałam, a babcia skinęła głową.
   Wyszłam z domu babci i kilka minut później byłam już w moim domu. Weszłam szybko do domu i spotkałam Fena i Bove'a ubierających już kurtki. Więc jednak oderwali się od krainy jednorożców i usłyszeli ogłoszenie, pomyślałam spoglądając na nich.
   - Chodźcie- powiedziałam tylko i całą trójką ruszyliśmy na Plac.
  Na Placu było już dużo ludzi, co wcale nam nie przeszkodziło w przeciśnięciu się do przodu. To co zobaczyliśmy na środku placu wcale nie zrobiło na nas wrażenia. Do słupa był przywiązany jakiś młody chłopak i z brutalnością bity. Główny Strażnik Pokoju Ellius bił go batem z taką siłą, że aż wyrywał mu kawałki skóry. Nie zrobiło to na mnie żadnego wrażenia, bo takie kary zdarzały się tu kilka razy dziennie, a i ja i Bove i Fen nie raz w nich uczestniczyliśmy, o czym jako fakt mogą swiadczyć blizny na moich plecach. Wątpiłam jednak, żeby to zwykła kara za kradzież jakiegoś jabłka czy czegoś w tym stylu sprawiła, że zebrano nas tu wszystkich. Pewnie gdy kara tego biednego chłopaka się skończy, to wtedy dopiero zacznie się ta cała ceremonia, przez którą nas tu wezwano. Jak sądziłam tak się stało. Gdy Strażnicy Pokoju wywlekli ledwo żywego chłopaka, zostawiając przy tym krwiste sanki na bruku na scenę wyszła wysoka, zielonowłosa Kapitolanka o skórze zabarwionej na żółto i sukienkę, od której dobrania kolorów mnie zemdliło.
   - Witajcie, Kochani!- przywitała się z nadmiernym entuzjazmem, wręcz piszcząc.- Nazywam się Leiticia Gevenpott!- zapiszczała znowu.- Jak wiecie, zbliżają się dożynki, a wraz z nimi również Igrzyska Głodowe. Może zacznijmy od obejrzenia filmu, który przysłał wam nasz cudowny prezydent Snow prosto z Kapitolu!- powiedziała, a ja starałam się nie parsknąć śmiechem z powodu użycia przymiotnika cudowny względem Snowa. Na wielkim telebimie wyświetlił się film o dobrym prezydencie Snowie, który wybaczył nam już dwa Powstania, jednak z tego własnie powodu musimy oddawać mu po dwóch nastolatkach z każdego dystryktu, by zamknąć ich na Arenie i skazać na wybicie się nawzajem. Cóż za hipokryzja! Taka sama jak powitanie Kapitolańczyków brzmiące od zakończenia Rebelii chwała Snowowi! Co w każdym aspekcie przypomina mi Heil Hitler. W końcu tan okropny film zakończył się, a Leiticia znów przemówiła.
- No więc, w tym  roku do Igrzysk nie pójdą trybuci wylosowani na ślepo- powiedziała po czym wysunęła zza pleców jakaś kartkę.- W tym roku, kiedy w końcu opanowalismy Rebelię na zawsze, Igrzyska muszą być wyjątkowe. I tak w siedemdziesiątych szóstych Igrzyskach Głodowych wystąpią wszystkie dzieci byłych zwycięzców- powiedziała, a mi zakręciło się w głowie. Wiedziałam co to znaczy. Boże, tylko nie Bove. Cholera jasna, nie! Zauważyłam, że kiedy ja gotowałam się od środka, Bove i Fen wyglądali, jakby jeszcze to do nich nie doszło.
   - No więc, wyczytuję z listy i proszę by weszli na scenę- zapiszczała Leiticia uśmiechając się promiennie.- Fen Odair- powiedziała na początek, a Fen cały blady jak kreda wszedł na scenę.- Evangeline Manson- zaćwierkała Leiticia, a na scenę weszła cała we łzach drobna dwunastolatka.- Oraz Anee i Bove Mellark- dokończyła, a ja złapałam Bove'a za rękę i razem weszliśmy na scenę nie zawracając nawet uwagi na natarczywe spojrzenia innych mieszkańców.
  - A więc mamy naszych szczęśliwych  trybutów- powiedziała kompletnie irracjonalnie Kapitolanka.- Reszta trybutów z innych dystryktów zostanie wytypowana losowo- powiedziała i pokierowała całą naszą czwórkę do Pałacu Sprawiedliwości. Tam rozdzielono nas i każdego posadzili do osobnego, małego pokoju, w którym mogli ostatni raz zobaczyć się ze swoimi rodzinami i przyjaciółmi. Ja tylko siedziałam i płakałam. Snow się doigrał. Teraz wiedziałam, czemu nie zabił nas od razu. Chciał żebyśmy cierpieli. Chciał, żebyśmy wybili się nawzajem. Chciał, żebyśmy zabijali własnych przyjaciół i rodzinę. Liczył na to, że albo ja będę musiała zabić Bove'a, albo on mnie. Nigdy. Nigdy w życiu bym go nie zabiła i on też nie zrobiłby tego mnie.
   Moje przemyślenia przerwał szczęk otwieranych drzwi. Do pokoju weszła babcia i ze łzami w oczach mnie przytuliła.
   - Boże, Anee- powiedział głaszcząc mnie po głowie z twarzą całą we łzach.
  - Nie bój się, Babciu, będzie dobrze- starałam się ją pocieszyć, ale nie brzmiałam przekonująco. Prawdę mówiąc, nie wierzyłam w tę teorię.
  - Tak, na pewno- przyznała mi przez łzy, jednak powiedziała to tak, jakby mówiła coś kompletnie odwrotnego. Ona też wiedziała, że nie będzie dobrze.
   - Koniec czasu- powiedział Strażnik stojący przy drzwiach i złapał babcię za łokieć by ją wyprowadzić.
   - Anee, byłam u Bove'a, wiesz co masz robić!- krzyknęła do mnie na odchodne, krztusząc się własnymi łzami.
   Te słowa uderzyły we mnie jak błyskawica. Wiedziałam co to znaczy. Miałam chronić Bove'a. Choćby za cenę własnego życia.

--*--

Mamy rozdział 1, z którym przyznam długo się męczyłam i mam nadzieję, że wam się spodoba.
Chciałam wam też podziękować za dwanaście komentarzy pod prologiem! Nie spodziewałam się aż tylu, bo poprzednie moje blogi lawirowały w przedziale 2-4 komentarze, a więc jestem bardzo pozytywnie zaskoczona i natchnięta do pisania i jeszcze raz bardzo wam za to dziękuję.  To naprawdę dużo dla mnie znaczy.
Sectum :)

15 komentarzy:

  1. Rozdział bardzo mi się podoba! Świetnie opisujesz to co się dzieje, łatwo mogę wczuć się w atmosferę opowiadania.
    Już nie mogę się doczekać, co przyniosą Igrzyska.
    Pozdrawiam i życzę weny!

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozdział mi się spodobał - szczególnie to, jak wszystko się ze sobą łączy, wspomnienia dawnych dystryktów, zniszczona trzynastka, nawet babcia i kor. Anee jest cudowna, tak podobna do matki. Dobrze, że nie zrobiłaś z niej wrażliwej idiotki :)
    Nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału i Igrzysk!
    Pozdrawiam,
    Edge
    http://tajemnica-intenditorich.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uwierz mi, to, że Anee jest podobna do matki to przejściowa iluzja. W następnych rozdziałach pokażę jej prawdziwą naturę.

      Usuń
  3. Rozdział jest świetny! Tak ciężko mi jest coś znaleźć na temat igrzysk śmierci, jakieś ff. Byłabym wdzięczna jakbyś mogła mnie informować. Podoba mi się to jak opisujesz zdarzenia.
    Życzę im pomyślnych igrzysk i niech los zawsze im sprzyja.

    Pozdrawiam i życzę miłego dnia x
    http://jezdziec-naszej-apokalipsy.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  4. Wow genialny rozdział. Zanim zaczne komentować tę dołującą i jakże wiadomą część,
    " Więc jednak oderwali się od krainy jednorożców i usłyszeli ogłoszenie, pomyślałam spoglądając na nich."
    Rozwaliłaś mnie tym porównaniem z krainą jednorożców xD.
    Głupi Kapitolińczycy -,- Heil Hitler, Ave Cezar, Chwała Snow'owi ;---; Trzy jakże podobne i "cudowne" powitania...
    Wciągnęłaś mnie i nie odczepie się. Będe codzinnie sprawdzać czy przypadkiem nie ma już nowego rozdziału :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z odciążę cię rozdziały będą się pojawiać w minimum dwu tygodniowych odstępach, bo wcześniej się nie wyrobię.a

      Usuń
  5. Rozdział genialny! Potrafisz świetnie, płynnie pisać. Na prawdę to wciąga. Kolejne igrzyska. Już nie mogę się doczekać. Jestem ciekawa, jakie to przeszkody postawisz na drodze głównych bohaterów. Czekam na kolejny rozdział. Weny :*

    OdpowiedzUsuń
  6. No, no ale się zaczyna dziać!
    Zapowiadają się ciekawe igrzyska. Jak to ja, wielka fanka krwi i wszelkiego rodzaju rzezi, mam nadzieje że będą krwawe.
    Nie mogę się doczekać nowego rozdziału.
    Pozdrawiam i życzę weny;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uspokoję cię, ja też lubię rzeź więc Igrzyska będą krwawe :)

      Usuń
  7. Zostałaś nominowana do Liebster Blog Award!
    http://rosalie-marcos.blogspot.com/2014/09/liebster-blog-award.html

    OdpowiedzUsuń
  8. Mój Boże !
    Genialny rozdział, naszpikowany emocjami !
    Cudowny, najbardziej podobała mi się postawa An :)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  9. Hej !
    Przeczytałam ten pełen uczuć prolog i szokujący rozdział pierwszy. Podoba mi się sama postać głównej bohaterki, czuję się jakbym ją na nowo poznawała, z każdym rozdziałem :)
    Jestem mocno zaintrygowana i zapisuję się do obserwatorów !
    Layls

    OdpowiedzUsuń
  10. No,no ja nie wiedziałam, że przyjaźnie się z takim talentem!! Kochana bosko piszesz:) Jak będę miała czas to będzie trzeba wszystko nadgonić :p Pozdrawiam Andzia :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fajnie, że ci się spodobało. Tylko nie rozpowiadaj dziewczynom. Zobaczymy czy dotrwasz do końca :)

      Usuń
  11. Mam nadzieję, że wybaczysz, ale mam w zwyczaju komentować każdy rozdział i trochę się po rozwodzić ;D
    Cóż, po pierwsze bardzo spodobało mi się imię – Anee. Ma coś w sobie ;) Wydaje mi się pasujące idealnie do buntowniczki – niekonwencjonalne. To takie moje odczucia na pierwszy rzut oka ;P
    Po drugie, czasem mam wrażenie jakbym czytała książkę czytając to co napisałaś. Respekt ^^ Czasem naprawdę ciężko mnie zadowolić (zwłaszcza fanfiction) ale tobie się to udało. Jeszcze raz kłaniam się uniżenie :)
    No i wreszcie do treści i tematyki… Tu się troszkę rozpiszę, bo mam wrażenie, że chyba się zakochałam :* Lubię twardych bohaterów, których niewiele rzeczy może złamać, chociaż nie pogardzę też liliami wodnymi dlatego oboje – Bove i Anne zdobyli moje uznanie. Na serce może jeszcze za wcześnie, ale kto wie… ;P
    Fen? Nie wiem co sądzić. Na razie jeszcze wciąż za mało wiem, ale jeśli będzie choć w najmniejszym stopniu podobny do Finnicka to przysięgam na Styks, że będzie jedną z moich ulubionych postaci.
    Właściwie nie ma nic dziwnego w tym co zrobił Snow. Nie ma nic gorszego niż wysłanie na arenę. Nawet śmierć w obliczu tego wygląda jak wybawienie. Zastanawiam się czy jednak nie byłoby okrutniej nie zabijać rodziców tylko po prostu wysłać dzieci na arenę. Naprawdę, chyba najgorsze dla rodzica jest patrzenie jak jego dzieci przechodzą przez piekło i nawzajem się zabijają -.- Ja bym tak zrobiła, ale to, że ja mam zapędy na psychopatkę nie znaczy, że inni tez muszą ;P
    Ekhem, sorki, zapomnij :`|
    To na tyle ode mnie. O, wcale się aż tak bardzo nie rozpisałam. Sorry, myślałam, że naprawdę wyjdzie więcej :D
    Buziaki, Inna :3

    OdpowiedzUsuń